Wyścig o życie mojej córki kończy się 21 czerwca!

lek BLINATUMOMAB, ostatnia szansa na pokonanie białaczki
Zakończenie: 19 Czerwca 2017
Rezultat zbiórki
Informuję że, moja córka Martynka Kulig przegrała walkę z chorobą. Zmarła w dniu 20-08-2017r
Waldemar Kulig
Takie wiadomości czyta się ze łazami w oczach. Walczyła do końca i taką ją zapamiętamy. Dzięki Wam udało się zdobyć pieniądze na ostatnie starcie z białaczką, udało się zdobyć lek i nadzieję, zabrakło czsu i siły...
Martynko, na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci...
Rodzinie składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Opis zbiórki
Tylko tydzień będzie trwała walka o życie mojego dziecka. Dostałem jasną informację – do najbliższej środy muszę zdobyć lek, który jest ostatnią szansą na pokonanie raka mojej córeczki. Jeśli nie uda się doprowadzić do przeszczepu szpiku, moja Martynka umrze. Jestem ojcem, a moje dziecko umiera na białaczkę i w tej chwili nie mam już czasu, ani wstydu. Muszę zdążyć, dlatego błagam o pomoc, jak tylko umiem. Kocham Martynkę nad życie i zrobię wszystko, by ją ratować. Pomóżcie mi, proszę.
BLINATUMOMAB – lekarstwo, które w najbliższą środę musi znaleźć się w klinice, jest niewyobrażalnie drogie, ale nie tak drogie, jak życie mojego dziecka.
Przeszliśmy z Martynką przez piekło, przez 20 miesięcy płakaliśmy, kiedy było bardzo źle i cieszyliśmy się, gdy rak odpuszczał. Po tym, co przeszła, nigdy nie powiem jej w oczy, że przegrywamy, tak jak nigdy nie pokazałem jej, jak płaczę. Najpierw wiadomość o tym, że jest śmiertelnie chora, później okropne, wyniszczające leczenie, wypadające włosy, posterydowa opuchlizna. Na Boga, ona ma dopiero 13 lat, a wycierpiała już tak wiele, umierała mi tyle razy.
Pamiętam dzień, kiedy poszliśmy razem do kina, a po wyjściu Martynka niemal płakała z bólu, mówiła, że to wszystko przez te niewygodne fotele, że nie wytrzyma dłużej. Na te bóle stawów skarżyła się już wcześniej, dlatego zabrałem ją do szpitala w Płońsku, stamtąd przekierowano nas do Międzylesia i szukano dalej przyczyny. Tam pierwszy raz padło słowo, które zmieniło moje życie, a jej miało zakończyć – rak, białaczka, nowotwór całego organizmu, rozsiany we krwi. Ponad 70% komórek nowotworowych w szpiku. Sprawdzano wszystkie organy, badano całe ciało, a ja modliłem się o cud, o to, żeby to wszystko było złym snem. Nie było, Martynka miała już zainfekowany organizm, wszystkie możliwe objawy, wymagała natychmiastowego leczenia. Miałem łzy w oczach, kiedy zakładano jej dojście centralne w klatce piersiowej. Ona jeszcze nie wiedziała, co ją czeka, mi lekarz powiedział, co planują.
Zaczęło się to, co najgorsze, a jednocześnie to, co daje nadzieję – leczenie, które dla Martynki stało się dramatem. Ona zawsze była taka ładna, tak dbała o swoje długie włosy, a chemia zaczęła odbierać jej wszystko. Rak i jego leczenia to choroba, którą psychicznie lepiej znoszą chłopcy, łatwiej pogodzić im się ze stratą włosów, mniej myślą o tym, jak wyglądają. Każdym zmysłem czułem to niewypowiedziane cierpienie mojego dziecka, które z bólu nie mogło wstać z łóżka, któremu garściami wypadały włosy. Sterydy w astronomicznych ilościach wzmacniały organizm, ale powodowały zatrzymanie wody, opuchliznę, przyrost masy ciała praktycznie w kilkanaście dni. Skóra pokryła się rozstępami, a samopoczucie sięgnęło dna. Nie wiem, kto bardziej cierpiał, ona czy ja, widząc, co się dzieje. Starałem się stwarzać pozory, nie mówić o ratowaniu życia, tylko o leczeniu, o tym, co będzie, kiedy się to wszytko skończy. Mówiłem o tym, czego boję się najbardziej, bo jak mówić o przyszłości, która może nie nastąpić…
Kiedy dzieci zaczynały rok szkolny, Martynka przyjmowała chemię, 4 bloki chemioterapii, która miała powstrzymać raka, powstrzymały życie na rok. Rak mojego dziecka poustawiał całe nasze życie pod siebie, rozciągając je pomiędzy szpitalne oddziały, a chwile w domu, kiedy trudno było powstrzymać strach i łzy. W szpitalu na Martynkę czekał tylko ból i pusty szpitalny pokój, w którym moja mała córeczka toczyła walkę o wszystko. Za nami są chwilę, do których tak bardzo nie chcemy wracać, gorączki, wybroczyny, sepsa i znów łzy na korytarzu, tak by nie widziała.
Na remisję czekaliśmy niemal rok, więc była prawdziwym świętem.
Kiedy wróciła do domu, zaczynała też wracać do zdrowia, normalnie wyglądać, a na jej buzi pojawił się pierwszy raz od dawna uśmiech. Mogłem patrzeć na nią godzinami, bo czułem, że odzyskałem kogoś najważniejszego na świecie. Teraz miało być już dobrze, tak bardzo chcieliśmy zapomnieć przeszłości. Rak nie odpuścił. W grudniu Martynkę zaczął boleć kręgosłup, pojechaliśmy do szpitala, nie było czasu na strach, bo cios przyszedł błyskawicznie – wznowa! Wszystko na nic.
Nie umiałem tego wszystkiego ogarnąć, nie umiałem jej pocieszać, kiedy zakładali jej kolejny raz wejście centralne na chemię. Martynka nawet nie płakała, nie bała się, jej oczy pełne były żalu, którego nie umiem nawet opisać. Wigilię spędziliśmy razem, w domu, nie wiedząc nawet, czego sobie życzyć. To był bardzo smutny dzień, a już w pierwsze święto trafiliśmy na oddział. W szpitalach na święta ludzie wychodzą do domu, a ja przywiozłem moje dziecko, nie wiedząc, czy i kiedy wyjdziemy. Wszystko, co najgorsze, zaczęło się od nowa. 4 bloki chemii, wstrząs septyczny, zapalenie bakteryjne, sterydy, antybiotyki. Dotrwaliśmy do maja, kiedy Martynka mogła mieć przeszczep, na który po prostu nie zdążyliśmy znaleźć dawcy. Rak się odrodził, więc podjęto decyzję o 5 bloku chemii, która zwyczajnie już nie działa.
Lekarze postawili sprawę jasno. Na następny przeszczep nie ma szans, mimo że znaleźliśmy dawcę. Zbyt dużo komórek raka jest w ciele mojego dziecka. Ostatnią szansą jest Blinatumamab – 22 ampułki są jedyną nadzieją dla mojej córeczki. Nie wyobrażam sobie, że może się nie udać. Błagam, pomóżcie mi ratować moje dziecko, teraz kiedy jeszcze nie wszystko stracone.