Młoda mama kontra nowotwór! Pomóż wygrać życie!

Sandra Gliszczyńska

Młoda mama kontra nowotwór! Pomóż wygrać życie!

Wpłać wysyłając SMS

Numer 75365
Treść 0195172
Koszt 6,15 zł brutto (w tym VAT)
Wyślij SMS teraz
Cel zbiórki:

Leczenie, rehabilitacja, dojazdy na leczenie

Organizator zbiórki: Fundacja Siepomaga
Sandra Gliszczyńska, 33 lata
Bydgoszcz, kujawsko-pomorskie
Nowotwór jelita grubego
Rozpoczęcie: 1 Kwietnia 2022
Zakończenie: 6 Lutego 2024

Opis zbiórki

Mam na imię Sandra. Mam 31 lat, dwuletnią córeczkę i kochającego męża Marcina. Mam też nowotwór, z którym walczę od dwóch lat… Trudno jest czytać opis dokumentów, które dotyczą raka jelita grubego IV stopnia, dlatego nie o tym będę Wam mówić. Chciałabym jednak zaprosić Was do mojej historii, byście stali się jej częścią, bo mam do Was ogromną prośbę… Pomóżcie mi walczyć o życie…

Zaczynało być tak, jak sobie dawno wymarzyłam: ślub, ciąża, mieszkanie – na kredyt, ale w końcu “na swoim”. Powiedziałam wtedy, że w końcu wszystko zaczyna się układać! Gdybym wtedy wiedziała, jak to szybko się skończy… Ponury żart losu. 

Jeszcze w ciąży wykryto u mnie torbiel – taka wtedy zapadła diagnoza. Lekarze powiedzieli, że mam się nie martwić. Pojechaliśmy więc z mężem nad morze, odpocząć. Wtedy zaczęłam krwawić… Pojechaliśmy do najbliższego szpitala, a ja nagle znalazłam się w centrum koszmaru. Oddział jak z horroru, tak samo opieka medyczna. Usłyszałam od pielęgniarki: „Pewnie podczas podróży wytrzepała Pani ciążę”...

Byłam w szoku, do oczu napłynęły mi łzy. Potem weszłam do gabinetu lekarskiego, a podczas badania lekarz powiedział do mnie: „Czy Pani wie, że ma Pani guza?” 

Świat mi się zatrzymał. Nie wiedziałam, co mam myśleć. Wróciliśmy jak najszybciej do domu, poszłam do lekarza prowadzącego. Dodatkowe badania nie wykazały jednak niczego niepokojącego, ciąża się utrzymała. Wtedy kamień spadł mi z serca, więcej do szczęścia nie potrzebowałam. 

16 kwietnia 2020 roku urodziłam zdrową córeczkę - Igę. Potem poszłam na badanie kontrolne. Do dziś mam przed oczami twarz lekarza, który robił mi USG. Jego zaniepokojone spojrzenie, tę ciszę, która zapadła i nie chciała się skończyć…

Potem słowa: ma Pani ogromnego guza. I koniec świata…

Dostałam skierowanie do szpitala na jak najszybszą operację. Musiałam zostawić moją maleńką córeczkę, którą karmiłam piersią. Nie wiedziałam, czy ją jeszcze zobaczę… Płakałam, strach mnie paraliżował. Na szczęście operacja się udała. Lekarze usunęli guza wraz z jajnikiem. Guz był gigantyczny! Miał 25 centymetrów! Pozostało czekać na badanie histopatologiczne. Cały czas wypierałam myśl, że może to być coś złego. A potem przyszła diagnoza…

Sandra Gliszczyńska

Tego dnia słońce przyjemnie grzało. A przecież w tak piękne dni nie może stać się nic złego… Niestety. Wróciłam do domu ze spotkania z koleżankami. Uspokajałam je, że nic mi nie będzie. Przyszedł mój mąż. I już wiedziałam… Zadzwonił do niego lekarz. Wycięty guz okazał się nowotworem złośliwym.

Nic więcej nie słyszałam. To był pierwszy raz, kiedy RAK wymierzył mi pierwszy cios prosto w twarz. Upadłam i nie miałam siły wstać. Czułam, że ze mną wygrał. Poddałam się bez walki. Musiałam się jednak podnieść i rozpocząć leczenie. Podjęłam wyzwanie, założyłam rękawice, chociaż nie było łatwo. Miałam jednak dla kogo walczyć!

Konsylium lekarskie i ja, która nagle stałam się numerkiem, kolejnym przypadkiem, a nie czującą, żyjącą istotą, która właśnie przeżywa najgorsze chwile… Rozpoczynam chemię, która ma leczyć pierwsze rozpoznanie: nowotwór złośliwy jajnika. Usłyszałam, że po 4 cyklach będzie operacja radykalna i kolejna chemia. Nawet nie zadaję pytań. 

