Nie poddam się chorobie, nie bez walki!

Dwa specjalistyczne turnusy rehabilitacyjne, by powstrzymać SM
Zakończenie: 13 Lipca 2018
Rezultat zbiórki
Kochani!
Bardzo dziękuję za pomoc, wsparcie, za dobre słowa i życzliwe wpisy. Dziękuję rodzinie i znajomym za to, że jesteście przy mnie. Specjalne podziękowania również dla kadry i piłkarzy klubu Pogoń Góra - jesteście super! Podziękowania dla Siepomaga.pl, za pomoc w zbiórce. Dziękuję także wszystkim nieznajomym, ale bliskim mojemu sercu, dzięki którym mogę dalej walczyć z chorobą!
Jestem po turnusie rehabilitacyjnym, troszkę zmęczona, ale pełna nadziei, że będzie coraz lepiej. Dzięki Wam we wrześniu mogę pojechać na kolejny! Chodzę znów bez kul, a przecież niedawno lekarze powiedzieli mi, że mam już zbierać na wózek inwalidzki... Ja się nie poddam, a Wy dajecie mi siłę do walki!
Lidia Piniuta
Opis zbiórki
Pamiętam tamten styczniowy dzień dwa lata temu, zupełnie jakby to było wczoraj. Czekam z synem na wyniki badań w zimnym, szpitalnym korytarzu. Szorstka diagnoza z ust lekarza i oczekiwanie. Czy załamana rozpłaczę się, zemdleję, opadnę bez sił? Przecież przed chwilą lekarz powiedział, że ktoś już wydał wyrok, nie da się go cofnąć! Może inni w mojej sytuacji uznaliby ten dzień za najgorszy w życiu, ale dla mnie był jednym z najlepszych. Odczułam wielką ulgę, uśmiechnęłam się nawet! W końcu znałam wroga, poznałam jego imię i mogę z nim walczyć! Czy wygram? Każdy dzień wyrwany chorobie to zwycięstwo. Jeśli mi pomożesz, będzie więcej tych zwycięskich dni - bardzo w to wierzę...
Wcześniej, przed dniem diagnozy, było o wiele gorzej. Bóle głowy i upadki, których nawet nie zliczę. Idę chodnikiem, chcę postawić kolejny krok, a zamiast tego ląduję na kolanach. Ludzie wokół dziwnie na mnie patrzą, gdy nie mogę wstać. I tak coraz częściej… Karetka, szpital, wyniki ok, więc wypisywali do domu. Ale nie było lepiej. Byłam załamana, ale syn nie pozwalał mi się poddać. Gdy pewnego dnia, po kilku latach zmagań, choroba sparaliżowała mi pół twarzy, w końcu dostałam skierowanie do neurologa. Diagnoza zapadła niedługo potem, a ja już wiedziałam - stwardnienie rozsiane ze mną nie wygra, nie dam się tak łatwo!
Zaczęłam walkę, taką na poważnie. Przeciwnika nie można lekceważyć, ale nie można też dać mu odczuć, że jest silniejszy. Pamiętam słowa lekarza: „To choroba nieuleczalna. Może być coraz gorzej. Może być wózek inwalidzki. Może też się zatrzymać, bo jest nieobliczalna. Każdy pacjent inaczej ją przechodzi”. Postanowiłam sobie, że ja będę tym przypadkiem, którego stwardnienie nie pokona, nie bez walki!
Rok temu zaczęłam chodzić o lasce, chociaż wróżyli mi wózek. Częste zawroty głowy, upadki - każdy przecież może skończyć się tragicznie. Ale nie poddaję się. Cały czas ćwiczę, regularnie rano i wieczorem: rower stacjonarny, ćwiczenia z piłką, taśmą, obręczą, ćwiczenia w basenie. Było trochę lepiej, niewiele, ale zawsze… I nagle, gdy wydawało się, że choroba okiełznana, nastąpiło pogorszenie: 3-4 ostre rzuty w roku i sterydy w kroplówce. Dosięgłam dna. Nie miałam siły. Ciągle zmęczona, bez celu w życiu.... Straciłam nagle całą energię, chyba przestałam wierzyć, że wygram.
Szukałam informacji o różnych formach terapii dla osób z SM. Znalazłam prywatną klinikę rehabilitacyjną, która specjalizuje się w nieinwazyjnym leczeniu dysfunkcji narządu ruchu. W sierpniu 2016 roku, po tygodniowym pobycie, zaczęłam chodzić bez laski! Pomału, jeszcze niestabilnie, ale samodzielnie! W 2017 roku ponownie byłam na tygodniowym turnusie. Znów jest poprawa. Teraz laska jeździ ze mną autem, tylko awaryjnie. Cały czas pracuję, staram się korzystać z życia bo nigdy nie wiadomo, co będzie jutro. Dziękuję za każdy kolejny dzień, który przeżyję bez bólu, w którym nie usiadłam na wózku. I walczę, nieustanie walczę.
Zbawieniem były kolejne turnusy, minimum dwa razy w roku. Ale koszt jednego to ok. 10 tysięcy złotych, to ogromna kwota… Dlatego zdecydowałam się prosić o pomoc. Pewnie gdyby nie mój syn, nie zdecydowałabym się na to. Ale walczę dla niego, chcę mu pokazać, że mama potrafi być silna! Mam dobre, złe i bardzo złe dni. Tych dobrych jest coraz więcej. Otrzymałam dużo wsparcia od rodziny i znajomych. Gdy jest mi ciężko i choroba atakuje, to myślę o moim synu i znów zaczynam ćwiczyć. Choroba nie może wygrać. Czy pomożecie mi w tej walce?