Rak, glejak, gwiaździak. Wyliczanka, na której końcu jest śmierć

Protonoterapia - jedyna szansa na to, by uratować umierającego ojca i męża
Zakończenie: 28 Czerwca 2017
Rezultat zbiórki
Stworzyliście Cud.
Dziękujemy za Wasze wsparcie. Każde wasze ciepłe słowo, dodaje mi siły do tego, by walczyć z całych sił. Obiecuję Wam, że do samego końca się nie poddam. Dziękuję za każdą złotówkę, którą mogliście przeznaczyć na swoje własne potrzeby, a podarowaliście mi. To dla mnie coś więcej niż pieniądze, to dla mnie nowe życie.
Codziennie, kiedy się budzę, dziękuję za nowy dzień. Cieszę się kiedy jest słońce i cieszę się kiedy jest deszcz, bo każdy może przeżyć życie na dwa sposoby: lamentując czego od niego nie dostał, lub doceniając to co ma. Wybór należy do Ciebie. Ja już wybrałem - chcę być wdzięczny za wszystko, co mnie spotkało, a otrzymałem CUD wsparcia od Was. Brakuje słów, by przekazać Wam, jak jestem wdzięczny. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
,,Co ma do Ciebie wrócić
wróci w innej formie
w innym czasie
z innego źródła
ale wróci na pewno.''
,,Rodzimy się w jeden dzień, umieramy
w jeden dzień, w jeden dzień możemy
się zmienić, i w jeden dzień możemy
się zakochać , wszystko może się
zdażyć w ciągu jednego dnia.''
Z ogromnym szacunkiem dla Was oraz wdzięcznością
Bardzo dziękuję,
Dariusz Klocek
Opis zbiórki
Dla mojej żony i córek jestem wszystkim, ale dla niego, dla raka jestem nikim. Pożywką, mięsem, ciałem, na którym może żerować. Dla niego jestem tylko pokarmem. Nie obchodzi go, że mam rodzinę, marzenia, plany. Bez znaczenia dla niego jest to, jak wiele mam do stracenia i jak bardzo nie chcę umierać. Jak bardzo kocham życie…
Na taką wiadomość nie można się przygotować. Oddziały onkologiczne są pełne chorych, ale człowiekowi wydaje się, że akurat go nic złego ni może spotkać. Też tak myślałem, a potem zawalił mi się świat… Nie miałem nawet chwili na to, by się przygotować. Jak co dzień ucałowałem żonę i wyszedłem do pracy. Przez myśl mi nie przeszło, że ten dzień wstrząśnie całym naszym życiem, zamieniając spokojne, szczęśliwe dotąd życie w pełną strachu walkę o życię.
To był 22 marca. Początek wiosny, radosny czas, kiedy budzi się życie, dla mnie stał się dniem, w którym po raz pierwszy poczułem na karku oddech śmierci. Jestem kierowcą autobusu. Dla mnie to była praca marzeń. Kocham te pojazdy od dziecka. Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, bym miał w życiu robić cokolwiek innego. Tego dnia jechałem tą samą trasą co zawsze. Pamiętam to, jak dziś. Fajny, słoneczny dzień. W pewnym momencie zaczęła mnie potwornie boleć głowa. Czułem, że muszę się zatrzymać - przecież na pokładzie miałem pasażerów. Ostatkiem sił dojechałem do zatoczki, a potem urwał mi się film…
Obudziłem się w szpitalu. Nade mną stała żona i córki - dwunastoletnia Amelka i dziewiętnastoletnia Paulina. Trzy kobiety mojego życia. Żona trzymała mnie za rękę i chusteczką ocierała łzy. Powiedziałem jej, że wszystko będzie dobrze. No bo co innego człowiek może powiedzieć ukochanej kobiecie w takim momencie? Dobrze jednak nie było. Lekarze stwierdzili padaczkę. Dla mnie, zawodowego kierowcy znaczyło to jedno - nie będę mógł dalej wykonywać mojej ukochanej pracy. Miałem pracę, która dawała mi radość, satysfakcję i zapewniała środki do życia. Co będzie dalej? Nie miałem długo czasu, by się nad tym zastanawiać, bo kolejne informacje były jeszcze bardziej druzgocące.
