Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Tomasz Luty
Tomasz Luty , 32 lata

Pomóż Tomkowi wrócić do życia sprzed wypadku...

Od najmłodszych lat pomagał nam w gospodarstwie. Prawdziwy rolnik z powołania. Zakochany w zwierzętach i życiu na wsi. Rok temu wszystko się załamało… Tragiczny wypadek zabrał zdrowie, sprawność, przyszłość. Po dziś dzień trwa dramatyczna walka o powrót do życia sprzed tamtych wydarzeń. Nie ma innej drogi niż intensywna i kosztowna rehabilitacja… Wszystko działo się zaledwie miesiąc po śmierci ojca. Wypadek, telefon, ostry dyżur, stan krytyczny. Nie dawano nadziei, że przeżyje. Uszkodzenia głowy, rozległy obrzęk mózgu, poharatane płuca. Wprowadzono go w stan śpiączki farmakologicznej, z której miał się wybudzić po 2 tygodniach. Nie udało się… I nie wiedzieliśmy, czy kiedykolwiek się uda. Kolejne dni ciągnęły się w nieskończoność. Odchodziliśmy od zmysłów, człowiek nie nadążał z wycieraniem łez. W tak krótkim czasie dwie ogromne tragedie. Nikt nie jest na to przygotowany… Na szczęście po 4 miesiącach udało się go wybudzić. Tomek doznał paraliżu czterokończynowego. Stopniowo uruchamiała się jego mimika twarzy i zaczął podejmować bezdźwięczne próby porozumiewania się z nami. Musieliśmy nauczyć się zupełnie nowego sposobu komunikacji. Było trudno, bardzo trudno… Frustracje, zniechęcenie i pełno chwil zwątpienia. Nie mogliśmy się jednak poddać. Tomek przecież na nas liczył. Powrót do funkcjonowania opóźnia zakrzepica żył oraz przebyte infekcje. Dodatkowo okazało się, że Tomek ma skostnienia tkanek miękkich w okolicach stawu biodrowego, co uniemożliwia mu naukę chodzenia aż do operacji. Jesteśmy już po kilku turnusach w specjalistycznym ośrodku i przynoszą one pierwsze efekty. Żeby postęp był stały, potrzeba kolejnych godzin intensywnej rehabilitacji, a to się, niestety wiąże z ogromnymi kosztami. Dlatego prosimy o pomoc. Tomek jest zmotywowany, żeby wrócić do sprawności. Ciągle powtarza, że chce się zająć gospodarstwem i opieką nade mną. Najpierw jednak to my musimy zająć się nim. Jego życie zostało cudem uratowane, choć pękło na wiele kawałków, jak potłuczone szkło. Zrobimy wszystko, żeby na nowo je posklejać. Proszę, daj mu szansę na sprawność — on na pewno ją wykorzysta. Mama

35 908,00 zł ( 31,01% )
Brakuje: 79 862,00 zł
Kamila Zajączkowska
Kamila Zajączkowska , 39 lat

Mamusiu, czy kiedyś będziesz zdrowa?

