Amputacja, która może być nowym początkiem

Proteza nogi na wysokości podudzia - szansa na normalne życie
Zakończenie: 26 Października 2017
Opis zbiórki
Amputacja to słowo, w którym wybrzmiewa ostateczność. Dla mnie jednak amputacja może być szansą. Szansą na to, by wstać z wózka, szansą na to, by normalnie żyć, szansa na to, by dotrzymać kroku mojej ukochanej córeczce… Szansą, którą mogę wykorzystać tylko z Twoją pomocą.
Nie lubię rozpamiętywać, żyć przeszłością, ale każda historia musi mieć swój początek. Ta zaczęła się 18 lat temu od wypadku, do którego nawet dziś tak trudno mi wracać, bo każde jego wspomnienie to dla mnie ból większy niż ten fizyczny, z którym zmagałam się tak długo. Byłam wtedy studentką, miałam zaledwie 21 lat. To wiek, w którym wydaje Ci się, że już zawsze będziesz silna, zdrowa. To wiek, w którym ja straciłam swoją sprawność…
Jeden upadek raz na zawsze zmienił moje życie, a jego konsekwencje ciągną się za mną do dziś. Mój rdzeń uszkodzony był tak poważnie, że jako dorosły człowiek od nowa uczyłam się chodzić. Byłam młoda, wcześniej rzadko kiedy chodziłam do lekarza, jeżeli już to z jakimś banalnym przeziębieniem, a teraz przychodnie i szpitale odwiedzałam tak często, jak ktoś w podeszłym wieku. W trakcie operacji obok uszkodzonych kręgów wstawiono mi implant. Wszystko miało już iść w dobrą stronę, ale implant złamał się, doprowadzając do poważnego stanu zapalnego. Wymieniono go, ale ja już nigdy nie nauczyłam się chodzić tak, jak chodzą zdrowi ludzie. Stopy opierałam głównie na piętach. Na początku nie było tego mocno widać. Po prostu co chwilę musiałam balansować na nogach, żeby nie stracić równowagi i nieraz najadłam się strachu, kiedy ktoś podciął mi kule. Nie przewidziałam, że skutki takiego chodu będą tragiczne.
Niestety na stopach na skutek niepoprawnego chodzenia zaczęły tworzyć się odleżyny, trudno gojące się rany, sięgające często w pobliże kości. Najgorzej było z lewą stopą. Po operacji to ona była tą silniejszą i siłą rzeczy to na niej zwykle opierałam cały ciężar swojego ciała. Pierwszą taką ranę leczyłam kilka lat, ponieważ żaden lekarz nie chciał (a może nie umiał) mi pomóc. Poza tym z czasem lewa stopa ulegała coraz większym zniekształceniom. Spuchnięta i rozklapana pięta, martwicza torbiel na boku stopy. Niektórzy lekarze podejrzewali, że to nowotwór. Buty nosiłam o 2-3 numery większe niż przed wypadkiem. Przez 15 lat jak w kołowrotku: kilka miesięcy spokoju, a potem znowu drogie opatrunki, antybiotyki wyniszczające mój system odpornościowy, operacje,eksperymentalne terapie, chwila oddechu i znowu wszystko wracało jak zły sen. Starałam się mieć krótką pamięć, ale z każdym rokiem trudniej mi było podchodzić do tego na zimno. Sama nie wiem jak to wszystko wytrzymaliśmy: ja i moi Bliscy.
Przez cały czas starałam się żyć normalnie. Skończyłam studia, znalazłam pracę i urodziłam najwspanialszą na świecie córeczkę. To ona dodawała mi sił, nawet wtedy, kiedy ból był nie do zniesienia, nawet wtedy, kiedy nie mogłam zrobić kroku i musiałam przesiąść się na wózek. Jej słowa wzruszały, ale też dodawały sił. Pamiętam, jak kiedyś na zakupach powiedziała mi: “Mamo, szkoda, że nie ma takiego sklepu z częściami wymiennymi dla ludzi. Kupiłabym Ci nowy kręgosłup i nóżkę”
Po latach walki z odleżynami doszło do zapalenia kości spowodowanego gronkowcem złocistym. Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć, kiedy i gdzie doszło do zakażenia, ale najprawdopodobniej było to zakażenie szpitalne…
O leczeniu zapalenia kości mówi się niewiele, ale leczenie go to dla organizmu wysiłek porównywalny często przez pacjentów i ich bliskich do chemioterapii i tak samo, jak w przypadku walki z rakiem, nigdy nie wiadomo czy da jakiekolwiek efekty i na jak długo. Każdy spadek odporności może skutkować rozniesieniem się bakterii z kości po całym organizmie. Chciałam uratować nogę, ale nie za wszelką cenę. Lekarze nie zostawiali mi złudzeń - leczenie będzie się ciągnęło całe moje życie, a jeżeli zapalenie się rozniesie, mogę stanąć przed widmem walki o życie…
Doszłam do ściany i musiałam podjąć trudną decyzję. Chciałam żyć, a nie tułać się po szpitalach z dala od mojej córki, Helenki. Chciałam chodzić, a paradoksalnie wstać z wózka mogłam tylko wtedy, gdy moja chora noga zostanie amputowana...
Pamiętam ten czerwcowy poranek, kiedy obudziłam się bez podudzia. Czasami po amputacjach ludzie wciąż czują swoje kończyny, ja nie czułam nic. Już wcześniej straciłam czucie w nodze. Dla wielu amputacja byłaby życiową tragedią, ale ja czułam ulgę. Czułam, że po latach zmagań, będzie to dla mnie nowy początek. Chciałam walczyć. Musiałam. Dla Helenki. Chcę znowu pracować, być samodzielna, zabierać córkę na wakacje i wycieczki, chodzić z nią znowu na basen i tańczyć. Po wielu latach chcę w końcu normalnie żyć. Chcę w końcu stanąć na nogach…
Ostatnio Helenka powiedziała mi, żebym się martwiła, bo skoro ładnemu we wszystkim ładnie, to i mnie dobrze będzie w protezie. Nie to jednak zaprząta mi głowę. Proteza nie musi być ładna, to bez znaczenia. Musi być funkcjonalna, komfortowa. Musi pozwalać na to, by normalnie żyć. Na refundacje takiej protezy nie mogę liczyć.
Wiem, że przede mną mnóstwo pracy. Wiem, że rehabilitacja będzie trwała, a chodzić nie nauczę się od razu. Wiem też, że się nie poddam, tak jak kilkanaście lat temu nie poddałam się po wypadku. Poradzą sobie ze wszystkim, tylko proszę, dajcie mi szansę, bo sama nie jestem w stanie udźwignąć kosztów zakupu protezy. Pomóżcie mi udowodnić, że amputacja nie musi być końcem, a może być nowym początkiem...