Z pogotowia skierowano mnie do neurologa, bo przecież padaczka nie mogła się wziąć znikąd. Zaczęła się seria badań i analiz. Momentami miałem już tego dosyć. Przecież jeszcze wczoraj wszystko było w porządku, a teraz? Jestem jeszcze młodym gościem, a włóczę się po przychodniach jak starzec. Był moment, że chciałem się poddać, bo wszyscy dookoła i tak nie wiedzieli, co się dzieje. Nikt nie potrafił mi powiedzieć, dlaczego tak nagle posypało mi się zdrowie. Lekarze szukali jednak dalej i dalej. Po MRI i biopsji padła najgorsza diagnoza z możliwych, ta, o której wolałem nawet nie myśleć. Rak. Guz mózgu. Glejak gwiaździak III stopnia.
Chciało mi się płakać, ale przecież nie mogłem sobie na to pozwolić. Zawsze byłem wsparciem dla żony i córek i musiałem być nim nadal. Bo im było równie trudno, bo one swoich łez nie były w stanie powstrzymać. To dla nich postanowiłem, że będę walczył i że się nie poddam. Zapewniłem je, że będzie jak dawniej, starałem się rozśmieszyć jakimś żartem. W końcu spojrzałem każdej po kolei głęboko w oczy i obiecałem, że będę żył.
Ja składałem obietnice tym, które kocham, ale mnie lekarze nie dawali nadziei. Kiedy usłyszałem, że guza nie da się operować, bo umiejscowił się w takim miejscu, że interwencja chirurgiczna byłaby zbyt niebezpieczna, pomyślałem, że to koniec. Robiłem dobrą minę do złej gry, starałem się być twardy, ale to były tylko pozory. Pomocy zaczęła szukać moja kochana żona. Konsultowała się z lekarzami, przeszukiwała internet. Szybko okazało się, że w przypadkach podobnych do mojego, najskuteczniejsza jest protonoterapia. Pozwala ona na atakowanie guza punktowo, co pozostawia zdrową część mózgu nienaruszoną. Chcieliśmy zrobić ten zabieg w Polsce, ale zderzyliśmy się z murem nie do przebicia - z polska biurokracją. NFZ nie refunduje takiego leczenia, ponieważ w Polsce terapia protonowa obejmuje tylko glejaka II stopnia. Na leczenie takich jak ja biurokraci nie mają pomysłu. Według urzędników powinienem tylko czekać na śmierć.
Tak bardzo nie chcę umierać. Nie mogę tego zrobić córkom, które wciąż mnie potrzebują i żonie, która tak bardzo o mnie walczy. Kocham je. Są dla mnie wszystkim. Jestem zwykłym, prostym człowiekiem. Byłem szczęśliwy, miałem wszystko - kochającą kobietę u boku, dzieci, z których byłem dumny i pracę, do której tak bardzo chciałbym wrócić. Tak ogromnie mi tego wszystkiego brakuje. Tego zwykłego życia, które teraz wydaje się tak wyjątkowe.
Jedyną szansą jest dla mnie terapia protonami w specjalistycznej klinice w Monachium, która podejmuje się leczenia nawet najtrudniejszych przypadków. Jestem już na miejscu, przeszedłem pierwsze badania. Okazało się, że guz rośnie w ekspresowym tempie i trzeba działać natychmiast. Miałem nadzieje, że dostanę trochę czasu, by zebrać pieniądze, ale rak nie ma litości. Lekarze mówią mi wprost - albo zaczniemy działać, albo umrę.
Terapie mam rozpocząć 29 czerwca. Warunek jest jeden - muszę za nią zapłacić. Niemieccy specjaliści są gotowi do pomocy, ale nie za darmo. Zostało mi zaledwie kilka dni, by zebrać astronomiczną kwotę. Kwotę, na jaką oszacowano moje życie. Życie, które wisi na włosku i które możesz uratować.
Pomóż mi. Błagam.
Darek