Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Wojciech Urbaniak
Wojciech Urbaniak , 12 lat

W wieku dwunastu lat Wojtek musiał nauczyć się chodzić od nowa!

Od lat marzyliśmy, by Wojtek mógł poruszać się swobodnie. Operacja stóp miała zmienić wszystko. Jednak okazało się, że zabieg to dopiero początek naszych zmagań… Wojtek urodził się z rozszczepem kręgosłupa i wodogłowiem. Cierpi na wiotkie porażenie kończyn dolnych i do momentu operacji miał stopy końsko-szpotawe W styczniu dzięki pomocy Darczyńców nasz syn przeszedł operację obu stóp oraz usunięcia wyrośli kostnej pod kolanem.  Zabieg przebiegł pomyślnie i stopy są teraz ustawione prawidłowo. Wojtek był zachwycony, a i my byliśmy przeszczęśliwi, że syn będzie mógł rozwijać się dalej bez przeszkód. Rzeczywistość okazała się jednak trudniejsza, niż podejrzewaliśmy… Operacja nie dała natychmiastowej poprawy, wręcz przeciwnie – nastąpił regres! Wojtek musiał nauczyć się chodzić od nowa. To bardzo ciężkie doświadczenie dla dwunastolatka, którego rówieśnicy uprawiają sporty, ćwiczą razem na WF-ie, a on uczy się stawiać pierwsze kroki… Rehabilitacja przynosi pozytywne efekty i widać postępy, niestety powoli nie dajemy już rady finansowo. Do tej pory korzystaliśmy z własnych środków, by rehabilitować Wojtka, jednak koszt zabiegów zaczął przekraczać nasze możliwości. Tak wiele udało się już osiągnąć, by poprawić sprawność syna – nie możemy teraz się poddać! Wierząc w to, że i tym razem będziemy mogli liczyć na pomoc ludzi o wielkich sercach, po raz kolejny prosimy Was o pomoc. Bardzo Wam dziękujemy za każdą wpłatę i udostępnienie – to szansa na zmianę życia Wojtka!  Katarzyna, mama

520 zł
Maksymilian Szendera
Pilne!
Maksymilian Szendera , 14 lat

Jego cierpienie przekracza wszystkie granice❗️ Maksiu walczy o każdy oddech!

