Zbyt słaba by żyć, za młoda by umrzeć - Patrycja walczy o życie!

leczenie w ośrodku, zajmującym się zaburzeniami odżywiania
Zakończenie: 30 Września 2018
Opis zbiórki
Mam 22 lata, ważę 29 kilogramów i umieram, witam każdy dzień z myślą, że może być moim ostatnim. Wciąż chcę żyć, wciąż walczę, ale jestem już pod ścianą, bezradna, zrozpaczona, samotna. Czasem nie mam siły już na to, żeby chodzić. Przeżyłam już wszystko – szpital psychiatryczny, karmienie PEG-iem, podskórną sondą, depresję, noce, w których wyłam w poduszkę… Anoreksja zawładnęła mną, zniszczyła, jestem już na dnie. Dalej już nie ma nic, tylko śmierć…
Błagam, pomóż mi!
Myślałam, że wyrwałam się ze szponów śmierci. Jeszcze kilka miesięcy temu moje życie wisiało na włosku, ale byłam pewna, że udało mi się zwyciężyć… Przeszłam przez setki godzin terapii, byłam w szpitalu, były łzy, krzyk, płacz… Anoreksja nie chciała odpuścić, nie chciała zniknąć. Walczyła. Wydawało mi się jednak, że tym razem mi się udało, że w końcu to ja jestem górą… Że będę żyć.
Myliłam się…
16 grudnia wróciłam do domu. Byłam pełna nadziei. Pełna chęci do życia… Anoreksja jednak już czaiła się w znajomych ścianach. Zaatakowała nagle, znienacka. Wróciły natręctwa. Wróciła niechęć do jedzenia. Chciałam jeść. Ale już nie potrafiłam… Moja waga coraz bardziej spadała, a wraz z nią moja chęć do życia…
Dziś jestem z powrotem w ośrodku, zajmującym się leczeniem zaburzeń odżywiania. Jedzenie, a w zasadzie niejedzenie znów zawładnęło moim życiem… Chce mi się krzyczeć, chce mi się płakać. Czy kiedykolwiek pozbędę się anoreksji? Czy uda mi się przeżyć? Jestem w piekle, piekle choroby, a zamiast żyć – znikam z każdym dniem. Tym jest właśnie anoreksja – najgorszym wrogiem, zabójcą, który przybiera postać fałszywej przyjaciółki, składa piękne obietnice, by zdradzić, zniszczyć Ci życie, odebrać wszystko, co kochasz, by w końcu złożyć Ci na ustach pocałunek śmierci.
Wiem, że tylko tutaj, w ośrodku, mogą mi pomóc. Jestem wyzwaniem dla terapeutów, być może najcięższym przypadkiem, jaki mieli… ale oni wierzą we mnie, a ja wierzę w nich. Mogę liczyć tylko na nich… i na Was. Błagam, podarujcie mi życie! Tak bardzo chcę wyzdrowieć… To moja szansa, jedyna szansa.
Patrycja
---
Przeczytaj, jeśli chcesz wiedzieć, jak to się zaczęło…
Okładki kolorowych magazynów, filmy, teledyski, migawki z paryskich wybiegów, a potem kalki tego wszystkiego, gdzieś, wśród wystudiowanych póz, na Instagramie. Idealne. Patrzymy na te obrazy, zaczynamy się porównywać, chcemy być tacy jak bohaterowie z okładek. Idealni.
Nigdy nie byłam gruba. W wieku 19 lat ważyłam 54 kilogramy przy 162 cm wzrostu. No, ale przecież zawsze mogło być lepiej. Więc najpierw jedzenie. Trzeba z tym uważać. Trzeba wiedzieć, co się je, nie wolno się truć, a przecież wszędzie jest tyle chemii. Czytanie etykiet! To bardzo, bardzo ważne! Trzeba też sporządzić sobie listę produktów niezdrowych, zakazanych, takich których pod żadnym pozorem nie wolno jeść. Cukier, tłuszcze, z czasem lista się rozrasta...
Dalej ćwiczenia. Dwa razy w tygodniu, trzy, w końcu codziennie. Coraz więcej i więcej, choć doskwiera głód. Ale to przyjemne uczucie. Skoro czujesz głód, to jesteś zwycięzcą.
Nie pamiętam momentu, kiedy przekroczyłam granicę. Kiedy chęć być zdrowszą, ładniejszą stała się moją obsesją. Nie dostrzegłam chwili, w której myśli zaczęły się kręcić jedynie wokół jedzenia i ćwiczeń, a wszystko inne zeszło na dalszy plan. Wcześniej miałam normalne, dobre życie. Studia, praca, znajomi. Potem wszystko się skończyło… Liczyło się tylko jedzenie, a w zasadzie jego brak. Jadłam jeszcze mniej, ćwiczyłam jeszcze więcej. Właściciel pobliskiej siłowni zakazał mi wstępu ze względu na zbyt niską wagę. Znalazłam inną.
Rodzice zaczęli odchodzić od zmysłów. Naciskali na leczenie. Dla świętego spokoju znalazłam psychologa. Chodziłam do niego, odbębniałam godzinę, co jakiś czas, dla niepoznaki, przytakując i wraca do domu. Z każdym tygodniem coraz chudsza. Na ćwiczenia nie miałam już sił. Nie miałam ich też na studia, pracę ani na spotkania ze znajomymi. Tych zresztą została garstka. Z resztą kontakt się urwał, no bo ile można z kimś rozmawiać o jedzeniu i ćwiczeniach?
W czerwcu było już bardzo źle. Trafiłam do szpitala. Nie miałam już siły na nic, nawet na walkę. W szpitalu lekarzom udało mi się złamać. Zaczęłam jeść. Wróciłam do domu, ale choroba zaatakowała ze zdwojoną siłą.
Każdy dzień to dla mnie ciężka walka z samą sobą o samą siebie. Nawet dla doświadczonych terapeutów, przyzwyczajonych do widoku wyniszczonych, wychudzonych ciał, okazałam się wyzwaniem, bo rzadko się zdarza, żeby u kogoś choroba zaszła aż tak daleko. Otarłam się o śmierć, czułam na karku jej oddech, czułam, że każdy dzień może być jej ostatnim, dlatego potrzebuję, czasu by wrócić do zdrowia. Dużo czasu... I pomocy. Wiem, że bez niej po prostu już mnie nie będzie.