Spojrzała śmierci w oczy, dziś walczy o powrót do życia. Prosimy, uratuj naszą mamę...

Intensywna, roczna rehabilitacja
Zakończenie: 26 Lutego 2019
Opis zbiórki
Przeżyłam walkę z rakiem, przetrwałam po potrąceniu przez samochód. Moją siłą jest to, że mam dla kogo żyć - jestem mamą i żoną, muszę walczyć! Nie poddałam się wtedy i nie mogę poddać się teraz, chociaż każdy dzień wita mnie ogromnym bólem. Czy kiedyś odejdzie? Tak bardzo bym chciała przypomnieć sobie, jak to jest, gdy nie boli… Teraz, po 23 latach w końcu mogę odzyskać sprawność! Jednak moja szansa jest bardzo droga. Proszę, pomóż mi uwolnić się ze szpon cierpienia…
Niedawno dowiedziałam się, że na domiar złego mam jamistość rdzenia kręgowego. Lekarze wykryli także kolejny guz w moim kręgosłupie. Na pewno nie mogą operować, a co będzie dalej - pokażą wyniki badań. Na razie staram się o tym nie myśleć i skupiam się na jednym celu - by zacząć samodzielnie chodzić i odciążyć rodzinę. Wierzę, że to się uda, jeśli mi pomożesz…
Rak nie zniszczył mnie wtedy, nie chcę poddać się również teraz. Diagnoza - to był cios prosto w serce dla całej naszej rodziny. Walczyłam wtedy i nadal chcę walczyć o godne życie. Muszę i nadal pragnę żyć – bo mam dla kogo! Wszystko zaczęło się w 1994r. Miałam 24 lat, byłam szczęśliwą żoną, mamą trzyletniej Sylwii. Za kilka miesięcy na świecie miała pojawić się nasza druga córka. To miała być rutynowa kontrola w trakcie ciąży. Wizyta w poradni ginekologicznej niepokojąco się wydłużała. Milczenie lekarza prowadzącego wzbudzało we mnie dodatkowy niepokój. Nigdy nie pomyślałam, że nieprędko wrócę do domu…
Zaczęłam się bać. Szereg badań, diagnostyka, godziny spędzone w oczekiwaniu na wyniki i pytanie, co z moim nienarodzonym dzieckiem? Co z tym, które czeka na swoją ukochaną mamę w domu? W końcu nadszedł dzień strasznej diagnozy – nowotwór rdzenia kręgowego na poziomie C3/C5. Moje życie i życie tej małej istotki, które nosiłam pod sercem było zagrożone! Nikt nie dawał mi szans na przeżycie, nikt nie chciał podjąć się tak ryzykownej operacji. Ryzyko było ogromne: całkowity paraliż – niemożność samodzielnego oddychania, chodzenia, mówienia, a nawet śmierć...
Po długim czasie poszukiwań znalazł się lekarz, który zdecydował się przeprowadzić operację. Przedwczesne cesarskie cięcie, nawet nie zobaczyłam mojej kruszynki. Chciałam tylko wiedzieć, czy żyje… Przyszła i kolej na mnie. Przeżyłam operację, ale od tego dnia nic już nie miało być takie same... Z osoby zdrowej, pełnej radości życia i energii, ciągle uśmiechniętej i aktywnej mamy stałam się osobą niepełnosprawną. Na zawsze pożegnałam się z pracą – zostałam zakwalifikowana do 1 grupy inwalidzkiej, co oznacza, że wymagam opieki drugiej osoby. Nie mogłam się jednak poddać, musiałam walczyć! Moje córki potrzebowały przecież mamy…
Po pięciu latach ciężkiej i kosztownej rehabilitacji zaczęłam stawiać pierwsze, bolesne kroki. Wydawało się, że powoli wszystko wraca do normy. Starałam poruszać się przy pomocy dwóch kul i być mamą na pełen etat. Dawałam z siebie 100%. W wyniku powikłań po nowotworowych musiałam przejść kolejną operację. A potem wydarzyło się kolejne nieszczęście - potrącił mnie samochód. Od tego momentu było coraz trudniej... Zaczęły się problemy z kręgosłupem, problemy z chodzeniem, pojawiły się również liczne przepukliny w kręgosłupie. Wzmogła się także spastyka mięśni. Doszły do tego również problemy urologiczne i gastrologiczne... Dzisiaj mój stan jest bardzo poważny, wymagam intensywnej terapii. Ale ona jest koszmarnie droga nie stać mnie na nią…
Jedyną szansą dla mnie jest specjalistyczna rehabilitacja neurologiczna. Rehabilitację, która może mi pomóc oferuje Centrum Rehabilitacji w Kierszku. Niestety, terapia z udziałem G-EO System jest tak kosztowna, że nie stać mnie na pokrycie jej z własnych środków… Jedynym żywicielem rodziny jest mój mąż, który był i jest dla mnie największym wsparciem. To tylko na jego barkach wciąż spoczywa utrzymanie rodziny. A koszt rocznej terapii dla mnie przewidzianej to ponad 100 tysięcy złotych…
Każdy nowy dzień witam bólem, staję się więźniem własnego ciała. Problemem są zwykłe, codzienne czynności, których już nie potrafię wykonywać samodzielnie: mycie, ubieranie, gotowanie, nawet wchodzenie po schodach na drugie piętro, do własnego mieszkania, staje się misją niemożliwą. Stałam się zależna od najbliższych, funkcjonuję jedynie dzięki pomocy dzieci i męża. Tak nie powinno wyglądać życie żadnej rodziny... Nieustanna walka o każdy wspólny dzień, łzy nieodstępujące nas każdej nocy… Moje dzieci muszą patrzeć, jak cierpię i to jest chyba gorsze, niż fizyczny ból... Bardzo proszę o pomoc, bo bez leczenia mój czas nieubłaganie się kończy…
Dorota