Jak długo można stawiać czoła przeciwnością losu. Ile można cierpieć we własnym ciele i walczyć o każdy płytki oddech. Ile można mieć w sobie siły, kiedy ma się dopiero 14 lat!  Skolioza Maksa wynosi ponad 100 stopni i postępuje! Mój syn cierpi z bólu, bardzo szybko się męczy, ma już przesuniętą nerkę oraz ucisk na płuco i jelita. Musi być jak najszybciej zoperowany! Niestety lekarze wycofali się z decyzji o operacji w Polsce. Szukając ratunku, dotarliśmy do Niemiec. Specjaliści z Aschau podejmą się tego wyzwania! Czasu jest krytycznie mało. Pierwszy etap interwencji chirurgicznej już 28.05! Maks urodził się jako wcześniak 13.08.2009 r. Ważył zaledwie 1,5 kg, ale przez pierwsze miesiące rozwijał się zupełnie prawidłowo. Niestety podanie szczepionki w 4. miesiącu dramatycznie zmieniło całe jego życie. Maks zapadł w śpiączkę, po wybudzeniu dostał drgawek, a po 24 godzinach był już zupełnie innym dzieckiem: nie wodził oczami, nie obracał się na boki, nie śmiał się, nawet rysy twarzy mu się zmieniły. Okazało się, że przeszedł poszczepienne zapalenie mózgu, w wyniku którego nastąpiło dziecięce porażenie mózgowe, małogłowie i padaczka. Dzisiaj Maks ma już 14 lat. Jest dzieckiem niepełnosprawnym, opóźnionym psychoruchowo, nie mówi, porusza się z trudem, musi być pieluchowany. Dwukrotnie był reanimowany, przeszedł depresję szpiku kostnego z podejrzeniem białaczki, choruje na leukopenię (spadek liczby leukocytów prowadzący do skrajnego osłabienia układu odpornościowego), przebył serię bardzo ciężkich zapaleń płuc oraz ostre i przewlekłe ropne zapalenie zatok, a na tym nie koniec… W 2017 roku syn przeszedł operacje bioder (prawego oraz lewego). Były one konieczne, ponieważ podczas ruchu kość udowa wyskakiwała z panewki i powodowała ogromny ból. Niestety operacje się nie powiodły, o czym dowiedzieliśmy się rok później, podczas konsultacji z dr Feldmanem z Instytutu Paley’a. W związku z tym, w 2019 roku Maks musiał przejść reoperację bioder i tu znowu spadły kolejne kłody pod nasze nogi. Nastał COVID, utrudnione kontakty z lekarzami, brak kontroli pooperacyjnych, to wszystko doprowadziło do tego, że lewe biodro syna uległo ponownej destrukcji. Znów przyszedł ból, strach i cierpienie. W 2021 roku podjęto decyzję o powtórnej operacji. Była ona ciężka, bardzo skomplikowana, potwornie bolesna. Przez 10 dni Maks nie spał ani nie jadł, był skrajnie wyczerpany, popadł w depresję, pogorszyły się wyniki jego badań krwi, nastąpił zanik mięśni. Wtedy też otrzymaliśmy kolejny cios. Dowiedzieliśmy się o konieczności operowania postępującej skoliozy! Jednak w tym stanie fizycznym i psychicznym nie było to możliwe… Decyzja zapadła, czekaliśmy tylko, aż stan syna się poprawi. Nie mamy już siły, po ludzku mamy dość. To jest okropne, co nas spotkało. Lekarze z Polski wycofali się z decyzji o operacji, a Maks nie może już czekać! Zrozpaczeni szukaliśmy pomocy, by nie zostawić syna w takim stanie. Ratunku podjęli się lekarze z Niemiec. Niestety, z powodu słabej gęstości kości u syna, o czym nie wiedzieliśmy, trzeba będzie przeprowadzić aż dwie operacje na kręgosłupie. Cement, który muszą wpuścić w kości podczas zabiegu, w przypadku dzieci daje się w minimalnych dawkach, co wyklucza jednorazowe podanie. Dodatkowo konieczne jest wyrównanie nóg Maksa. Brakuje nam już sił na zbiórkę, proszenie o pomoc, ale musimy to zrobić – dla Maksa, on niczemu nie zawinił! Kręgosłup syna i jego stan pogorszyły się tak bardzo, że nie możemy czekać. Zrobimy wszystko, by nie cierpiał! Pierwszy etap operacji w klinice w Aschau już 28.05.2024 r. Brakuje nam pieniędzy, na drugi i trzeci etap, które planowane są od lipca 2024 r. Błagam, pomóżcie! Aneta, mama. BAZAREK DLA MAKSIA –> KLIK Maksymilian Szendera-Pomoc dla Maksia  –> KLIK

42 144,00 zł ( 14,67% )
Brakuje: 245 090,00 zł
Adam Grotkowski
Adam Grotkowski , 4 latka

Trwa walka o rozwój Adasia! Pomożesz?

Adaś od początku był bardzo wymagającym maluchem. Potrzebował bardzo dużo uwagi, a jego rozwój przebiegał nieco wolniej niż jego rówieśników. Pierwszy raz zaczęłam szukać pomocy dla synka, gdy miał zaledwie 4 miesiące… Niestety, bezskutecznie. Od samego początku matczyna intuicja podpowiadała mi, że Adaś nie rozwija się tak, jak powinien.  Widziałam, że występują problemy z integracją sensoryczną, osłabionym napięciem mięśniowym oraz mową. Z czasem pojawiało się coraz więcej trudności. W pewnym momencie mój synek zaczął uderzać główką w różne przedmioty, a także w ściany i podłogi. Byłam przerażona, jednak po konsultacji u psychologa usłyszałam jedynie, aby jeszcze poobserwować Adasia.  Gdy synek poszedł do przedszkola, w końcu udało się poznać przyczynę wszystkich jego trudności. Po konsultacjach u specjalistów zapadła diagnoza: Adaś zmaga się z Zespołem Aspergera. Ze względu na to rozpoznanie zostało mu przyznane orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. W placówce ma zapewnione zajęcia z psychologiem, logopedą i terapeutką integracji sensorycznej, ale to wciąż za mało, by dać synkowi szansę na prawidłowy rozwój. Prywatnie zapewniam mu dodatkowo zajęcia rehabilitacyjne, terapię SI oraz wsparcie pedagoga specjalnego. Wszystko to przynosi efekty i pojawiają się pierwsze postępy synka. Lepiej radzi sobie z emocjami i chętniej nawiązuje relacje z rówieśnikami. Dodatkowo poprawiło się także napięcie mięśniowe i postawa. Niestety, wsparcie specjalistów jest bardzo kosztowne, a przed nami wciąż jeszcze wiele pracy. Proszę, pomóżcie zapewnić Adasiowi szansę na lepsze jutro. Jest cudownym i wrażliwym chłopcem z ogromnym potencjałem. To właśnie teraz, gdy jest jeszcze mały – mamy szansę wypracować najwięcej!  Mama

