O moją mamę będę walczyła do końca...
Intensywna rehabilitacja, leczenie, aby mama wróciła do życia
Zakończenie: 4 Kwietnia 2023
Opis zbiórki
Na oddziale ratunkowym poznałam swoją mamę po stopach. Podpięta do respiratora, wśród nerwowego gwaru lekarzy i ratowników, leżała kobieta, która dała mi życie, z którą jeszcze kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawiałam w domu. Takiego telefonu, jaki dostałam tamtego dnia, nie życzę nikomu i nigdy. Nie spodziewałam się niczego złego, kiedy w słuchawce rozległ się krzyk – "Pani mama zemdlała i zabiera ją karetka pogotowia". To było ponad moje siły, kiedy po chwili stałam w szpitalu, a obok mnie umierała moja mama…
Pierwsze słowa w szpitalu: brak kontaktu, zero jakiejkolwiek reakcji. Kolejne były jeszcze gorsze: pęknięty tętniak, 1% szans na przeżycie, mama nie dożyje do operacji. Kiedy otworzyły się drzwi sali i wyszedł lekarz, nie umiałam zebrać myśli, skupić się. Wręczono mi rozcięte ubrania mamy i przepraszano mnie, że nie można ich było zdjąć w inny sposób. Stałam na korytarzu, trzymając te poszarpane ubrania i starałam się odczytać z jego ust słowa, które słyszałam jakby zza grubej szyby.
“Nie będziemy operować, to już nie ma sensu, jeśli chce Pani zawiadomić rodzinę, to proszę zrobić to teraz i proszę powiedzieć, że mają godzinę na dotarcie do szpitala…”
Moja mama, która była ze mną od zawsze, którą kochałam nad życie i bez której życie nie istniało, dostała godzinę. Leżała teraz pod prześcieradłem, podpięta do respiratora, bez żadnych szans na przeżycie. Nie umiałam tego wszystkiego poskładać w całość. To było jak jakiś koszmar, który za chwilę się skończy i który trzeba jedynie przeczekać. 1% szans na przeżycie to zbyt mało, by w ogóle myśleć o operacji.
Wtedy stał się pierwszy cud, który wydarzył się na naszych oczach. Kiedy weszłyśmy z siostrą do sali, mama poruszyła ręką i nogą, jednocześnie dając nam znak, że żyje, że nas słyszy i czuje naszą obecność. To wystarczyło. Niemal natychmiast lekarz, który zobaczył to, co my, podjął decyzję – operujemy. Poczułam w jednej chwili nadzieję, ale i to, że tracę ją po raz drugi. Mamę przewieziono do sali operacyjnej, gdzie rozpoczęła się walka, której przed kilkunastoma minutami nikt nie potrafił sobie nawet wyobrazić.
4 godziny czekałam na śmierć lub życie mojej mamy. Nic z tego nie rozumiałam, bo jeszcze przed chwilą nikt nie dawał jej szansy, aż w końcu mama sama nie dała znaku życia. Jeśli przeżyją, to tylko dlatego, że udało się jej o to poprosić, że ruszyła ręką, że pokazała, że tutaj jest. Jak się później okazało, lekarze kilkakrotnie rozkładali nad mamą ręce w trakcie operacji. Mama przez 4 godziny straciła całą swoją krew, a przeżyła tylko dzięki transfuzjom.
Lekarz, który do mnie wyszedł, użył tylko jednego słowa – cud. W trakcie pobytu czekano, aż płuca podejmą pracę, aż otworzy oczy, zareaguje na dźwięk. Mama trafiła do OIOM, żyła, oddychała przez rurkę tracheotomijną, była karmiona przez sondę, miała centralne wkłucie i kilka różnych drenów. Dla mnie to wszystko nie miało znaczenia. Ważne było, że mam mamę, że wciąż jest ze mną i mogę trzymać jej ciepłą dłoń. Nikt nadal nie dawał jej szans. 3 dni – jeśli je przeżyje, zyska jakiekolwiek szanse. Później mówiono o 7 dniach, 21…
Tamtego dnia weszłam na OIOM i do dziś nie pamiętam, co pierwsze pojawiło się na mojej twarzy. Łzy szczęścia czy uśmiech. Mama leżała i patrzyła na mnie, w pełni rozumnym skupionym wzrokiem. Wróciła! Nie da się opisać uczucia, jakie towarzyszy chwili, w której odzyskuje się matkę. 17 października mama przeszła pół sali z pomocą rehabilitanta i tryskała energią. 18 października świat nam się znowu zawalił… Koło południa zastaliśmy ją leżącą w łóżku z 39-stopniową gorączką, drgawkami. Nie reagowała na nic.
