Operacja to ryzyko, ale bez niej Martynka umrze... Walczymy o życie, nie ma już czasu!

Operacja ostatniej szansy - skrajnie ryzykowna operacja wady serca i leczenie
Zakończenie: 31 Stycznia 2019
Opis zbiórki
Sytuacja jest dramatyczna! Dzisiaj brak pieniędzy wydaje się najmniejszym problemem, jednak strach przed tym, że moglibyśmy nie dać córce tej jedynej szansy z powodu ich braku paraliżuje nas i przeraża… Bez operacji Martynka nie ma żadnych szans, jej serce sobie nie poradzi. Operacja to wysokie ryzyko, jednak musimy je podjąć. Nigdy byśmy sobie nie wybaczyli, że nie zrobiliśmy wszystkiego, by ją ratować… Bardzo prosimy, pomóż ocalić życie naszej Królewny, jedynej córeczki. Czas jest naszym wrogiem…
Długo ufaliśmy lekarzom, kolejne operacje na pewien czas poprawiały stan Martynki. To były zespolenia naczyniowe, które wtedy wydawały się być najlepszym rozwiązaniem. Odkąd się urodziła, tylko czekaliśmy, kiedy będzie można wykonać operację, która naprawi jej serce. Po sześciu latach zaczęliśmy wątpić, że ratunek znajdziemy w naszym kraju… Dzięki pomocy wielu ludzi o dobrych sercach wyjechaliśmy do Munster. Niestety, okazało się, że serce córeczki jest w tak złym stanie, że niewiele można zrobić… Układ naczyniowy Martynki był skrajnie zniszczony, zniszczyły go zespolenia, które miały ratować jej życie!
Byliśmy przerażeni, że prof. Malec nie podejmie się operacji, jednak on nie odesłał nas do domu. Plan leczenia trzeba było zmienić całkowicie, ale była nadzieja! Lekarze zrekonstruowali naczynia, dali im szansę urosnąć. Martynka miała odpoczywać, a potem wrócić do Munster na drugą operację, znacznie trudniejszą...
Zimą zeszłego roku wróciliśmy do Niemiec. Wszystko było tak samo, jak wcześniej: ta sama sala operacyjna, ten sam anestezjolog… Tym razem jednak byliśmy bardziej spokojni, pamiętaliśmy naszą córeczkę po pierwszej operacji: spokojną, wreszcie różową, niczym śpiąca królewna. Mijała godzina za godziną, a ja zaczęłam czuć niepokój…
Wreszcie zadzwonił telefon. Byłam pewna, że tak jak za pierwszym razem usłyszę dobre wieści. Gdy tylko usłyszałam ton głosu doktora, oblał mnie zimny pot… Nic nie szło zgodnie z planem. Poprosił, abyśmy przyszli jak najszybciej pod blok operacyjny. Nie wiem jak tam dotarliśmy, to było kilkanaście pięter, nic nie pamiętam…
Gdy zobaczyłam dr Januszewską, która wybiegła z sali operacyjnej poczułam, że umieram. Zaczęła do nas coś mówić, tłumaczyć, ale nic nie docierało. Zrozumiałam tylko jedno - nasza córka umierała. Moja królewna, jedyna, najwspanialsza, największa bohaterka, która tak dzielnie walczyła o życie, o zdrowie i każdą daną jej szansę wykorzystywała w 100 procentach, odchodziła... Złość, żal, strach, brak nadziei, bezradność, totalna bezradność. Krzyczałam, płakałam, nie umiałam się uspokoić… W panice, w szlochu dusiłam się, czułam, że brakuje mi tlenu, że zabija mnie bezsilność. Zebrałam w sobie siłę i zapytałam: „Pani docent, czy wszystko będzie dobrze!?” Ona powiedziała: „Będziemy robić, co w naszej mocy”. Tego, co było potem, nie da się opisać słowami...
Błagaliśmy Boga, by nie zabierał naszego dziecka. Po kolejnych godzinach, które dla nas były wiecznością, w drzwiach zobaczyliśmy prof. Malca. W chirurgicznym czepku i całym tym operacyjnym ubraniu wyszedł do nas i dosłownie osunął się na krzesło w korytarzu. Był tak okrutnie zmęczony...
Dopiero teraz wracają tamte obrazy. Wtedy, w tej naszej ogromnej rozpaczy usłyszeliśmy tylko jedno – nasze dziecko żyje... Martynka wciąż była z nami, ale jej serce nie biło, płuca nie pracowały, była lodowato zimna... Przy życiu utrzymywała ją specjalistyczna aparatura – ECMO. Tak niewielu dzieciom udało się z tego wyjść. Znaliśmy te historie, byliśmy przerażeni.Chociaż ECMO w 100% zastępowało pracę serca Martynki, serca, które nie biło wcale, to lekarze z pewnością w głosie uspokajali, że to tylko na chwilę, że ona do nas wróci!
Wróciła. Wróciła i zaskoczyła nas wszystkich. W drugiej dobie po odłączeniu aparatury ostatniej szansy nasza córka stanęła na własnych nogach. Po trzech tygodniach od operacji wróciła do domu. Potem do szkoły. Dziś, wcale nie tak długo po tamtych wydarzeniach, Martynka jest uczennicą drugiej klasy szkoły podstawowej. Jest bardzo świadoma swojej choroby i wierzy w to, że wszystko skończy się szczęśliwie. Jednak w nas jest strach i tylko wiara w cud pozwala nam kolejnego dnia wstać i dalej walczyć…
Serce Martynki jest w strasznie złym stanie. Wyniki z listopada są tragiczne - wysokie ciśnienia między komorami, nadciśnienie w płucach… To sprawia, że kolejna operacja, która powinna naprawić jej serce, będzie niezwykle ryzykowna… Nasza sytuacja jest dramatyczna. Wiemy, że jeśli nie zrobimy nic, będziemy mogli tylko czekać na śmierć naszego dziecka. Z drugiej strony jest operacja, której Martynka może nie przeżyć…
Biliśmy się z myślami, ale nie mogliśmy podjąć innej decyzji - tylko operacja w Munster daje naszej Królewnie jakiekolwiek szanse, bez niej umrze na pewno... Potrzebujemy pomocy, by zebrać środki na jej opłacenie, ale także modlitwy. Potrzebujemy Was, którzy staniecie obok w najtrudniejszym dniu i razem z nami będziecie modlić się o życie naszej córki. To jest taki moment, w którym pieniądze, choć ważne, mają dużo mniejsze znaczenie. My potrzebujemy cudu. Nasza córka potrzebuje cudu…
Kasia, mama Martynki