233,00 zł ( 0,62% )
Brakuje: 37 299,00 zł
Władek Siemienow
Pilne!
Władek Siemienow , 7 lat

Białaczka nie może mi zabrać Władzia❗️Z piekła onkologii proszę o ratunek dla synka!

To był dzień moich urodzin. 2 czerwca. Wszystko było gotowe na przyjście gości. Stół, tort, dekoracje... Poszłam obudzić synka, żeby go szykować na przyjęcie. Nie chciał wstać z łóżka. "Mamusiu, źle się czuję" - płakał... Mówił, że boli go głowa, że mu niedobrze. Dotknęłam jego policzka, był rozpalony. Gdy Władek chciał wstać, zwymiotował... Z samochodu dzwoniłam do gości, że odwołuję przyjęcie, bo jedziemy z Władkiem do szpitala. Moja matczyna intuicja mi mówiła, że dzieje się coś złego. Jak bardzo - nie miałam wtedy jeszcze pojęcia... Lekarze nie wiedzieli, co się dzieje. Morfologia wyszła dobrze, nie stwierdzono też objawów zatrucia, wydawało się, że jest wszystko w porządku... Ostatecznie rozpoznano ostre zapalenie żołądka i jelit. Zalecono stosowanie diety i dużo picia. Wróciliśmy do domu, jednak stan Władka nie poprawiał się ani trochę... Minęło kilka dni, podczas których nie zmrużyłam nawet oka. Widziałam, że zamiast być lepiej, jest coraz gorzej... Synek był coraz słabszy, leciał przez ręce. Zabrałam go tym razem do stołecznego szpitala. Podejrzewałam jakiś stan zapalny, miałam nadzieję, że może lekarze mi pomogą. Nie miałam jednak pojęcia, z czym przyjdzie nam się zmierzyć.  Kiedy lekarz zapytał, czy to ja jestem Olga i jestem mamą Władka, a potem zaprosił mnie na rozmowę na osobności, czas zwolnił tempo... "Niestety wszystko wskazuje na ostrą białaczkę limfoblastyczną" - padły słowa, a ja słuchałam i nie wierzyłam. Czułam, jakby to nie dotyczyło mnie ani mojego synka, jakbym oglądała film nie o swoim życiu... Przecież Władek jeszcze niedawno się śmiał, miał pełno energii, nie mogłam za nim nadążyć, a teraz miał umierać na białaczkę? Kiedy dotarła do mnie brutalna prawda, myślałam, że sama umrę z rozpaczy... To była taka fala bólu i strachu, która obezwładnia człowieka - myśl, że może stracić swoje ukochane dziecko, że może go już więcej nie zobaczyć... Nie było czasu, żeby się z tym oswoić, bo choroba nie dała nam czasu - natychmiast zaczęła się walka o życie. Naszym domem stał się oddział onkologii i hematologii dziecięcej... Długo staraliśmy się z mężem o dziecko. Negatywne testy ciążowe, wylane łzy, strach, że nam się nie uda... Władek był naszym cudem. Naszym ukochanym synkiem. Oszalałam na jego punkcie o pierwszej myśli o nim... Fakt, że okrutny los dał mi go, żeby zaraz mi go odebrać, był dla mnie nie do pojęcia... W tych ciężkich chwilach to synek dał mi siłę... Jego organizm bardzo dobrze reagował na leczenie. Władzio znów zaczął się uśmiechać... Zrozumiałam, że choroba jest tylko wyzwaniem, które na pewno wspólnie pokonamy. Wróciła nadzieja. "Remisja" - po kilku miesiącach padło wymarzone słowo. Kontrola. Potem kolejna i następna. Wróciła radość i upragniona codzienność. Do czasu... Luty 2022 roku. Wchodzę z synkiem do gabinetu lekarza. Widzę jego twarz. Wiem już, co usłyszę... "Wznowa" - jedno słowo, a z nim ponownie skok w mrok i rozpacz... Białaczka wróciła. Boję się, tak bardzo się boję... Przestaję jeść, spać, szukam ratunku dla syna. Wtedy po raz pierwszy ośmielam się poprosić o pomoc - jedziemy z synkiem do szpitala w Izraelu, gdzie leczy się najcięższe przypadki nowotworów dziecięcych. Kolejnym obliczem białaczki okazuje się rozłąka i samotność, jesteśmy sami w obcym kraju. To jednak nic... Najważniejszy jest mój syn. To, żeby żył. Władzio jest po leczeniu wznowy... Wraz z przeszczepem szpiku otrzymał drugie życie. Walczymy. Tym razem jesteśmy czujniejsi, bo wiemy, jak podstępną i śmiertelnie niebezpieczną chorobą jest białaczka. Nie damy się drugi raz podejść... Niestety przed Władziem kolejny etap leczenia. Miał założony zbiornik Ommaya do podawania chemioterapii... Trzeba go usunąć, ponieważ główka synka rośnie i zbiornik może uszkodzić mózg, a w przyszłości spowodować krwotok albo udar... Czeka nas ponowny wyjazd na leczenie do Izraela i hospitalizacja. Musimy zdążyć to zrobić w wakacje, bo 1 września Władek ma iść do pierwszej klasy. Białaczka zabrała mu prawie cały okres przedszkolny, modlę się, by nie zabrała mu też tego. Władek cieszy się, że pójdzie do szkoły, chociaż jest ciągle słaby i często choruje. Ma ogromną nadzieję, że najgorsze już za nim... Ja też mam taką nadzieję, chociaż cały czas budzę się w nocy z krzykiem, bo śni mi się dziecięcy cmentarz... Tak jest od 4 lat, od czasu, kiedy synek zachorował. Proszę Cię, pomóż nam zakończyć ten koszmar. Jesteś naszą jedyną nadzieją.  Olga Siemienowa, mama Władka

