Opuszczam ponury gabinet lekarski. Na zewnątrz tętni życie. Świeci słońce, radosny śpiew ptaków przekrzykują beztrosko biegające po parku dzieci, a ja nie wierzę. Ostatnie słowa: „Czeka Panią wózek, jeśli choroba nadal będzie postępować, a migdałki nadal będą obniżać się w stronę rdzenia kręgowego może nawet dojść do upośledzenia” to cios prosto w serce, którego żadna młoda dziewczyna nie chciałaby otrzymać.
Z pogodnej nastolatki wraz z wkroczeniem w pełnoletność, otrzymała chorobę, która nieleczona może doprowadzić do kalectwa. Chciała rozwijać swoją pasję, zaczynała dopiero swoje życie. Rozpoczęła studia, wyszła za mąż i podjęła pierwszą pracę na stażu. I to właśnie pierwsza praca, poza miłością do wizażu, odkryła coś więcej. Drgawki do utraty przytomności, zimne niczym lód, zasinione stopy i potworny ból głowy, który mimo odpoczynku, nie mijał. Zaczęła się wędrówka od szpitala do szpitala i poszukiwania przyczyny niepokojących objawów, które zaatakowały ciało Ani.

Oczekiwanie na wyniki to trochę jak czekanie na wyrok za niewinność. Los nie był łaskawy. Obniżenie migdałków w móżdżku, zakotwiczony rdzeń kręgowy. Zespół Arnolda-Chiariego typu II. Opuszczam ponury gabinet lekarski. Na zewnątrz tętni życie. Świeci słońce, radosny śpiew ptaków przekrzykują beztrosko biegające po parku dzieci, a ja nie wierzę. Ostatnie słowa: „Czeka Panią wózek, jeśli choroba nadal będzie postępować, a migdałki nadal będą obniżać się w stronę rdzenia kręgowego może nawet dojść do upośledzenia.” Z ust lekarza brzmiało to porównywalnie do „No przecież nic się nie stało”. Groteskowa sytuacja, podobna do znanego obrazu Upadku Ikara. Promienna wiosna, ludzie pochłonięci codziennościami nie dostrzegają tonącego Ikara. Trochę drobiazg. Trochę koniec świata.
Cierpienie, które nie pozwala normalnie funkcjonować. Zwleczenie się z łóżka z drętwiejącymi nogami i podniesienie ociężałej od bólu głowy, to dopiero początek choroby. Dla lekarzy jestem trudnym przypadkiem. Dalszego sposobu na ratunek polscy lekarze nie znają. W poszukiwanie szansy po zdrowie – bo chyba jakiś sposób istnieje, wierzyłam od początku. Aż do czasu, kiedy od jednego z lekarzy usłyszałam coś, co brzmiało niczym dobra wróżba „Tylko w Barcelonie znajdziesz pomoc”.
Dwa lata szukałam ratunku i do tej pory ani razu nie usłyszałam dobrych wieści, nie wierzyłam więc, że coś się zmieni. W grudniu otrzymałam odpowiedź. Czas działa na niekorzyść, a każdy kolejny atak choroby może doprowadzić do nieodwracalnych zmian - paraliżu, który z kolei może doprowadzić do kalectwa. Poza operacją uwolnienia zakotwiczenia rdzenia kręgowego, konieczne jest również usunięcie przepukliny oponowej w rejonie krzyżowo-guzicznym. Radość wyparł strach zebrania pieniędzy. Kosztorys. Tak wysoki, że aż zabawny. 72 000 euro.

Operacja w Barcelonie, w Institut Chiari & Syringimielia & Escoliosis rozpaliła we mnie nadzieję. Groźba kalectwa rozbudziła moją chęć do walki. Chwytam swoje życie w garść. Nie chcę się poddać bez walki, by pewnego dnia po prostu nie wstać z łóżka.
Wyjazd na operację to szansa na to, aby wózek i kalectwo nie stały się moją przyszłością. W najgorszym wypadku, choroba zatrzyma się i nie będzie dalej postępować. W najlepszym, wszystkie dotychczasowe zmiany cofną się.
Gdyby nie stos dokumentacji medycznej, zapewne nikt nie podejrzewałby, że piękna i dopiero co rozpoczynająca przygodę z życiem dziewczyna, w swoim ciele skrywa bestię, która może zniszczyć jej życie na zawsze. W naszych rękach spoczywa jej przyszłość. Ania kocha swoje życie i wierzy, że się uda. Podobnie jest z pomaganiem. Tylko wtedy, gdy wierzymy w jego sens, możemy zdziałać cuda.
AKTUALIZACJA 27.11.2015r.
Kochani, termin operacji Ani został przyśpieszony z 24 na 17 listopada. Nie ustawajmy w pomocy i rozkręćmy machinę pomagania. Nie pozwólmy by brak pieniędzy zniszczył przyszłość Anki.