Proszę, pomóżcie ratować Artura!

leczenie immunologiczne w klinice w Niemczech
Zakończenie: 4 Czerwca 2019
Rezultat zbiórki
Walczyliśmy, Artur walczył. Do końca... Choroba okazała się silniejsza.
Artur odszedł 12 lipca 2020 roku, zostawiając rodzinę, która bardzo tęskni... Wierzymy, że jeszcze kiedyś się spotkają - w miejscu, gdzie nie ma bólu, chorób i cierpienia.
Dzięki Waszej pomocy Artur zyskał bezcenne miesiące, które mógł spędzić z bliskimi, na przekór diagnozom lekarzy.
Rodzinie i bliskim składamy najszczersze wyrazy współczucia.
Opis zbiórki
Rak chce zabrać mi męża, a mojemu synkowi ukochanego tatusia. Proszę, nie pozwól na to...
Szczęśliwe małżeństwo, małe dziecko, spokojne życie. To wszystko zniszczył nowotwór. Po operacji wycięcia guza lekarz zabrał mnie do gabinetu i powiedział: "Pani mąż za pół roku już nie będzie żył, wasz syn nawet go nie zapamięta.... Jakby ktoś uderzył mnie w głowę… Jednak właśnie wtedy pojawił się bunt. Postanowiłam: a ja ci pokażę, że się mylisz! Artur będzie żył! Naszą jedyną nadzieją jest pilna immunoterapia w Niemczech. Proszę, pomóżcie ratować mojego męża…
Od jakiegoś czasu Artura pobolewała głowa, szczególnie pod wpływem stresu. W końcu ból był tak silny, że mąż zdecydował się pójść prywatnie na tomografię. Kto by się spodziewał, że od razu stamtąd trafi karetką do szpitala, bo okaże się, że w jego głowie jest śmiertelnie niebezpieczny guz? Artur zadzwonił do mnie po badaniu. Powiedział, że dostał leki na uspokojenie, że zaraz jedzie do szpitala, bo znaleźli coś w jego mózgu…
To był wrzesień zeszłego roku. Nasz syn, Kacperek miał 11 miesięcy. Ubrałam go i w pośpiechu pędziliśmy do szpitala. Cały czas łudziłam się, że to jakaś pomyłka, że to nic groźnego i wkrótce razem wrócimy do domu, do naszego dawnego życia… Niestety, już nic nie było jak dawniej.
Lekarze niewiele nam mówili, chyba nie chcieli straszyć. Były tylko podejrzenia, że może to glejak… Drzwi sali operacyjnej zamknęły się za Arturem po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu. Byłam kłębkiem nerwów czekającym pod salą. Przecież to operacja na mózgu, mogło zdarzyć się wszystko! W końcu wyszedł lekarz. Powiedział, że operacja się udała, wycięli całą widoczną część guza, mózg nie jest uszkodzony, mąż nie będzie sparaliżowany. Chciało mi się skakać ze szczęścia! W jednej chwili poczułam ulgę, chciałam jak najszybciej przytulić się do męża i powiedzieć mu, że koszmar się skończył, że wszystko jest już dobrze! Widząc moją radość, lekarz poprosił mnie do gabinetu. Tam przeżyłam największy szok…
“(...) Zostało wam góra te pół roku. Maksymalnie osoby z tym rodzajem raka żyją do dwóch lat, ale to wyjątki. Niewiele już można zrobić...”. Nie mogłam uwierzyć! Przed chwilą byłam najszczęśliwsza na świecie, a teraz dostałam obuchem w głowę. Nie byłam w stanie się poruszyć, sparaliżowało mnie. Uczucie totalnej pustki i rozpaczy, jednak po chwili minęło. Nie poddałam się, nie płakałam. Pojawił się bunt i złość. W duchu postanowiłam sobie, że udowodnimy lekarzowi, że się myli! Artur przeżyje, właśnie on będzie tym wyjątkowym przypadkiem! Nie pozwolę, by rak zabrał mi mężą, a Kacperkowi tatusia…
Po histopatologii wiedzieliśmy już, że mamy do czynienia z najgorszym wrogiem, śmiertelnie niebezpieczny glejakiem wielopostaciowym w IV stopniu złośliwości, który umiejscowił się w płacie czołowym. Podczas operacji usunęli guza makroskopowo, ale zostało wiele niewidocznych komórek, które prędzej czy później się uaktywnią. Lekarze wdrożyli radioterapię i chemioterapię, by je powstrzymać jak najdłużej. Ale glejaka nie da się utrzymać w ryzach, budzi się szybko i dosłownie pożera mózg...
W Polsce leczenie glejaków nie jest skuteczne. Protokół przewiduje już tylko kolejną operację przy wznowie, samą radioterapię i ewentualnie kolejną operację, a potem tylko leczenie paliatywne. To trwa do śmierci chorego, które następuje niedługo potem, właśnie po pół roku do dwóch lat od diagnozy…
Jak pogodzić się z takim wyrokiem? Jak bezradnie czekać na śmierć, gdy ma się dopiero 41 lat, żonę i malutkiego synka? Artur powiedział, że się nie podda. Ja także - nie oddam go śmierci! Zaczęliśmy szukać ratunku za granicą.
Sprawdzaliśmy fora, całe noce spędzałam na tłumaczeniu i czytaniu najnowszych badań naukowych, w jakiej są fazie, jakie leki są już dostępne. Znaleźliśmy informację o immunoterapii - niezwykle skutecznej w leczeniu nowotworów. W niemieckiej klinice zakwalifikowali Artura do leczenia! Jedziemy już 15 października, w najbliższy poniedziałek. Nie ma czasu do stracenia, bo każdy dzień wyrwany śmierci jest dla nas cudem…
Lekarze są oczywiście ostrożni, mówią, że wszystko zależy od organizmu. Artur jest jednak silny i co najważniejsze - nie poddał się i wierzy, że przed nim jeszcze wiele lat życia! I co najważniejsze - dotrwa do tego momentu, w którym nasz synek go nie tylko zapamięta, ale będzie już dorosły i samodzielny! Nadzieję w nasze serca wlała informacja, że pierwszy pacjent leczony w klinice w Kolonii, który miał ten sam rodzaj nowotworu umiejscowiony także w płacie czołowym, żyje już 16 lat od diagnozy! Jemu także wróżyli pół roku, jednak został uratowany przez immunoterapię!
Każdego dnia budzę się z myślą, że to wszystko może było tylko koszmarnym snem, a mój kochany mąż jest zdrowy. Po kilku sekundach uświadamiam sobie, że wszystko to jest naprawdę, że Artur nadal ma w głowie tykającą bombę, która może mi go zabrać… Nie wyobrażam sobie życia bez niego. Właśnie dlatego walczymy - o każdy kolejny rok, który możemy spędzić razem. Wierzymy, że jeśli nam pomożesz, tych lat będzie jeszcze wiele! Naszą największą motywacją i siłą jest nasz synek. Marzymy tylko o tym, by tata mógł patrzeć, jak dorasta, nauczyć go jeździć na rowerze, grać z nim w piłkę…
Prosimy, pomóżcie pokonać raka i zatrzymać Artura tutaj, na świecie, przy rodzinie...
Anna