Silny ból głowy, zdrętwienie karku niepozwalające na jakikolwiek ruch. Bezradność, bezsilność, siedem operacji ratujących życie. Podstępny tętniak zdemolował moje zdrowie. Zwyczajna codzienność roztrzaskała się niczym szklanka — na milion kawałków. Od wielu miesięcy z pomocą specjalistów próbuję ją poskładać na nowo. Żeby znów być samodzielną, żeby znów móc być mamą dla mojej córeczki. Do tego jednak potrzebuję kosztownej, intensywnej rehabilitacji… Od wielu lat walczyłam z migrenami. Te paraliżujące bóle głowy stały się tak „normalne”, jak to, że słońce wstaje rano, a wieczorem chowa się za horyzontem. Tego dnia myślałam, że to kolejny taki „zwyczajny” atak bólu. Był 22 marca i nie zapomnę tej daty do końca życia. Natychmiast pojechałam do szpitala. Tam przeprowadzono szereg badań, które wskazały złoczyńcę. Tętniak — trzeba operować… Umierałam ze strachu, ale nie było innego wyjścia. Operacja zakończyła się pomyślnie, ale okazało się, że tętniak powstał z powodu istnienia w głowie dużego, 3-centymetrowego naczyniaka, umiejscowionego w bardzo kiepskim miejscu — móżdżku. Zabieg w takim miejscu to zawsze ogromne ryzyko.Stanęłam przed dramatycznym wyborem. Żyć przez najbliższe lata w nieskończonym stresie z tykającą bombą w głowie albo spróbować ją rozbroić. Zagrałam va banque... Miała być jedna operacja, skończyło się na siedmiu… Komplikacje okazały się poważniejsze, niż przewidywano. Od maja do sierpnia zeszłego roku mam dziurę w życiorysie. Nic nie pamiętam. Lekarze dniami i nocami walczyli o moje życie, a ja nic nie pamiętam. Obudziłam się w sierpniu z sondą w nosie i nic nie mogłam zrobić. Ani ruszyć ręką, ani powiedzieć słowa… Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ciężko musiała to przeżywać moja 3-letnia wówczas córeczka, kiedy nagle zabrakło mamy. Strach, tęsknota, dezorientacja. Może i dobrze, że tego nie widziałam, bo pewnie mi samej pękłoby serce z żalu. Nie wiedziałam co dalej ze mną będzie. Czy już zawsze pozostanę taka bezradna, w pełni zależna od innych osób? Wszystko mi się wyłączyło, jakbym odłączona od prądu. Mogłam jedynie leżeć i płakać. Po kilku tygodniach przewieziono mnie do ośrodka w Konstancinie, gdzie zespół specjalistów podjął się karkołomnej misji przywrócenia mnie na nowo do życia. Setki godzin rehabilitacji, zajęć z logopedą i neuropsychologiem przyniosły piorunujące efekty. Był ból, pot, czasami zniechęcenie. Przez te wszystkie tygodnie miałam przed oczami moją córeczkę, którą tak bardzo chciałam przytulić własnymi rękami, wyjść samodzielnie na spacer. Dużo już udało się odzyskać z utraconej sprawności, ale mój czas pobytu opłacany przez NFZ się skończył… Pobyt w tym ośrodku to koszty rzędu 10 tysięcy złotych miesięcznie. Za jeden dodatkowy miesiąc zapłaciła moja mama, na więcej nie mamy już pieniędzy… Dlatego proszę o pomoc! Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie wspaniale. Taką przynajmniej mam nadzieję. Nadzieję, która dodaje mi sił i jest światełkiem w tunelu. Choroba złamała moje zdrowie i sprawność, ale nie złamała mnie. Chcę być, muszę być mamą dla córeczki i nic innego teraz się nie liczy. Ona tak bardzo mnie potrzebuje, a ja teraz potrzebuję Twojego wsparcia. Pomożesz mi? Kamila

19 988,00 zł ( 17,05% )
Brakuje: 97 204,00 zł
Robert Pawlaczyk
Robert Pawlaczyk , 53 lata

W majową noc udar niemal odebrał życie mojego męża... Pomóż nam walczyć!