Po wszczęciu alarmu i tomografii komputerowej padła diagnoza – ostre wodogłowie i obrzęk mózgu. Wykonano operację, podczas której założono dren i wyczyszczono chirurgicznie rany pooperacyjne. Po badaniach okazało się, że mama została zarażona bakteriami i usłyszeliśmy, że ma zapalenie mózgu i opon mózgowych. Została przeniesiona na Oddział Neurochirurgii, gdzie przez wiele dni nie było z nią żadnego kontaktu. Dostawała ogrom leków, antybiotyków, wlewy dożylne z powodu skrajnego niedożywienia.
Rehabilitacja odbywała się tylko w szpitalnym łóżku i była bardzo ograniczona ze względu na nieustępującą gorączkę i zły stan mamy. Mama nie potrafiła nawiązać z nami żadnego kontaktu, nie można było zaobserwować nawet mimiki jej twarzy. Kolejne tygodnie, które powinny upływać na rehabilitacji, mama spędzała, leżąc w łóżku, zamknięta w izolatce, nie widziała naszych twarzy, nie czuła dotyku, ponieważ nosiliśmy maski, fartuchy i kazano nam zakładać rękawiczki. Każdego dnia miała kilkakrotnie wkładany dren w drzewo oskrzelowe, ponownie założono jej centralne wkłucie. Była zbyt słaba na jakąkolwiek rehabilitację.
Po kolejnych ciężkich dniach przed świętami Bożego Narodzenia, mama została przeniesiona ponownie na Oddział Rehabilitacji. W wyniku stresu i wspomnień z października doznała dwukrotnego napadu padaczkowego. Dowiedzieliśmy się również, że mama przeszła sepsę.
Zaczęliśmy od nowa, jeszcze raz, ale ze stopnia niżej. Teraz było już o wiele trudniej, mama straciła władzę w prawej ręce, doszły bolesne przykurcze i inne problemy. Powoli zaczyna coraz więcej mówić, jednak kontakt jest z nią utrudniony ze względu na to, że ma problem z wymawianiem niektórych głosek, ze złożeniem całego zdania, czasami słowa są zniekształcane.
Wspieramy mamę i ćwiczymy z nią każdego dnia, dokumentując jej postępy, żeby sama widziała, jak bardzo jest dzielna. Życie zatoczyło koło. Teraz to ja jestem świadkiem jej pierwszego kroku, pierwszych słów i zdań.
Marzę o tym, żeby mama mogła samodzielnie pójść do kuchni, zrobić sobie kawę, kanapkę, obiad, żeby mogła przeczytać książkę, żeby zejście po schodach nie wymagało kilku osób, żeby mogła porozmawiać przez telefon, napisać coś, policzyć, porozmawiać z kimś, spotykając go na ulicy, pójść na spacer, a nie przejechać się wózkiem, żeby wyjazd do lekarza nie wymagał przejazdu karetką transportu medycznego, żeby mogła pobawić się z wnukami, żeby mogła po prostu żyć i być samodzielną.
Każdego dnia walczymy o tę sprawność, o każdy krok, słowo, ruch ręką. To wspaniałe, jak bardzo mama chce wrócić, jak przezwycięża wyrok losu, z którym przyszło jej żyć. Pomóżcie nam w dalszej walce, pomóżcie nam zebrać pieniądze na turnusy i rehabilitację domową.
Mama jest wciąż młodą i pełną życia kobietą, która żyje tylko dzięki temu, że stał się cud w jej życiu. Drugi cud może stać się dzięki Wam, dlatego prosimy o pomoc.