By jej życiu nie zagroził już więcej RAK❗️Potrzebna pomoc dla młodej mamy!

leczenie wspomagające i rehabilitacja Doroty
Zakończenie: 21 Grudnia 2023
Opis zbiórki
Była panną młodą z oddziału onkologii… Gdy już mieli ślubować sobie, że to na dobre i na złe, w ich życiu pojawił się ten trzeci, niechciany – rak… Zamiast białej sukni były białe kitle lekarzy, zamiast łez szczęścia był płacz z bezsilności i strachu. Zamiast welonu na pięknie ufryzowanych lokach – chusta na łysej głowie. Miłość przetrwała, bo oni już wiedzieli, że na zawsze razem, nie tylko w zdrowiu, ale w chorobie… Dorota dziś jest szczęśliwą żoną Grzesia i młodziutką mamą… Jeszcze raz potrzebna jest pomoc, o którą z całego serca prosimy, by dopisać do jej historii szczęśliwe zakończenie…
Dorotka: Odkąd pamiętam, rozpierała mnie energia. Pracowałam jako doradca zawodowy osób niepełnosprawnych, jako pilot brałam udział w rajdach samochodowych. Do pełni szczęścia brakowało mi tylko miłości...
W 2012 r. na portalu randkowym poznałam Grzesia. Przemierzył pół Europy, by spotkać się ze mną w Kołobrzegu! Wiedzieliśmy, że to wielka miłość… Kiedy zapytał, czy zostanę jego żoną, szczęśliwa przyjęłam oświadczyny.
2016 rok miał być najpiękniejszym rokiem w naszym życiu – tym, w którym zaczniemy wspólną drogę, od teraz i na zawsze. Tymczasem był rokiem, w którym zamiast patrzeć z uśmiechem w przyszłość wspólnie płakaliśmy, bojąc się, czy ta przyszłość w ogóle nastąpi...
Nagle zaczęło mnie boleć biodro, ból ścierał mój wieczny uśmiech niczym gumka do mazania… Potem zaczęły się problem z nerkami. Pewnej nocy, o 4 nad ranem, obudził mnie przeraźliwy atak bólu. Jakby ktoś żywcem mi rozrywał ciało… Przerażony Grześ zawiózł mnie do szpitala. Gdy lekarka przyszła do mnie z wynikami badań, spojrzałam na kartkę i świat mi zawirował przed oczami. 80% szpiku kostnego było zajęte przez komórki nowotworowe. Płakałam, wtulona w narzeczonego…
Lekarze powiedzieli mi, że to nowotwór tkanki miękkiej. Natychmiast zarządzili chemioterapię. Nie wiedziałam, jak to wytrzymam… Nie bałam się chemii, leczenia. Gdzieś czaił się strach, że może Grześka to wszystko przerośnie i mnie zostawi. Gdy w końcu powiedziałam mu o swoich obawach, mocno mnie przytulił… Powiedział, że mam się nie bać, że przejdziemy przez to wszystko razem.
Nie wiem, czy bym to zniosła, gdyby nie był wtedy przy mnie. Pomagał mi, podnosił na duchu, nosił do toalety, gdy całkowicie opuściły mnie siły. Wciąż planowaliśmy ślub… Wszystko było gotowe, 4 czerwca – data zaklepana w urzędzie, zaproszenia wysłane do gości, sukienka czekała w szafie… Moja przyjaciółka zrobiła mi niespodziankę – wieczór panieński. Niestety, byłam tak słaba, że w drodze na przyjęcie przewróciłam się i upadłam na biodro, które połamało się jak zapałka. Koleżanki na rękach zaniosły mnie do auta i zawiozły do szpitala. Osłabione przez raka kości były w fatalnym stanie. Szalałam z bólu i rozpaczy – wymarzony ślub trzeba było przełożyć.
To jednak nie był koniec tragicznych wieści, które spadły na mnie niczym lawina. Wtedy lekarze zmienili diagnozę – z raka tkanek miękkich na chłoniaka. Czekał mnie przeszczep szpiku. I tragiczne wieści – szanse na wyzdrowienie dawano mi bardzo niewielkie… Nie płakałam, nie miałam już łez.
Postawiłam wszystko na jedną kartę. Postanowiłam spróbować leczenia zagranicą – w Meksyku. Poprosiłam o pomoc, a dobrzy ludzie, którym jestem bardzo wdzięczna, wpłacali pieniądze. Ogrom wsparcia od bliskich i od tych, których nigdy nie miałam okazji poznać. I udało się…Choroba cofnęła się. To był cud… Po serii badań potwierdzili to również lekarze w Polsce. Szalałam z radości! Odzyskałam zdrowie, miałam miłość… W lipcu 2017 roku pobraliśmy się. Zaś rok później...
Grzesia nie było, ja zabrałam się za mycie okna. Bardzo szybko się zmęczyłam. Bałam się, że to oznaka, że choroba wróciła, ale gdzieś świtała inna myśl… Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym, łzy wzruszenia napłynęły mi do oczu.
Wiosną 2019 r. przyszedł na świat nasz największy skarb: zdrowy jak rydz, przecudowny synek Grześ. Chciałam bardzo, by tak właśnie miał na imię na część jego kochanego taty, który trwał przy mnie w najtrudniejszych chwilach życia.
Jestem tak szczęśliwa, że jestem mamą, że mam przy sobie dwóch moich najukochańszych mężczyzn… Chciałabym raz na zawsze zapomnieć o raku, o bólu, o strachu, jednak życie mi na to nie pozwala. Mimo że wygrałam z nowotworem, dalej muszę zmagać się ze spustoszeniem, jakie pozostawił w moim organizmie. Biodro, które rak połamał niczym zapałki, wciąż mi dokucza. Walczę o to, żeby znowu chodzić, żeby odzyskać samodzielność. Oprócz rehabilitacji ważna jest też leczenie wspomagające i suplementacja, która poprawia, samopoczucie i poprawia wyniki badań. Leczenie generuje jednak ogromne koszty, coraz bardziej ponad nasze siły...
Chcę być zdrową mamą dla mojego synka… Chcę zobaczyć, jak dorasta. Chcę cieszyć się każdym dniem. Chcę mieć siłę, by pomagać, by oddać innym trochę tego dobra, które ja dostałam od wspaniałych ludzi. Chcę żyć. Dlatego jeszcze raz, mam nadzieję, że po raz ostatni, proszę Was o pomoc…
Tekst opracowany na podstawie artykułu o Dorotce w tygodniku "Chwila dla Ciebie"