Czy los może być aż tak okrutny? Historia, która przekreśliła życie Patryka. Pomożemy?

natychmiastowa rehabilitacja
Zakończenie: 20 Grudnia 2018
Opis zbiórki
Po wypadku leżałem twarzą do ziemi, nie mogłem się ruszać ani oddychać. Przybyła pomoc ratunkowa i transportowano mnie helikopterem do szpitala. Tam natychmiastowo przeprowadzono skomplikowaną operację. Okazało się, że mam złamane kręgi C1,C4,C5, poważne uszkodzenie rdzenia oraz zbite płuca. Gdy obudziłem się po operacji, byłem świadomy tego, co się stało, gdyż funkcje mózgu nie zostały naruszone. Reszta ciała leżała bezwładnie, nie czułem żadnej części swojego ciała, pamiętam straszny przejmujący ból głowy, szyi, pamiętam, że dusiłem się, bo nie mogłem swobodnie oddychać...wszystko pamiętam. Byłem całkowicie bezwładny, leżałem na wznak z kołnierzem ortopedycznym na szyi, jedyne co mogłem to patrzeć w sufit, a tysiące myśli napływało mi do głowy.
Mam na imię Patryk i pochodzę z małej miejscowości w woj. warmińsko-mazurskim. Od urodzenia ja i moje rodzeństwo byliśmy pod opieką naszej babci Renaty. Moje dzieciństwo było beztroskie i spokojne. Choć wychowywaliśmy się bez rodziców, babcia dawała nam poczucie bezpieczeństwa i ogromną dawkę miłości. Bardzo miło wspominam czasy wczesnoszkolne. Miałem dużo przyjaciół, kolegów, każde wolne chwile spędzaliśmy razem. Moim męskim autorytetem był mój starszy brat. To on dawał mi wzorce, udzielał rad, pomagał w trudnych dla mnie sytuacjach. Straciłem go, zginął tragicznie w wypadku samochodowym. Było to dla mnie traumatyczne przeżycie, którego nawet nie jestem w stanie opisać. Łączyły nas potężne więzi emocjonalne.
Jako 17-latek podjąłem swoją pierwszą pracę w McDonalds w Irlandii. Bardzo szybko stałem się samodzielny, niezależny finansowo, pracowałem, bardzo dobrze dawałem sobie radę w życiowych sytuacjach. Wiodłem ustatkowane życie, lubiłem podróżować, często spotykałem się ze znajomymi. W kwietniu 2015 roku otrzymałem informację o chorobie mojej babci. Po 4 latach pracy w Irlandii podjąłem decyzję o powrocie do domu, ponieważ babcia jest dla mnie osobą bardzo bliską sercu, wychowywała mnie i w pewnym sensie traktowałem ją jak matkę, nie wyobrażałem sobie, żebym mógł ją pozostawić bez pomocy. Wyjeżdżając za granicę, zostawiłem ją zdruzgotaną i cierpiącą...
W dniu 16 marca 2017 roku w ułamku jednej sekundy skończyło się moje na swój sposób beztroskie życie. Podczas poważnego wypadku samochodowego, doznałem złamania kręgosłupa w odcinku szyjnym (a co za tym idzie mam niedowład czterokończynowy). Pamiętam całe zdarzenie, do dziś mam ten obraz przed oczami... siedziałem z przodu na miejscu pasażera, widziałem dokładnie wszystko, co się działo i nie miałem żadnego wpływu na nic.
Pamiętam moment, gdy lekarz uświadomił mnie, że już nigdy nie stanę na nogi, że będę zależny od innych. Moje dotychczasowe spokojne, radosne życie legło w gruzach. Od tamtego momentu jestem załamany, bo nie chcę tak żyć. Jestem młody i pragnę czerpać z życia pełnymi garściami, jak wszyscy moi rówieśnicy. Ciągle zadaję sobie to pytanie: Dlaczego ja? Szukam odpowiedzi bezskutecznie. Nie umiem zaakceptować swojego kalectwa, a tym bardziej pogodzić się z nim. Nie jestem zdolny do samodzielnej egzystencji, wymagam stałej opieki osób trzecich.
Nie potrafię się pogodzić z faktem, że ze zdrowego pełnego życia, energii i entuzjazmu człowieka nagle stałem się pewnego rodzaju obciążeniem dla mojej siostry Moniki, która musiała poświęcić dobro swoje i swojej rodziny, aby móc sprawować nade mną opiekę. Osoba, która tego nie doświadczyła, nie wie, jak traumatycznym przeżyciem jest nie czuć swojego ciała, potrzeb fizjologicznych, bólu, ciepła, zimna. Jestem pewnego rodzaju więźniem swojego ciała. Od dnia wypadku każdy mój dzień wygląda tak samo, od rana do wieczora spędzam go w łóżku przed telewizorem, nawet nie jestem w stanie obsługiwać komputera, ponieważ nie ruszam palcami.
Jedyną moją rozrywką jest rehabilitacja w wymiarze kilku godzin tygodniowo i ćwiczenia w warunkach domowych z siostrą Moniką. Ja już nigdy nie stanę na nogi, wyrok już zapadł – wózek inwalidzki do końca życia! Jeszcze nie tak dawno miałem tyle marzeń, chciałem zwiedzać świat, założyć rodzinę, pragnąłem mieć dobrą pracę i „czerpać z życia szczęście pełnymi garściami”. Obecnie nawet nie umiem zorganizować sobie czasu, znaleźć nowych zainteresowań. Próbuję... ale nie potrafię. Jedyną moją rozrywką są przejażdżki samochodem, na które zabierają mnie znajomi. Chciałbym dostać drugą szansę od losu.
Na moje kalectwo nie ma lekarstwa, ale poprzez rehabilitację mogę być częściowo sprawny fizycznie i tym samym nie być zależnym od innych. Obecnie nawet na minimalną rehabilitację brakuje mi funduszy. Czas ucieka, pierwsze dwa lata są decydujące, a ja dalej jestem w punkcie wyjścia. Nie mogę być odpowiednio i intensywnie rehabilitowany w kilkugodzinnym wymiarze dziennym, tak jak to zalecali prowadzący mnie lekarze, ponieważ mnie na to nie stać. Nie mam możliwości pozyskania środków finansowych, by pokryć koszt rehabilitacji. Zajęć, które dają mi jedyną nadzieję, by w choć w minimalnym stopniu być bardziej sprawnym...o to jeszcze mam siłę walczyć...