"Kochanie, wróć do nas..." - potrzebna pomoc dla Pawła!

specjalistycznyturnus rehabilitacyjny - szansa dla Pawła na powrót do sprawności
Zakończenie: 26 Lipca 2021
Opis zbiórki
Udar krwotoczny był dopiero początkiem tragedii, jaka spotkała mojego mężą i naszą rodzinę… Prawdziwy horror przeżył w szpitalu, na oddziale neurologii. To tam doprowadzili mojego męża na skraj przetrwania. Był niedożywiony, z ogromnymi odleżynami, w których zalęgły się już bakterie. Ciągle mi mówili, żebym nie przychodziła każdego dnia, że to bez sensu, bo Paweł i tak umrze. Przetrwałam to wszystko tylko dlatego, że ciągle wierzyłam w mojego męża… Dzisiaj proszę o pomoc, by móc go odzyskać.
1 września - data, która dzieciom kojarzy się z początkiem roku szkolnego, dorosłym z pierwszym dniem wojny, a mi kojarzy się tylko z jednym - z końcem mojego świata. Nagle zostaliśmy z synem zupełnie sami...
OBEJRZYJ:
Tego dnia zeszłego roku mój mąż Paweł doznał udaru krwotocznego. Rano jak zwykle poszedł do pracy, a stamtąd karetka zabrała go do szpitala… Diaganoza była straszna - udar krwotoczny do pnia mózgu z przebiciem do układu komorowego. Usłyszałam od lekarzy, że spotkało go najgorsze, co mogło go spotkać. Nie można było operować, Paweł i tak by nie przeżył operacji. Od razu usłyszałam, że mam pogodzić się z najgorszym. Mój mąż miał tego nie przeżyć...
W Łodzi nie było miejsc na intensywnej terapii, przewieźli więc Pawła do Pabianic. Ordynator uratował mojemu mężowi życie, za co będę mu wdzięczna do końca życia! Po 49 dniach przenieśli jednak Pawła na oddział neurologiczny. Na początku się cieszyłam - lżejszy oddział, więc to dobry znak! Niestety, bardzo się myliłam…
Tam przeżyliśmy piekło. To, że mąż przetrwał, jest prawdziwym cudem… Od pierwszych dni słyszałam, że lepiej by było, gdyby Paweł umarł - i dla niego, i dla mnie. Pani doktor powiedziała mi wprost: “Niech pani idzie do domu i zajmie się synem, zanim codziennie tu siedzieć i płakać. Mąż i tak nie przeżyje”.
Jak można coś takiego powiedzieć?! Wtedy moja rozpacz była jeszcze większa, ale nie mogłam się poddać. Pewnego dnia zauważyłam, że wyjęli Pawłowi sondę do karmienia. Ponoć już karmili go łyżką. Jednak gdy przychodziłam do szpitala, pielęgniarki pytały mnie, czy przyniosłam obiad. Sama próbowałam karmić męża, ale miał rurkę tracheotomijna, połowa jedzenia wylatywała nią.
Przychodziłam do męża każdego dnia, bo po prostu bardzo się o niego bałam. Chudł w oczach! Widziałam, że obiad stał na parapecie, zimny. Cewnik zagięty, cała pościel była w moczu… Biegałam po szpitalu szukając pomocy, ale za każdym razem odbijałam się od ściany i spotykałam z nieprzyjemnościami. Nie pisałam żadnych oficjalnych skarg, bo wiedziałam, że to się zemści na Pawle, a to jego dobro było najważniejsze…
Gdy w końcu trafiliśmy do Zgierza - cudownego ośrodka, wszyscy byli w szoku - mąż miał odleżyny, w których były bakterie! Dopiero tutaj wyszło na jaw, jak bardzo zaniedbali Pawła. Tutaj dostaliśmy opiekę i ogromną dawkę motywacji. Każdego dnia lekarze powtarzają, że mam się nie poddawać, że na pewno będzie lepiej, że Paweł ma ogromny potencjał!
Mąż walczy o każdy dzień, a ja razem z nim. Dzisiaj najważniejsza jest rehabilitacja, niezwykle kosztowna. Na szczęście przynosi rezultaty! W tej chwili nie ma już sondy, zaczyna reagować oczami i głową. Wraca kontakt. Kilka dni temu zapytałam, czy mnie kocha - kiwnął głową, że tak! Umie pić przez słomkę, pokazuje “ok” kciukiem”. Musiałam zwolnić się z pracy, by przygotować męża na powrót do domu, gdzie czeka jego ukochany syn, ukochane psy…
Dziś jedyne, co mogę zrobić, to być przy mężu każdego dnia. Dużo do niego mówię, pokazuję, wspólnie słuchamy muzyki, ćwiczymy, ale to wciąż za mało. Paweł wymaga intensywnej rehabilitacji, na którą mnie nie stać. Bardzo pragniemy, by pojechał na specjalistyczny turnus, który niestety kosztuje majątek. Szukam pomocy wszędzie, pukam do każdych drzwi. Obiecałam przecież mężowi, że będziemy razem na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie... Bardzo proszę, pomóżcie Pawłowi wrócić do nas, do rodziny…