❗️Pilne! Ratujmy Konrada, by jego dzieci nie straciły taty! Mamy tylko kilka dni!

Ratująca życie protonoterapia w Niemczech
Zakończenie: 29 Maja 2019
Rezultat zbiórki
W Niemczech spędziłem 6 tygodni, na immunoterapii, dostawałem też chemię w tabletkach. Jestem już w domu, moje leczenie dalej trwa. Biorę chemię. Czuję się zaskakująco dobrze.
Leczenie, które mogłem przejść dzięki Wam, zadziałało! Guz się trochę zmniejszył. Miałem niedowład lewej ręki i nogi, a po protonoterapii znów mogę nimi władać. To ogromne ułatwienie w życiu codziennym.
W połowie października mam rezonans, który da odpowiedź, co dalej.
Korzystam z każdego dnia. Cieszę się każdą chwilą. Wiem, że choroby nowotworowej, na którą cierpię, nie da się do końca wyleczyć… Ale można wydłużyć życie. A to oznacza kolejne miesiące, w których mogę być mężem, tatą… Nie ma nic cenniejszego. To możliwe jest dzięki Wam – wszystkim, którzy wsparli zbiórkę na ratowanie mojego życia. Z całego serca dziękuję!
- Konrad
Opis zbiórki
Lekarz powiedział mi, że mam zabrać dzieci na wspólne wakacje, ostatnie w ich życiu… Że mam starać się przeżyć każdy dzień. Mam doceniać każdą chwilę, bo moja żona za 8 miesięcy będzie już wdową… W mojej głowie jest nowotwór, nieoperacyjny guz. To wyrok śmierci, który jednak można powstrzymać! Mam bardzo mało czasu, dlatego proszę o pomoc, o ratunek! Jestem tatą, mężem i człowiekiem, który bardzo chce żyć… I mam na to szansę! To jeszcze nie czas, by umierać!
Mam na imię Konrad, mam 35 lat, wspaniałą żonę Kingę i dwójkę cudownych dzieci – Wiktora i Sandrę. Synek ma 10 lat, córka 8… Wiktor wie, że jestem chory, córeczka nie chce słuchać, nie może się z tym pogodzić. Boję się nie o siebie, lecz o nich… To ja powinienem ich chronić, być silny, być oparciem… Dałbym rodzinie cały świat, dlatego dzisiaj daję z siebie wszystko, by przeżyć i ich nie zostawić.
Jeszcze do niedawna żyliśmy zupełnie zwyczajnie, w czwórkę. Dom, szkoła, praca, wspólne weekendy, wakacje… Piękne chwile razem, w swojej zwyczajności niezwykłe. Mieliśmy plany, marzenia… Nic wielkiego poza tym, by być razem i patrzeć, jak dzieci dorastają. Braliśmy to za pewnik… Nie sądziliśmy, że za chwilę będziemy marzyć o zwykłym dniu, bez szpitala, myśli o śmierci, walki o życie.
Pod koniec marca zaczęła mi drętwieć ręka… Gdy prowadziłem samochód, nagle zaczęła ciążyć jak ołów, bezwładna spadała z kierownicy. Myślałem, że to przemęczenie, że może przeciążyłem rękę, coś przenosiłem…? Byłem młody, zdrowy, nic mi nie było, kto wtedy myśli, że to najgorsze, że to nowotwór? Drętwienie jednak nie przechodziło… Poszedłem do lekarza i tak zaczął się łańcuch wydarzeń, który zaprowadził mnie tutaj... Skierowanie do neurologa i enigmatyczne „coś jest w głowie”. Wtedy był strach, ale niewielki, większa była nadzieja, że jednak nic groźnego, że pomyłka… Potem skierowanie do szpitala, tam rezonans, aż w końcu - wynik.
Byliśmy w sali w trójkę – moja żona, ja i lekarz, który przyszedł mi powiedzieć. Nowotwór mózgu, glejak w IV, czyli najgorszym stopniu zaawansowania. Glejaki to jedne z najgorszych nowotworów, bardzo złośliwe, śmiertelnie niebezpieczne, niemal zawsze wracają… Rokowania bardzo złe, szanse – praktycznie żadne. Kilka miesięcy życia – huczało mi w głowie.
W takich chwilach najpierw jest wyparcie, a potem szok, który obezwładnia. Pustka. A potem tysiące myśli… Czy to znaczy, że nie zobaczę, jak moja córeczka idzie do Pierwszej Komunii? Nie poprowadzę jej kiedyś do ołtarza? Nie nauczę syna jeździć samochodem? Nie wybiorę się z nim na męską wyprawę pod namiot? Nie zabiorę Kingi na jej wymarzone wakacje? Nie będzie kolejnych rocznic? Nie, mężczyzna się nie poddaje, mężczyzna walczy, zwłaszcza gdy walczy się o coś ważnego… A czy jest coś ważniejszego niż życie?
Guz w mojej głowie jest nieoperacyjny… Jest położony w tak feralnym miejscu, że lekarze nie chcą się podjąć operacji, bo jest niemal pewne, że skończy się paraliżem… Wtedy nie pomoże mi nic, nie wstanę z łóżka, będę leżał i patrzeć w sufit. Ani chemia, ani radioterapia nie podziała na glejaka… W Polsce ratunku dla mnie nie ma. Mam czekać na śmierć…
Jadę do Niemiec, gdzie w klinice w Monachium stosuje się nowoczesną metodę leczenia – protonoterapię. Wiązka protonów zostaje dokładnie nakierowana na guza i ma go zniszczyć… Jeśli uda się zmniejszyć jego rozmiar, być może uda się go wyciąć z mojej głowy… Przeżyję. To moja jedyna szansa, innej nie mam.
Jestem już w klinice na konsultacji, leczenie zacznę na początku czerwca, ale tydzień wcześniej muszę za nie zapłacić, żeby klinika mnie przyjęła. Zostało kilka dni… Mało mało czasu, a bez leczenia mało życia. Dlatego proszę o Twoją pomoc… Nie łudzę się, że cudownie wyzdrowieję, ale chcę żyć choć rok dłużej, choć miesiąc, tydzień… Chcę być z moją rodziną, z dziećmi, każdy dzień, w których będę mógł trzymać je w ramionach, się liczy…
Proszę – uratuj mnie.
Konrad