480,00 zł ( 0,22% )
Brakuje: 212 286,00 zł
Ksenia Balabina
Ksenia Balabina , 13 lat

Ksenia miała nigdy nie widzieć ani nie słyszeć... Pomóż w walce o zdrowie!

Nic nie wskazywało na to, że Ksenia urodzi się ciężko chora. Ciąża przez pierwsze parę miesięcy przebiegała w pełni prawidłowo, a ja z nadzieją w sercu czekałam na moment, kiedy będę mogła poznać córeczkę i wziąć ją w objęcia… Niestety, w 29. tygodniu ciąży zachorowałam na grypę. Zaczęłam bardzo źle się czuć, szybko straciłam na wadze. Okazało się, że rozwinęła się u mnie cukrzyca. Dostałam kroplówkę, a lekarze robili wszystko, co tylko było możliwe, by uratować nas dwie. Z każdym kolejnym tygodniem serduszko mojego dziecka biło jednak coraz ciszej… W 32. tygodniu w trybie natychmiastowym zostało wykonane cięcie cesarskie. Ksenia trafiła pod respirator, a w 3. dobie dostała krwotoku IV stopnia. Przez wodogłowie implantowano jej zastawkę komorowo-otrzewnową.  Rokowania lekarzy były okrutne: moja córeczka nigdy nie będzie widziała ani słyszała.  Nie mogłam się z tym pogodzić. Trzymałam w ramionach moją małą Kruszynkę i wiedziałam, że nie mogę się poddać. Wiedziałam, że poruszę niebo i ziemię, by dać jej, choć cień szansy na normalne życie. I właśnie wtedy pomału zaczęły dziać się cuda… Oczy stopniowo wyleczyliśmy do takiego stopnia, że dziś Ksenia może czytać krótkie zdania, a nawet pisze na komputerze wybrane słowa.  Każdego dnia walczyłam także o sprawność ruchową córeczki. Gdy miała 14 miesięcy, zaczęła przewracać się w obie strony. W wieku 1,5 roku zaczęła pełzać, a gdy skończyła 2 latka – raczkować. Z czasem stała z podparciem, a w wieku 3 lat robiła kroki — z naszym wsparciem, ale jednak! Dalsze sukcesy spowalnia jednak deformacja stopy. Ksenia przeszła już jedną operację, dzięki której zaczęła sama chodzić po mieszkaniu i za rączkę na dłuższe odległości. Niestety, z wiekiem pojawiły się kolejne komplikacje... Noga córeczki zaczęła wykręcać się do tyłu. Obecnie Ksenia przez różnice w długości nóg i problemy z miednicą ma coraz większe problemy z chodzeniem... Lekarze są zgodni, nie możemy dłużej czekać – kolejną operację trzeba przeprowadzić teraz! Bez niej stracimy wszystko to, co przez tak długi czas wypracowaliśmy! Niestety, operacja wiąże się z ogromnym kosztem, którego nie jestem w stanie samodzielnie udźwignąć. Proszę, wyciągnijcie do Kseni pomocną dłoń. Życie już na samym starcie obeszło się z nią bardzo okrutnie. Pomimo swojego młodego wieku już tak wiele wycierpiała… Proszę, pomóżcie dać mojej córeczce szansę na zdrowe i szczęśliwe dzieciństwo. Proszę, pomóżcie Kseni chodzić! Mama

