Mam dwie córeczki i ostatnią nadzieję na pokonanie raka...

Leczenie nierefundowanym lekiem Rybocyklibem
Zakończenie: 5 Lipca 2018
Opis zbiórki
“Mamo, wróć wreszcie z nami do domu” – moje córeczki nie mogą pogodzić się z tym, że mam raka, że oddział onkologii stał się moim drugim domem. Mają 7 i 13 lat – jak mam powiedzieć im, że umieram?
Dzisiaj moje życie zależy od pieniędzy. Lekarze powiedzieli wprost – konieczne jest leczenie Rybocyklibem, który w Polsce nie jest refundowany. Kiedy pytam córeczki, o ich marzenia, słyszę jedną odpowiedź – chcemy, żeby mama była zdrowa, żeby już więcej nie chorowała. Stoję przed Tobą jako matka, która nie może osierocić swoich dzieci. Proszę, pomóż mi pozostać mamą!
Miałam 19 lat, kiedy rak zaatakował mnie po raz pierwszy. Dopiero zaczynałam swoje dorosłe życie. Nie myślałam o choroba, bo kto w tym wieku o nich myśli? Żyłam w przekonaniu, że to mnie nie dotyczy, że jestem za młoda. Aż do dnia, w którym lekarz powiedział mi, że guzek w mojej piersi to złośliwy nowotwór. W wieku 19 lat musiałam stoczyć walkę o życie. Usunięto mi wtedy pierś. Chemio- i radioterapia były piekłem, przez które trzeba było przejść, aby żyć. Rano na poduszce znajdowałam garści włosów. Któregoś dnia stałam się całkiem łysa. Gdyby nie mój przyszły wtedy mąż, nie wiem jak zniosłabym to wszystko. Był obok i to było najważniejsze. Miałam dla kogo żyć, mieliśmy wspólne plany i marzenia. Jak mogłam się wtedy poddać?
Na onkologii spędziłam kilka długich miesięcy, codziennie zastanawiając się, czy doczekam kolejnych urodzin. Chciałam dożyć dnia, w którym wyjdę za mąż i dnia, w którym zostanę matką. Chyba tak mocno w to wszystko wierzyłam, że w końcu mój stan zaczął się poprawiać. Leczenie zadziałało! Opuszczałam onkologię, czując, że mogę zaczynać nowe życie – to bez raka. Wyszłam za mąż i urodziłam dwie zdrowe córeczki. Miałam wrażenie, że to nagroda za całe piekło, które przeszłam, chorując na raka. Żyłam w takim przekonaniu przez 9 lat. Aż do dnia, w którym po raz drugi w swoim życiu usłyszałam, że umieram.
Moja młodsza córeczka miała 2 latka, kiedy dowiedziałam się, że wykryto u mnie przerzuty do płuc. Rak wrócił silniejszy, niż poprzednio. Tylko teraz miałam przed sobą jeszcze jedną perspektywę – zostałam matką, a matka nie może umrzeć… Na szczęście pojawiło się światełko w tunelu – chemioterapia zaczęła działać. Po raz drugi w swoim życiu uwierzyłam, że oddział onkologiczny zostanie wspomnieniem i po raz drugi moja choroba mnie oszukała.
W styczniu 2016 roku dowiedziałam się, że tym razem rak rozpanoszył się po całym organizmie. Rozsiane ogniska raka piersi do kości, wątroby, płuc, trzustki i mózgu. Musiałam podjąć kolejną walkę, chociaż mój przeciwnik miał nade mną olbrzymią przewagę. Chociaż czasem brakowało sił, walczyłam – dla Zuzi i Klaudii.
Radioterapia i rok bardzo agresywnej chemioterapii sprawiły, że moje serce odmówiło posłuszeństwa. Nie można było kontynuować leczenia w takiej formie – moje serce prawdopodobnie by się wtedy zatrzymało. Zaproponowano mi terapię hormonalną, usunięto macicę, jajniki i jajowody…
Moja starsza córeczka wie, że jestem śmiertelnie chora i kiedy pyta mnie, czy wrócę do niej ze szpitala, nie wiem, co mam jej odpowiedzieć. To moja trzecia walka z rakiem…
Nadzieją na wygraną jest leczenie Rybocyklibem, który nie jest niestety refundowany w naszym kraju. Mam jednak wielką wolę walki, bardzo dużo siły i ogromną motywację - córeczki, które są całym moim światem. Dlatego właśnie tu jestem i dlatego proszę Cię o pomoc. Podaruj mi ostatnią szansę. Kolejnej już pewnie nie będę miała...