Dziewczyna z tatuażem

Zakończenie: 15 Listopada 2014
Opis zbiórki
Widzisz, że osoba przechodząca obok Ciebie nagle pada, jakby coś zawładnęło jej ciałem i nie chciało puścić. To ja. Być może to ostatni upadek. Nie wiesz, jaki odczuwam ból. Tylko dwie z przechodzących osób zareagowały, reszta przeszła obok, żeby nie widzieć. Karetka, szpital. Znowu. I ta myśl, że światu byłoby lżej beze mnie, bo nikt nie musiałby patrzeć na mnie, nikt nie musiałby mieć wyrzutów sumienia, że nie pomógł...
Mam 36 lat, a czasem czuję się tak, jakbym żyła już co najmniej 100. „Żyję” to zbyt duże słowo – bliższe prawdy byłoby „egzystuję”. Moje ciało przestało mnie słuchać, nie chce współpracować i ciągle robi mi na przekór. Zaczęło się niewinnie – od operacji kolana w 2001 roku. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi, jakie będą jej konsekwencje, pewnie nigdy bym się na nią nie zdecydowała. Ale nikt mi nie powiedział… Niby banał – przerośnięta chrząstka i brak płynu w kolanie. „Od tego się nie umiera” – myślałam. Potem rehabilitacja, kule, zastrzyki… Niestety, posłuchałam lekarza i zbyt wcześnie odstawiłam kule. To on był lekarzem, a ja pacjentką, więc posłuchałam. Pojawił się ból, problem z chodzeniem, a w końcu stan zapalny rozwijający się w biodrze. W 2003 roku ponownie trafiłam na stół operacyjny i znowu – zamiast polepszenia stanu zdrowia – przykurcze, ból uniemożliwiający normalne funkcjonowanie. Kolejna operacja i „prezent” od lekarzy – gronkowiec, a w konsekwencji złe gojenie się ran pooperacyjnych. Zamiast powrotu do zdrowia – mimo rehabilitacji – coraz słabsza noga, ból biodra…
W 2005 roku umarł mój Tata - rak zabił go w miesiąc. Strasznie to przeżyłam, był całym moim światem, przyjacielem, mentorem. Tata był artystą malarzem, dzięki niemu uwielbiam rysować. Chciałam, żeby w jakiś sposób tata został przy mnie. Mimo bólu po stracie, opłakanego stanu zdrowia, zacisnęłam zęby, znalazłam pracę. Pracowałam na 120%, a po godzinach... uczyłam się tatuować. Zawzięcie dzień w dzień chodziłam do studia tatuażu. Pokochałam to! Gdy tatuuję, a ktoś chce nosić na sobie moją pracę, jest to niesamowite uczucie, nie do opisania. I wtedy czuję rękę taty na ramieniu.
Po 4 latach, kiedy udało mi się już „oswoić” ból nogi i biodra, kolejny cios… Tym razem to mój kręgosłup odmówił posłuszeństwa. Nie mogłam pracować, musiałam przestać tatuować. Zrobienie tatuażu zajmuje kilka godzin, najdłużej jeden tatuaż robiłam przez 11 godzin. Gdy siadł mi kręgosłup, dłużej nie mogłam. Ból był nie do zniesienia, do tego brak snu, siły. Zrobiłam prześwietlenie i rezonans. Okazało się, że mam anomalię kręgosłupa - jeden krąg lędźwiowy więcej, silną skoliozę, zwyrodnienia i mega przepuklinę L5/L6 (przy normalnym kręgosłupie S1), rozszczep nerwu przejściowego lędźwiowo-krzyżowego i górnych segmentów kości krzyżowej. Przepuklina uciskała na nerwy, co osłabiło mi nogi - nie mogłam siadać ani stać. Mimo leczenia farmakologicznego mój stan się pogarszał. Kolejna operacja – założono mi stabilizator, mimo iż przeciwwskazaniem był stan mojego kręgosłupa. Ból powrócił, a z nim powróciła depresja, bezsenność, bezsilność i złość na cały świat, że mnie to spotkało.
Straciłam chęć do życia - do takiego życia. Nie mogłam siedzieć, leżeć, nie mogłam pracować. Przestałam wychodzić z domu, bo bałam się, że nie wrócę przez ból i paraliż. Że gdy upadnę, to nikt mi nie pomoże, przejdzie obok i mnie zostawi. Chciałam skończyć życie, które i tak nie ma sensu. Na szczęście nie udało mi się. Trafiłam na terapię. Początek był ciężki... Zaczęłam uciekać z domu, dostawałam furii i załamywałam się swoim stanem zdrowia. Dolegliwości zaczęły się nasilać, paraliże trwały nawet 4 godziny. I wtedy dostałam informację, że poprzednia operacja była niewypałem. Powstała duża przepuklina uciskająca worek oponowy od tyłu przez zmiany pooperacyjne, przy mojej budowie kręgosłupa diadem (stabilizator) przemieszcza się i uciska na korzenie nerwu rdzeniowego - stąd bóle i paraliż. Chciałam, żeby mnie już nie bolało, chciałam w końcu zasnąć i przespać do rana, na nic nie miałam siły.
Potrzebna jest operacja, która pomoże mi żyć bez bólu. Kilka godzin pracy chirurga "naprawi" mnie, moje życie. Trzeba wyjąć uciskający stabilizator, usunąć przepuklinę. Neurochirug z państwowej placówki przepraszał mnie, że mimo chęci nie może mi pomóc - limity i fundusze w szpitalach. Do kiedy czekać - nie wiem. Dzwonię codziennie i pytam, czy może zwolniło się miejsce... nie zwolniło, dziękuję, zadzwonię jutro. Pozostaje prywatna operacja. Okazuje się, że gdy człowiek ma pieniądze, nie ma kolejek, limitów, upokorzenia. Została mi garstka przyjaciół, właściwie jeden przyjaciel i mąż. Póki mogłam tatuować, było ich wielu, jednak teraz nie jestem potrzebna. Nie stać mnie na operację, a to jedyny sposób, żebym mogła wrócić do życia. Proszę, pomóżcie mi w tym...