200 zł
Zoe Rzepecka
Pilne!
Zoe Rzepecka , 6 lat

POMOCY! Nowotwór, który chciał zabić Zoe ponownie zaatakował❗️

Wznowa! Najgorsze, co może usłyszeć, rodzic dziecka z onkologii. Potrzebujemy Waszej mobilizacji, by ponownie zmierzyć się z nowotworem który atakuje naszą córeczkę! Po kilku chemioterapiach i kilkunastu wizytach w najlepszym ośrodku leczenia siatkówczaka na świecie wydawało się, że Zoe Rzepecka i jej rodzina mogą odetchnąć z ulgą. Niestety… na początku kwietnia badania bez wątpliwości wykazały, że nowotwór znów pojawił się w oczku Zoe i to, co wydawało się przeszłością, zaczęło się od początku. W prawym oku Zoe znów szaleje rak. Dzięki temu, że Zoe była pod opieką najlepszych lekarzy, można było od razu wdrożyć leczenie i ograniczyć szanse na dalsze rozprzestrzenianie się nowotworu i zajęcie nerwu wzrokowego. Niestety, aby zupełnie zniszczyć ognisko komórek nowotworowych, potrzebne są dalsze specjalistyczne badania, kosztowna laseroterapia i chemioterapia, długoletnie leczenie i wielokrotne wizyty w Memorial Sloan Kettering Cancer Center w Nowym Jorku. Historia Zoe sprzed lat:Dawno, dawno temu daliśmy naszej córce na imię Zoe. To znaczy “życie”. Nie sądziliśmy wtedy, że śmierć będzie czyhała na nią tuż za rogiem. Ta opowieść ma swój początek w czasie, kiedy szkoły były już zamknięte z powodu epidemii, a do sklepów ustawiały się długie kolejki. Był 29 marca, dzień przed jej drugimi urodzinami. W prawym oku Zoe zauważyliśmy odblask światła, który wyglądał dość osobliwie – źrenica była zupełnie biała. Nie sądziliśmy wtedy jeszcze, że to zwiastun całej serii niefortunnych zdarzeń. Sprawdziliśmy w internecie z ciekawości – myśleliśmy, że to interesujące zjawisko fizyczne. Okazało się, że to zjawisko ma swoją nazwę i szybko przekonaliśmy się, że wolelibyśmy nigdy go nie widzieć. U nikogo. Leukokoria – dosłownie “biała źrenica” – może być symptomem wielu chorób. Wśród nich – nowotworu siatkówki. Z całej siły staraliśmy się wierzyć, że to tylko zaćma. Po kilku dniach wizyta u okulisty a później USG oka rozwiały wszelkie wątpliwości. Mamy dziecko chore na nowotwór złośliwy. Tak, może umrzeć, stracić oko lub co najmniej wzrok. Otrzymaliśmy pilne skierowanie do szpitala na kolejne badania i kilka dni później, kiedy nasi znajomi odpowiedzialnie zostali w domach, my gnaliśmy do szpitala na drugi koniec kraju Seria wiadomości, które otrzymaliśmy, gdy poznaliśmy wyniki, przypominała jazdę na kolejce górskiej. Z jednej strony potężna ulga – guz nie dał do tej pory przerzutów do głowy i nie zajął lewego oka. Nie zajął też nerwu wzrokowego i plamki żółtej, co dało nam zastrzyk nadziei na zupełne wyleczenie. Z drugiej strony dotarła informacja o tym, że guz zdążył się rozsiać w szklistce oka. Wielkość nowotworu została oceniona w kategorii “D”. Skala kończy się na “E”. Wiedzieliśmy jednak, że w Polsce od kilku lat w przypadku siatkówczaka stosuje się chemioterapię dotętniczą. Taką, która celuje bezpośrednio w nowotwór. Bardzo skuteczną. To był tydzień, w którym żyliśmy pomiędzy “guz jest duży i