Umiera nadzieja, nie chcę odejść razem z nią

Leczenie czerniaka z przerzutami
Zakończenie: 1 Lipca 2017
Opis zbiórki
Powiedzieli, że mam iść do domu, że moje leczenie jest już skończone, a mój organizm nie da rady. Nie działa na mnie chemia, nie działa radioterapia, dlatego mogę wrócić do domu i umrzeć. Wróciłem do domu, w którym nie ma miejsca na umieranie, w którym są dzieci, wnuki i plany na wakacje. Cierpienie tym większe, im więcej możesz stracić, dlatego może nie umiem z siebie zrezygnować. Nie chodzi w zasadzie o mnie, ale o nich – moją rodzinę, która jest dla mnie wszystkim, dla której tyle lat żyłem i traktowałem jak najdroższy klejnot. Teraz jestem tak słaby, że boję się go upuścić, stracić wszystko.
Na początku 2014 roku poczułem zgrubienia na węzłach chłonnych, w czerwcu wiedziałem już, że mam raka i muszę mocno się postarać, żeby przetrwać. Jak mi idzie?
Nie najlepiej, bo wszystkie pojedynki przegrywam. Teraz mam przed sobą jeszcze jeden, czuję, że ostatni pojedynek z czerniakiem. Jeśli przegram, przegram wszystko, jeśli wygram, wszystko będzie trwało nadal. Czerniak to wyjątkowo złośliwy nowotwór. Mój dał przerzuty już kilka miesięcy od pierwszych objawów i wtedy zapadła decyzja o pierwszej chemii.
W październiku rozpocząłem chemioterapię. Po dwóch sesjach okazała się nieskuteczna i rak robi ze mną, co chce, więc zmieniono leczenie na immunoterapię preperatem Yervoy. Po czterech sesjach okazało się, że znów pudło. Zostałem skierowanych do Centrum Onkologii w Warszawie i zostałem zakwalifikowany do programu badawczego, nowej terapii immunologicznej preparatem pembrolizumab. Przed rozpoczęciem tej terapii pojawiły się już przerzuty na nadnercza oraz płuca. Przegrywałem, ale miałem siły i wiarę w to, że w końcu nastąpi przełom.
Wreszcie trafiłem na skuteczną terapię i zacząłem odzyskiwać wiarę. Kolejne badania pokazywały regres choroby. Wyglądało na to, że kwestia pokonania choroby to tylko kwestia czasu. Niestety, po około pół roku nastąpiła stagnacja, a w następnych miesiącach progres guzów nowotworowych. Potem była radioterapia, która zatrzymała progres guzów, ale tylko na chwilę. Gdy tylko zakończyłem naświetlania, rak powrócił i zaczął rosnąć.
Pod koniec kwietnia tego roku medycyna się poddała, lekarze rozłożyli ręce i kazali mi spakować swoje rzeczy. Mówili, że mam czegoś poszukać na własną rękę, że mam się nie poddawać, ale jak mam być silny, skoro oni się poddali? Znów wróciłem do domu, ze świadomością, że kolejny raz znajdę się w szpitalu, kiedy będzie już ze mną bardzo źle, że nie ma już dla mnie nadziei, pomysłu, a jedyną perspektywą jest śmierć. Tego dnia nie spałem, przeglądałem zdjęcia, myślałem o wnuczkach, o maleńkich dzieciach, które - jeśli umrę - będą mnie znały jedynie ze zdjęć i opowieści. Jak można się nie załamać, kiedy kocha się te maleństwa, a podła choroba każe odchodzić?
Znalazłem w Krakowie Klinikę, która stosuje terapię wspomagającą dodatkowo układ odpornościowy, w której mogą, a przede wszystkim chcą mi pomóc. Nie wiem, czy wygram i czy dam radę, ale paradoksalnie chcę, żeby ta walka trwała, bo walka oznacza życie, to, na którym tak bardzo mi teraz zależy. Nie dotrwałem do emerytury, na którą wciąż jestem za młody i nie mam pracy, na którą jestem zbyt chory, dlatego każda 4-cyfrowa kwota jest dla mnie w tej chwili za duża.
Marzę o tym, żeby to nie był koniec, żeby zatrzymać tego okropnego raka, ale bez Waszej pomocy nie zdołam nawet przystąpić do leczenia. Może któregoś dnia w drzwiach stanie lekarz z uśmiechem i powie mi, że nadal jesteśmy w grze, że nie wszystko stracone, że mogę wrócić do domu i iść z wnuczkami na spacer. Za wszystkich, którzy mi pomogli, będę się modlił i gwarantuję, że przyjdzie dzień, w którym całe dobro powróci do Was ze wzmożoną siłą.
Krzysztof, zakochany w swojej żonie, dumny ojciec trójki dorosłych dzieci i przeszczęśliwy dziadek trojga wnucząt :)