Wypadek odebrał mi dziecko, zniszczył zdrowie... Proszę, pomóż mi żyć na nowo!

Trzymiesięczny turnus rehabilitacyjny
Zakończenie: 29 Lutego 2024
Opis zbiórki
Myślałam, że jesteśmy na drodze do realizacji marzeń o bezpieczeństwie, rodzinie, stabilizacji. Zdarzenie, które początkowo wydawało się niegroźne, stało się tragedią, która przekreśliła marzenia, odebrała radość i pchnęła w ramiona rozpaczy. Straciłam moje maleństwo… Sama otarłam się o śmierć. Nie straciłam tylko nadziei i siły w walce o jutro…
To był czas, w którym zaczęły się spełniać moje kolejne marzenia. Przygotowywaliśmy się do nowego, ekscytującego etapu, powitania na świecie naszego maluszka. Trwał remont mieszkania, w życiu działo się dużo. W takich momentach człowiek nie myśli o tym, że za rogiem czai się zło…
To był moment, byliśmy w trakcie podróży samochodem, kiedy nagle i niespodziewanie na naszej drodze pojawiło się auto. Szybka reakcja miała nas ratować, sprawić, że nie dojdzie do zderzenia. W tym momencie czas zwolnił i przyśpieszył jednocześnie. Wylądowaliśmy w rowie, a ja zostałam uwięziona w samochodzie. Nie mogłam się ruszyć. W tym momencie, w głowie miałam tylko jedną myśl “co z moim dzieckiem?!”. Instynkt kazał mi się ratować, ale byłam całkowicie bezradna... Uwolniona przez straż pożarną nie ustawałam w pytaniach, czy z moim maleństwem wszystko jest w porządku? To był 29 tydzień ciąży, zostało tylko kilkanaście do planowanego pierwszego spotkania…
Powiedziano mi, że moje dziecko jest bezpieczne. To była najważniejsza wiadomość, jaka chciałam usłyszeć. Miałam dodatkową siłę, by zawalczyć o zdrowie i życie. To dało mi energetycznego kopa. Przez półtora miesiąca lekarze o mnie walczyli - przeszłam operację, mnóstwo badań, szereg konsultacji. Byłam zdeterminowana, miałam do kogo wracać!
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek dramatu.
Ten moment pamiętam jak przez mgłę. Lekarz przekazał mi wiadomość, że serce mojego dziecka nagle przestało bić. Dla niego to jeden z wielu przypadków, dla mnie koniec świata. Nie znajdę słów, by opisać moją rozpacz. Nie jestem w stanie powiedzieć zbyt wiele o tym żalu, poczuciu beznadziei i straty. Czułam się, jakby mój świat rozpadł się na kawałki, jakby nadzieja, którą mam lub dostałam, po kawałku była mi odbierana… Chciałam obudzić się z tego koszmaru. Niestety, okazało się, że to rzeczywistość, od której nie ma ucieczki. Pozostaje tylko wiara, że ten Aniołek gdzieś nade mną czuwa… że patrzy z wysoka i dodaje mi sił, gdy po raz kolejny chcę się poddać.
Wiem, że jeśli poddam się rozpaczy, przegram walkę o przyszłość. Mimo że serce wciąż w rozpaczy, toczę nierówną batalię o to, by móc samodzielnie wstać z łóżka, by móc zacząć życie na nowo. Wypadek nie może przekreślić wszystkiego na zawsze, nie może odebrać mi samodzielności… Błagam, pomóż mi o nią zawalczyć. Koszt jest ogromny - trzy miesiące turnusu to kilkadziesiąt tysięcy złotych. Kwota, której ani ja, ani moja rodzina nie jesteśmy w stanie zdobyć. Wiem, jak to brzmi, ale w mojej sytuacji nie ma innego ratunku. Proszę, ratuj mnie z beznadziei, w której się znalazłam!
Dzięki wsparciu rodziny i najbliższych mogę stawać do walki. Jestem całkowicie zależna od innych, a nie skończyłam jeszcze 30 lat. Wciąż jest szansa, że wstanę z łóżka, ale pod warunkiem, że spędzę
Mam takie marzenie, że staję na nogi i idę. Po prostu przed siebie, nie zastanawiając się nad celem… Ja tak bardzo chcę żyć...