rozsiany w oku” a “Zoe czeka bardzo skuteczna terapia i ma szansę na uratowanie wzroku”. Przeczytaliśmy sto artykułów o wyjątkowej skuteczności leczenia wspomnianą metodą. Byliśmy optymistami. Ostateczny kres naszemu optymizmowi przyniósł kolejny tydzień, wizyta na oddziale onkologii i próba podania chemioterapii dotętniczej. Nieudana. Usłyszeliśmy, że ze względu na budowę anatomiczną Zoe i ułożenie tętnic, podanie najskuteczniejszej możliwej terapii będzie niemożliwe. Teraz już wiemy, jak boli podcięcie skrzydeł. Nie próbowano po raz kolejny. Tego samego dnia lekarze zdecydowali o podaniu chemioterapii ogólnej. Tej, która nie trafia bezpośrednio do siatkówczaka, tylko obciąża cały organizm. W rozmowie z lekarzem uzyskaliśmy informację, że podjęta metoda leczenia ma szansę uratować życie Zoe. Być może też gałkę oczną. Wzroku w prawym oku – prawie na pewno nie. Mimo, że nerw wzrokowy nie jest zajęty przez nowotwór, kontynuacja leczenia w takiej formie będzie oznaczała jedno – nie ma możliwości uratowania życia Zoe bez poświęcenia jej wzroku w prawym oku i obciążenia jej dwuletniego organizmu kolejnymi seriami chemioterapii. Widmo usunięcia oka – do tej pory niewyraźne – bardzo konkretnie zamajaczyło na horyzoncie. Nasza córka wciąż widzi. Biega. Wspina się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinaczki – i na to, co się nadaje mniej, też. I to boli nas najbardziej – świadomość, że przyjdzie dzień, w którym zostanie podjęta decyzja o usunięciu oka, które wciąż mogłoby widzieć. Jest jednak światełko w tym tunelu – i tym razem nie jest to złowrogi refleks słońca w źrenicy. Światełko – jak pewnie się domyślacie – świeci z zagranicy. Konkretnie – z Nowego Jorku. Lekarze z Memorial Sloan Kettering Cancer Center leczą nawet tak duże nowotwory, jak ten naszej córki. I nawet te u dzieci z nieco bardziej skomplikowaną budową tętnic. Leczą – to znaczy ratują życie, oczy i wzrok. Koszt leczenia siatkówczaka w tamtym miejscu opiewa na milion złotych – bez kosztów okołomedycznych i przelotu. Dla nas ten milion to cena za normalne życie Zoe. Dlatego jesteśmy zdeterminowani. Zdeterminowani, ale i przerażeni. Nie tylko kwotą, która niewyobrażalnie przekracza nasze możliwości finansowe. W dobie pandemii nawet rzeczy najprostsze stają się zaawansowanymi operacjami logistycznymi – od wydania paszportu po organizację lotu do Stanów. Zrobiliśmy to z Waszą pomocą. Wyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych, by po kilku tygodniach usłyszeć z ust lekarzy – Państwa córeczka jest zdrowa, możecie wracać do domu! Dziś w obliczu koszmaru jakim jest wznowa nowotworu, znów stajemy w obliczu ogromnego wyzwania. Nie wyobrażamy sobie, by nasza córeczka trafiła w inne ręce, niż ludzi, którzy już raz ocalili jej życie.  Znów walczymy o największą szansę naszego dziecka, szansę na kolejne kilkadziesiąt lat, w których będzie mogła bez przeszkód zarywać noce nad książkami, zostać świetnym kierowcą albo nadal wspinać się na wszystko, co tylko nadaje się do wspinania – i na to, co się nadaje mniej, też.

