Dziadku, prosimy, nie umieraj...

Roczna kuracja Enzalutamidem - lekiem ostatniej szansy
Zakończenie: 28 Listopada 2017
Rezultat zbiórki
Są chwile, w których wszelka walka dobiega końca, kiedy trzeba się zatrzymać w pogoni za ratunkiem, bo nie mamy już szans. Pan Marian odszedł, ale jednocześnie został w pamięci wnuków i dzieci. To, co dzisiaj jest największą tragedią, w przyszości zmieni się we wspommnienie o wspaniałym ojcu i cudownym dziadku.
Rodzinie składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Opis zbiórki
Kiedy atakuje nowotwór, najtrudniej przyznać się przed samym sobą, że jest się śmiertelnie chorym. Pan Marian każdy ból bagatelizował. A to przepracowanie, a to zły sen. Nie dopuszczał do siebie tego, że coś może być nie tak, że może umierać.
Nigdy nic go nie bolało, a teraz ani się schylić, ani pracować. Szyja, plecy, kark płonęły bólem. Kłuły i piekły. Rodzina namawiała pana Mariana, żeby poszedł do lekarza, ale on, jak każdy mężczyzna, do lekarzy chodzić nie lubił. Bolało, ale przecież musi być na to jakieś wytłumaczenie. Więc były masaże i bioprądy - zmarnowany czas i pieniądze. W końcu do lekarza Pana Mariana zaciągnął syn.
Od ortopedy pan Marian wyszedł z plikiem skierowań. Niepokojące zmiany na kręgosłupie wymagały bardziej szczegółowej diagnostyki. Zamiast masaży miał chodzić teraz na prześwietlenia, zamiast bioprądów miała być biopsja. Diagnoza zaskakuje wszystkich. Guzek na kręgosłupie okazuje się być już przerzutem, a przyczyną kłopotów jest złośliwy nowotwór prostaty.
Pan Marian pluję sobie w brodę, że przez lata chodził do tego samego urologa, dla którego zawsze wszystko było dobrze, ale na rozpamiętywanie własnych i cudzych błędów jest już teraz za późno, bo kiedy człowiek staje oko w oko ze śmiercią, to jedyne co może zrobić, to podjąć walkę. Pan Marian trafia do szpitala. Dla niego, człowieka który przez całe życie był aktywny, ciężko pracował, sam fakt, że jest teraz przykuty do łóżka, jest równie trudny do zniesienia jak ból, z którym musi się mierzyć i wywołane chemią osłabienie organizmu.
W szpitalu jest mu źle. Nie tylko dlatego, że jest chory, ale też dlatego, że ze względu na problemy ze słuchem, trudno mu się z kimkolwiek porozumieć. Wszyscy mówią za cicho, a on czuje się tak bardzo zagubiony. Jeszcze niedawno zdrowy facet, głowa wielopokoleniowej rodziny, teraz leży bezsilny i bezradny, pozbawiony kontroli nad tym, co się wokół niego dzieje.
Otuchy dodają mu wizyty ukochanej rodziny, a zwłaszcza wnuków. Tych dwóch chłopców, z którymi spędzał całe dnie, bo przecież mieszkają tuż obok. Dopytują dziadka o to, kiedy do nich wróci, kiedy znowu się z nimi pobawi. Pan Marian nie wie co im odpowiedzieć. Do oczu napływają mu łzy za każdym razem, gdy żegna się z chłopcami, bo przecież każde pożegnanie może być tym ostatnim. Wcześniej nie zastanawiał się nad przemijaniem. Żył jak potrafił najlepiej, nie zastanawiając się nad tym, że to życie kiedyś się skończy. Dopiero teraz, kiedy śmierć zagląda mu w oczy, uświadamia sobie jak wiele ma do stracenia.
Bo przecież tak bardzo pragnie zobaczyć jak chłopcy dorastają. Starszy ma 11, a młodszy 6 lat. Obaj to dla dziadka oczka w głowie. Lubi kiedy kręcą się wokół, gdy on pracuje w ogrodzie. Czasami trochę przeszkadzają, ale pan Marian ma do nich nieskończoną cierpliwość. Kiedy on wozi taczką piach, dzieciaki jeżdżą obok małą plastikową taczuszką, by mu pomóc. To dla nich pan Marian tak bardzo pragnie żyć.
Walka z rakiem pełna jest wzlotów i upadków. Pobyty w domu przeplatane są wizytami w szpitalach. Kiedy już zaczyna być lepiej, kiedy wydaje się, że właśnie stosowany lek działa, że zwycięstwo jest tak blisko, choroba wraca ze zdwojoną siłą. W końcu przychodzi ten straszny dzień, kiedy szpital się poddaje, a pan Marian dowiaduje się, że nie ma już dla niego leczenia, że teraz może czekać już tylko na śmierć.
Kiedy wydaje się, że rak odniósł ostateczne zwycięstwo, pojawia się iskierka nadziei. Lekarze proponują leczenie Enzalutamidem. Nowoczesnym, nierefundowanym lekiem. Rodzina poświęca wszystkie oszczędności, by tylko ocalić życie Pana Mariana. Efekty są obiecujące. Wszystkie wyniki się poprawiają, pan Marian czuje się lepiej. Wszystko jest na dobrej drodze, by w końcu pokonać chorobę, by móc znowu cieszyć się życiem. Wtedy rodzinie kończą się pieniądze…
Osłabiony walką z nowotworem, na pracę z wnukami w ogrodzie nie ma już sił. Gra z nimi w gry planszowe, czyta im bajki. Wie, że jest lek, który może uratować mu życie, ale to nie dodaje mu otuchy, bo nigdy nie będzie go na niego stać. Za jego życie wyznaczono absurdalnie wysoką cenę, której ani on, ani jego rodzina nie jest w stanie zapłacić. Zostaliśmy mu tylko my - obcy ludzie o otwartych sercach i nadzieja na to, że o nim nie zapomnimy…