Kiedy w moje żyły płynęła pierwsza dawka chemii, pękłam. Ale bym wtedy przy mnie mąż. Trzymał mnie za rękę, zasnęliśmy oboje na fotelach. Dwa tygodnie później kolejny cios – włosy wypadły mi garściami. Przyszedł czas na ich zgolenie. Mąż wziął maszynkę, poprosiłam o zasłonięcie lustra. Płakałam. Obiecałam sobie, że to ostatni raz, kiedy płaczę z powodu włosów. Przecież życie było ważniejsze!

Kolejna operacja była w grudniu. Rak nie dawał za wygraną, wymierza ciosy. Ja jednak się nie poddaję.

Przychodzi czas na kontrolne badanie PET. Zaświeciło w dwóch miejscach i trzeba to sprawdzić. Robią kolonoskopię, jest polip, biorą wycinek i znów czekanie na wynik histopatologiczny. Naciek raka! Jadę na spotkanie z chirurgiem. Siadam i widzę jego wzrok. Przegląda moje dokumenty, zaczyna konsultować się z innymi lekarzami. Czuję przerażenie. Mówi coś o wycięciu części jelita grubego, stomii, chemii dootrzewnowej, a ja siedzę i znowu płaczę. 

Kwiecień rozpoczynam operacją i tym wszystkim, o czym mówił lekarz. Wszystko się udaje, dodatkowo obyło się bez stomii, do dla mnie jest ogromnym szczęściem. Niestety, znowu okazuje się, że zmiany nie zostały usunięte w całości. Czeka mnie kolejna chemia. Tym razem celowana w jelito, ponieważ jak się okazuje, to jest pierwotne źródło. Jajnik to był przerzut z jelita! Kolejna dołująca informacja. 

Ta chemia jest dla mnie trudniejsza. Czuję się zdecydowanie gorzej niż po poprzedniej. Pierwszy tomograf w sierpniu pokazuje, że jest czysto, natomiast już w grudniu, że są zmiany w otrzewnej. Ile jeszcze zniosę?

Szukamy wszystkich możliwych rozwiązań, aby w końcu wygrać tę walkę. Konsultuje moją sytuację z kilkoma różnymi lekarzami. Zmieniam szpital. Kolejna operacja, kolejna chemia. Okazuje się, że zmiany są nieoperacyjne… 

Sandra Gliszczyńska

Rozpoczynam chemię w Brzezinach pod Łodzią. Rak jest cały czas krok przede mną… On ma przewagę. Wymierza ciosy celne i bolesne. Postanowiłam, że teraz ja muszę coś zrobić. Wymierzyć pierwszy cios, żeby go zabolało! Już założyłam rękawice i jestem gotowa podjąć walkę.

Moja dwuletnia przygoda z rakiem, spotkania z lekarzami, pacjentami onkologicznymi wyedukowały nas na tyle, że zupełnie inaczej podeszlibyśmy do tej choroby na samym jej początku. Dziś oprócz standardowego leczenia zaczęłam leczenie wspomagające. Do tej pory nasz budżet domowy pozwalał nam na standardowe utrzymanie się na normalnym poziomie. Jednak utrata pracy, przejście na rentę, przeniesienie leczenia do Łodzi oraz wdrożenie leczenia wspomagającego, które kosztuje około 10 000 zł miesięcznie, sprawia, że kończą nam się środki... 

Zawsze wzbraniałam się od pomysłu utworzenia zbiórki, tym bardziej w momentach, w których dawaliśmy sobie rade. Myślałam: co powiedzą inni? Jak to będzie, kiedy wszyscy dowiedzą się, że jestem chora? 

Na tym etapie zupełnie o tym nie myślę, mam priorytety, chcę żyć, bo mam dla kogo! Moja córka, mój mąż, moja najbliższa rodzina, to dla nich chcę walczyć, to dla nich się nie poddam! Jestem zmotywowana i nic mnie nie zatrzyma. Dlatego bardzo proszę o pomoc i z góry dziękuję za każdą przekazaną złotówkę. 

Rok temu napisałam już list dla mojej córki na osiemnaste urodziny, włożyłam go do koperty i zakleiłam. Jednak cały czas wierze, że będę obecna w każdym najważniejszym momencie jej życia. Że będę przy niej, gdy będzie wchodzić w dorosłość. Nie tylko we wspomnieniach…

➡️ Licytacje dla Sandry

*Kwota zbiórki jest kwotą szacunkową.

Wpłać wysyłając SMS

Numer 75365
Treść 0195172
Koszt 6,15 zł brutto (w tym VAT)
Wyślij SMS teraz

Obserwuj ważne zbiórki