97 450,00 zł ( 16,65% )
Brakuje: 487 657,00 zł
Karolina Korczak
Karolina Korczak , 6 lat

Karolinka otarła się o śmierć! Pomóż jej w końcu odzyskać dzieciństwo!

Nigdy nie zapomnimy dnia, w którym usłyszeliśmy diagnozę Karolinki. W naszych głowach nadal wybrzmiewają słowa lekarzy: „Wasza córka otarła się o śmiertelne niebezpieczeństwo!" Wtedy dowiedzieliśmy się, że nasze maleństwo cudem uniknęło ostrej białaczki szpikowej! Wszystko zaczęło się od nawracających infekcji. Nie przeszło nam jednak przez myśl, że to początek naszego największego koszmaru...  Na jednej z wizyt w przychodni lekarka zwróciła uwagę na utrzymujące się na ciele Karolinki siniaki. Poleciła nam więc wykonanie morfologii krwi. Gdy odebraliśmy wyniki, byliśmy przerażeni. Poziom płytek krwi u Karolinki wynosił 70 000 jednostek, podczas gdy norma to minimum 150 000! Córeczka niemal natychmiast trafiła do szpitala. Nadal jednak nie było wiadomo, co jest przyczyną tak wielkich nieprawidłowości. W końcu lekarze poinformowali nas o wykrytym zespole mielodysplastycznym i włóknieniu szpiku. Konieczne było rozpoczęcie przetaczania płytek krwi! Karolinka musiała spędzić wiele długich dni w szpitalach. Każda doba wydawała się wtedy wiecznością. Choroba wyrwała ją z beztroskiego świata zabawy i nauki. W zamian pojawił się ból i strach.  Czuliśmy paraliżujący lęk o córeczkę, ale mieliśmy nadzieję, że po całym cyklu przetaczania krwi wróci do zdrowia. Niestety, los okazał się brutalny. Stan Karolinki był coraz gorszy. Poziom płytek krwi spadł do 20 000! Pojawiły się obfite krwawienia z nosa, a w każdym momencie mogło dojść także do krwawienia wewnętrznego! Jej życie było zagrożone! Konieczny był jak najszybszy przeszczep szpiku! Łzy rozpaczy zdawały się płynąć po naszych policzkach bez końca. Rozpoczął się wyścig z czasem. Modliliśmy się, by jak najszybciej znalazł się dawca. W momencie diagnozy Karolinka dopiero co skończyła 6 lat! Cały czas dręczyło nas pytanie, dlaczego nasze maleństwo, zamiast cieszyć się dzieciństwem, walczy o życie, zamknięte w czterech ścianach szpitala?! Na szczęście po 2 miesiącach znalazł się dawca. W końcu pojawił się promyk nadziei! Strach jednak nas nie opuścił. Każda godzina oczekiwania podczas operacji przeszczepu dłużyła się w nieskończoność. Błagaliśmy w myślach, by zabieg przebiegł pomyślnie. Wiedzieliśmy, że przeszczep jest dla Karolinki jedynym ratunkiem. Gdy w końcu lekarze poinformowali nas o pozytywnym zakończeniu operacji, spadł nam kamień z serca. Po raz pierwszy od długiego czasu poczuliśmy odrobinę spokoju. Uwierzyliśmy, że niedługo znów będziemy w domu razem.  Niestety to jeszcze nie koniec walki o zdrowie. Przed naszą córeczką długa i ciężka rehabilitacja. Koszty z nią związane, a także z dalszym leczeniem, suplementacją i dojazdami do szpitali, są ogromne. Sami nie damy rady ich pokryć. Dlatego zwracamy się do Was z prośbą o pomoc. Tylko dzięki Waszemu wsparciu Karolinka ma szansę znów cieszyć się dzieciństwem!  Rodzice

