Ratując sąsiada, straciłam rękę i zdrowie. Dziś sama potrzebuję pomocy...

zakup specjalistycznej protezy
Zakończenie: 26 Kwietnia 2019
Opis zbiórki
Ratowałam człowieka, a wtedy poraził mnie prąd. Obudziłam się po miesiącu w szpitalu i w pierwszej chwili nie mogłam uwierzyć, że żyję. Ale za chwilę poczułam ból… Miałam poparzone ciało, ale nie to było najgorsze. Okazało się, że nie mam ręki… To było kilka miesięcy temu i od tego czasu wszystko się zmieniło. Codziennie czuję ból poparzonego ciała, staram się też uporać z bólem psychicznym i pogodzić się z tym, że nie mam ręki. Muszę nauczyć się żyć na nowo… Postanowiłam wraz z rodziną poprosić o pomoc Ciebie i innych, którzy to przeczytają. W protezą ręki będzie mi o wiele łatwiej…
To był 25 maja 2018 roku, godzina dokładnie 14:30 - powiedzieli potem na pogotowiu. Dzień był jak każdy inny na wsi - spokojny, ciepły… Kocham wieś, prace w ogrodzie, jeżdżenie ciągnikiem, mój mały świat. Wszyscy sobie pomagają, tam zawsze czułam się spokojna i szczęśliwa. Tego strasznego dnia szłam do sąsiada z sadzonkami kapusty - często wymienialiśmy się przez płot. Nie wiedziałam, że za chwilę wszystko się zmieni, że już nigdy nic nie będzie takie, jak kiedyś…
Zobaczyłam, że sąsiad leży obok ciągnika, a lanca spryskiwacza dotyka linii wysokiego napięcia. Serce podeszło mi do gardła, zaczęłam krzyczeć… Przybiegła córka sąsiada i mój mąż z kolegą. Zadzwoniliśmy pod 112 po karetkę i żeby wyłączyli prąd. Potem zaczęliśmy reanimować sąsiada. Wrócił mu oddech, zaczął charczeć - to pamiętam. Zobaczyłam wielki piekielny ogień, a co było dalej, znam już tylko z opowieści…
Bóg mimo wszystko nad nami czuwał - córka sąsiada pobiegła do domu do dzieci, mąż na drogę, wypatrując karetki. Gdyby zostali z nami, pewnie wszyscy byśmy zginęli. Właśnie wtedy znowu włączyli prąd, nie wiadomo dlaczego. Gdy przybiegł mąż, paliłam się ja, palił się kolega. Sąsiad już nie żył… Zaczęli nas gasić. Jak przyjechały karetki, ich załoga nie wiedziała, za ratowanie kogo się zabrać. Nigdy wcześniej nie spotkali się z czymś takim.
Byłam cała w ogniu - ubrania, skóra, włosy - wszystko płonęło. Leżałam przez miesiąc w śpiączce. Gdy się obudziłam, paliło mnie całe ciało. Miałam oparzenia czwartego stopnia. Nie miałam ręki, którą lekarze musieli amputować przy samym ramieniu…
Minęło 5 miesięcy. Wróciłam do domu i cieszę się, że żyję. Mój sąsiad nie miał tyle szczęścia. Wiem, że byłoby inaczej, gdyby elektrownia nie włączyła ponownie prądu, gdy go ratowaliśmy. A tak… Tyle zmarnowanych żyć… Dzisiaj nie ma winnych, wszyscy obrzucają się oskarżeniami, sami uciekając od odpowiedzialności. Walczę o odszkodowanie, ale czy i kiedy je wywalczę? Nie wiadomo…
Jak dzisiaj żyję? Ciężko jest bez ręki, bez połowy włosów, z bólem ciała, który nie pozwala zasnąć. Mam jednak wspaniałą rodzinę, przyjaciół. Wszyscy pomagają, jak mogą. Sama muszę płacić za rehabilitację, bo to, co daje NFZ, by nie pomogło. Zresztą pierwszą rehabilitację zaproponowali mi w przyszłym roku… Jakoś powoli uczę się wszystkiego na nowo. Najbardziej szkoda mi, że nie mogę jeździć na rowerze - kiedyś to było moje ulubione zajęcie. Nie chcę pogodzić się z tym, że w wieku zaledwie 49 lat wszystko stracę przez tragiczny wypadek…
Specjalistyczna proteza ręki, którą straciłam - to byłoby spełnienie moich marzeń. Mogłabym wrócić do zajęć, stać się bardziej samodzielna - a przecież to jest najlepsza terapia. Znowu chcę pracować w ogrodzie, w polu, sama sobie radzić i pomagać innym. Teraz nawet zwykłych liści zagrabić nie mogę. Chciałabym żyć jak kiedyś…
Wiem, że najlepsza nawet proteza nie zastąpi mi prawdziwej ręki, ale wiem też, że ta przecież nie odrośnie. Dlatego odważyłam się poprosić o pomoc… Bardzo dużo pieniędzy wydajemy na rehabilitację, na dojazdy do specjalistów w dużych miastach, bo u nas na wsi mi mówią, że jak mają pomóc, skoro już dzisiaj wiem więcej od nich. Wierzę, że jeszcze będzie lepiej, bo przecież dostałam drugie życie!
Jola