Chcę znów zagrać w piłkę z synami

stopa protezowa + lejek silikonowy
Zakończenie: 10 Maja 2016
Opis zbiórki
Pomyśl przez chwilę o swojej pasji. O czymś, co sprawia ci radość, wypełnia czas wolny magią, powoduje, że chce się żyć, oddychać pełną piersią. A potem wyobraź sobie, że z powodu niesprawiedliwości losu jest ci to odebrane. Coś, co nadawało codzienności kolorów, nagle znika. Nie tracisz życia, ale ciężko żyć, gdy przypadek zabiera ci jego sens...
Pan Jarek kochał sport. Był kibicem polskiej reprezentacji – piłka nożna, skoki narciarskie, siatkówka... Prawdziwe kibicowanie to nie tylko wpatrywanie się w telewizor. To wyjazdy na mecze, wspinanie się na trybunach, dopingowanie drużyny aż do zdarcia tchu. To emocje, takie jak zdarzają się tylko w sporcie – szczere, autentyczne, pełne zdrowej rywalizacji. To sposób na życie i pasja, którą pan Jarek zaraził dwóch synów. Sport był dla nich wszystkich. Dzieci zaczęły trenować, a tata był dla trenerem, wsparciem i największym kibicem. Wtedy jeszcze nie przypuszczał, że niedługo to się zmieni...
Organizm ludzki jest jak domino - gdy jeden element pada, sypią się kolejne. U pana Jarka zaczęło się od cukrzycy – zdradliwej, podstępnej choroby. Glukoza to paliwo dla wszystkich komórek organizmu. Jakiekolwiek zaburzenia w jej poziomie mają konsekwencje dla całego organizmu. Konsekwencje tym groźniejsze, że niszczące narządy od środka, a często zupełnie niewidoczne. Odkrywane wtedy, kiedy jest już za późno.
W 2011 roku pan Jarek trafił do szpitala z podejrzeniem ciężkiej anemii. Okazało się, że miał zawał. Natychmiast wszczepiono mu stenty, by poprawić krążenie. Potem zaczął się ból stawów – dotkliwy, rozdzierający. Pojawiła się dna moczowa, choroba objawiająca się nadmierną produkcją kwasu moczowego. Moczany krystalizują się i osadzają w tkankach, powodując uszkodzenie od środka – tną je jak nóż, wywołując stany zapalne. Panu Jarkowi przestały pracować nerki. Wtedy pojawiła się konieczność dializ, trzy razy w tygodniu, a za nią całkowita niezdolność do pracy, konieczność rezygnacji z życia zawodowego, podporządkowania codzienności zmaganiom z chorobą... Pan Jarek starał się dostrzegać dobre strony tej sytuacji - miał więcej czasów dla synów, mógł być dla nich jak najlepszym tatą...
Nigdy jednak nie może być tak źle, żeby nie mogło być gorzej. W czerwcu 2015 roku panu Jarkowi zaczęła puchnąć noga. Nie wiedział, dlaczego. Lekarze zbagatelizowali jego problem. Noga jednak wkrótce wygięła się i bolała tak, że nie mógł na niej stąpać. Pojechał na izbę przyjęć. Tam okazało się, że to złamanie spowodowane mikrourazem. Skomplikowane, w trzech miejscach, z przemieszczeniem. Pojawiło się znikąd, bo pan Jarek nie przewrócił się ani nie upadł. Wkrótce z nogą zrobiło się jeszcze gorzej, do urazu doszły powikłania. Gdyby lekarze odkryli złamanie przy wcześniejszych wizytach, wszystko byłoby dobrze. Ale nie jest. Wtedy wśród przebąkiwań lekarzy pojawiło się słowo „amputacja“. Szok. Amputacja to przecież nie grypa, która można przejść i wyzdrowieć. To usunięcie części ciała, bezpowrotne i nieodwracalne. To odebranie sprawności, spowodowanie, że człowiek, dotychczas silny i zdrowy, już zawsze będzie od czegoś lub kogoś zależny...
Rozpoczyna się maraton po lekarzach, desperackie szukanie metody, która pozwoliłaby zachować sprawność. Cień szansy znalazł się w Poznaniu, gdzie lekarze zdecydowali o „otwarciu“ nogi, naocznym przekonaniu się, jak wygląda od środka, zanim podejmą decyzję o jej usunięciu. Operacja nie pozostawiła jednak wątpliwości. Amputacja. Kiedy pan Jarek wyszedł ze szpitala, wszystko już było inaczej. Dla zdrowej osoby chodzenie to naturalna czynność. Nikt z nas nie pamięta, jak się jej uczyliśmy. Gdy nagle zabierają Ci jedną nogę, tracisz tą umiejętność. Nie pójdziesz samodzielnie do toalety, nie mówiąc o wyjściu do sklepu. Pan Jarek najgorzej wspomina początki, tuż po wyjściu ze szpitala. Z trudem skakał po mieszkaniu na jednej nodze. Chwilami przesuwał się po mieszkaniu jak dziecko, na siedząco, szurając się po podłodze. Wielokrotnie przewracał się, raniąc amputowaną nogę. Czasy, w których grał piłkę z synami, zostaly tylko wspomnieniem...
Przez cukrzycę rana goi się wolniej. Trzy razy w tygodniu do domu pana Jarka przyjeżdżają pielęgniarze, zabierając go na dializy. To w zasadzie jedyne momenty, w których wychodzi z domu. Nie chce poruszać się na wózku. Nie chce ciekawskich spojrzeń. Poza tym wie, że wszystko się zmieniło. Na wózku nie wejdzie na trybuny, nie będzie się przeciskać między krzesełkami. Przed amputacją był na rencie, cały swój wolny czas poświęcał synom, Karolowi i Kacprowi. Zarażeni pasją przez tatą, dziś obaj są w klasach sportowych, trenują lekkoatletykę. Przed amputacją był z nimi wszędzie – wożenie na treningi, zawody, doping na trybunach... Teraz już tak nie jest. Sami muszą sami jeździć do szkół, sami na zgrupowanie. Tak brakuje im taty, dopingującego ich z trybun, zabierającego na mecze, pokazującego piękny świat sportu...
Pan Jarek chce znów patrzeć, jak synowie trenują, chodzić o własnych siłach z nimi na boisko, na stadion... Jest dla niego szansa. Proteza. Wydatek rzędu kilkunastu tysięcy złotych, a bezcenna szansa na to, żeby ten zaledwie czterdziestoletni mężczyzna mógł uczestniczyć w życiu rodzinnym, odzyskać radość i pasję. Jeśli masz zdrowe ręce i nogi, nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaki dar posiadasz. Panu Jarkowi los to odebrał. Pomóż mu znowu cieszyć się życiem.