1 450 zł
Janina Ochod
Janina Ochod , 74 lata

Drogi lek może uratować życie naszej mamy! Pomocy❗️

Mam na imię Jola i chcę Wam przedstawić kogoś wyjątkowego. ”W rodzinie siła! Kochaj i szanuj ludzi!” - moja mama Janeczka mi to przekazała. Dotychczas żyła szczęśliwie. Mały generał, 150 cm wzrostu w kapeluszu, szła przez życie z ogromną siłą i radością. Przeżyła ponad 50 lat w małżeństwie, była bardzo dumna ze swoich dzieci, synowej, zięcia, dwóch wnuczek i ukochanego wnuka. Pogodna, serdeczna, wspierająca! Rodzina to jest jej cały świat! Ona nas ukształtowała i przekazała tyle dobrego... Niestety w lutym 2023. roku wszystko się zmieniło… Dzień, w którym poznaliśmy diagnozę złośliwego raka piersi z przerzutami do węzłów chłonnych, był jednym z najgorszych dla naszej rodziny. Byliśmy zagubieni i przerażeni. Mama jednak powtarzała, że damy radę, że przejdziemy przez to razem… Rozpoczęła leczenie w Poznaniu… Przeszła już tak wiele – leczenie hormonalne, operację, rehabilitację, chemioterapię uzupełniającą i radioterapię… Ogrom wizyt, pobytów w szpitalu, badań, konsultacji. Jesteśmy z niej dumni, bo walczy bardzo dzielnie! Nie poddaje się i dzięki temu ma duże szanse na wyzdrowienie! Zgodnie z opinią konsylium lekarskiego kolejnym krokiem leczenia jest dwuletnia terapia nierefundowanym lekiem, który znacząco zmniejsza szanse na przerzuty. Całkowity koszt leczenia wyniesie około 130 tysięcy złotych… To kwota, której nie jesteśmy w stanie pokryć sami! Czasu jest bardzo mało, bo pierwszą dawkę należy podać już około 20. maja… Tym razem działania naszej rodziny nie wystarczą, dlatego kieruję ten apel do Was… Pomóżcie naszej rodzinie, pomóżcie naszej mamie! Proszę z całego serca o wsparcie… Ważna jest każda złotówka, udostępnianie zbiórki i słowa otuchy! Wierzę, że wspólnie jest szansa, by uratować mamę. Jesteście naszą nadzieją! Córka Jola

16 411,00 zł ( 11,86% )
Brakuje: 121 887,00 zł
Faustynka Celińska
Faustynka Celińska , 2 latka

Pomóż mi zawalczyć o sprawność córeczki❗️

Gdy Faustynka przyszła na świat, moje życie wypełniło się radością. Wiedziałam, że zrobię wszystko, by dać jej szansę na radosne dzieciństwo, szczęśliwą przyszłość, prawidłowy rozwój… Tego ostatniego nie udało mi się jej zapewnić... Córeczka urodziła się przed czasem – była obwiązana pępowiną. Od swoich pierwszych chwil jej rozwój nie był w stu procentach prawidłowy. Tysia bardzo mało spała, nie odróżniała dnia od nocy. Po czasie dowiedziałam się, że to objaw charakterystyczny dla dzieci ze spektrum… Udałam się z córką na badania, zalecono obserwację, jednak jej stan się pogarszał. Faustynka nie reagowała na swoje imię, nie nawiązywała kontaktu wzrokowego, uwielbiała kręcić zabawkami… Była zamknięta w swoim świecie, do którego nie mogłam się dostać… Z czasem u córeczki zdiagnozowano całościowe zaburzenia rozwojowe i autyzm dziecięcy. Rozpoczęła się intensywna walka o jej sprawność i lepszą przyszłość. Walka, która trwa do dziś. Najważniejszy jest czas, w którym mózg córeczki jest plastyczny i podatny na ćwiczenia. Tysia musi uczęszczać na intensywne zajęcia rehabilitacyjne i terapie, jednak obecnie ma tylko 1,5 godziny zajęć tygodniowo… To zdecydowanie za mało. Poza Faustyną mam jeszcze dwie córki – Brygidę i Lilianę. Ze względu na opiekę nad dziewczynkami, musiałam zrezygnować z pracy. Nie jestem więc w stanie zapewnić Faustynie wszystkich zajęć, których niewątpliwie potrzebuje… Jestem zmuszona poprosić o pomoc. Wiem, że tylko z Waszym wsparciem będę mogła pomóc swojemu ukochanemu dziecku. Bardzo proszę, nie przechodźcie obojętnie… Oddałabym wszystko, by Tysia była w przyszłości sprawna i samodzielna. O niczym nie marzę bardziej… Mama Faustyny

1 127 zł

Obserwuj ważne zbiórki