Śmierć przyszła po niego w nocy, gdy spokojnie spał. Na szczęście byłam obok, nie oddałam jej męża! Nie odpuszczała jednak przez kolejne dni. Gdy odeszła, zostawiła po sobie ślad… Robert, mój mąż, sam chciałby opowiedzieć o tragedii, która go spotkała. Chciałby, ale nie może… Przez udar mózgu dzisiaj nie mówi, ma niedowład połowy ciała. Wierzy jednak, że to nie koniec życia, że ma wiele przed sobą! Bardzo proszę o pomoc, bo ja też w to wierzę… Gdy kładziesz się spać, czujesz się bezpiecznie w swoim łóżku, znajomych czterech ścianach… Komu przyjdzie do głowy, że właśnie tam przyjdzie najgorsze, i to w wieku 46 lat?! Obudził mnie dziwny hałas, pod skórą czułam, że coś jest nie tak. Spojrzałam na męża, nie wyglądał, jakby spokojnie spał… Zaczęłam go budzić, z każdą sekundą czując coraz bardziej paraliżujący strach. Ale Robert się nie budził… Potem wszystko działo się jak w filmie: karetka, szpital, płacz i słowa lekarza, które mnie załamały. Nie wiadomo, czy mój mąż przeżyje, miał udar niedokrwienny. Liczą się godziny. To była ciepła majowa noc, wtedy nasze życie legło w gruzach... W przypadku udaru kluczowe jest błyskawiczne działanie i jak najszybsze podanie leku rozrzedzającego krew, by usunąć skrzep, który zablokował tętnice. Akcja była szybka, Robert na czas trafił do szpitala, ale kolejne trzy dni walczył o życie. Nieprzytomny, bez kontaktu, nieustannie na granicy… Mogliśmy tylko czekać i modlić się, by z nami został. Ta bezradność była najgorsza. W międzyczasie okazało się, że Robert ma wadę serca. To właśnie migotanie przedsionków było przyczyną udaru! Lekarze pilnie przeprowadzili operację wszczepienia stymulatora, by zabezpieczyć męża przed kolejnymi udarami. Powoli odzyskiwaliśmy wiarę, że jeszcze będzie lepiej! W końcu Robert się wybudził, ale nie był już tym samym człowiekiem, co przed wypadkiem... Nie mógł się ruszać, nie mógł mówić. W takim stanie trafił na trzy miesiące na oddział rehabilitacyjny, a my z całą rodziną postanowiliśmy, że zrobimy co w naszej mocy, by wyzdrowiał! To wszystko działo się w maju 2017 roku, wkrótce minie dwa lata. Dwa lata ciężkiej pracy, wyrzeczeń, ale też łez radości z każdego kolejnego postępu! Mąż ma afazję, mówi niezrozumiale, z wielką trudnością. Chociaż chodzi, to z pomocą kuli i tylko na krótkich odcinkach. To wszystko jest możliwe dzięki żmudnej rehabilitacji. Byliśmy już na specjalistycznych turnusach, Robert nieustannie ćwiczy też z neurologopedą. Bardzo pomocne są seanse w komorze hiperbarycznej, Tlenoterapia pomaga odbudować komórki w mózgu, które zniszczył udar. Niestety, to kosztuje mnóstwo pieniędzy, a to, co oferuje NFZ, jest tylko kroplą w morzu potrzeb… Dzisiaj mój mąż ma 48 lat, dopiero 48… Ciężko mu, że nie może wrócić do pracy, porozmawiać ze mną czy z synem, jest zupełnie ode mnie zależny, a to on zawsze chciał być podporą rodziny. Zawsze jest jednak szansa, ludzie z tego wychodzą! Już dzisiaj widzimy ogromny postęp, dlatego musimy walczyć dalej. Nie dajemy już jednak rady finansowo, dlatego bardzo prosimy o pomoc. Robert mocno wierzy, że wkrótce będzie mógł Wam sam podziękować — to będzie największy sukces!Joanna, żona Roberta

56 727,00 zł ( 52,66% )
Brakuje: 50 986,00 zł
Allan Lignar
Allan Lignar , 9 lat

Pilnie potrzebne badanie dla Allanka❗️Ratunku!

Allan jest pierwszym dzieckiem na świecie, który jest leczony w ten sposób. Jeśli uda nam się opłacić i ukończyć terapię, nasz synek może być zupełnie zdrowy! To największe marzenie, jednak chcielibyśmy po prostu, by w przyszłości był samodzielny, by jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Allan ma autyzm. Nie widzi problemu w tym, by wsadzić rękę do wrzątku, wyjść bez ubrania na dwór przy siarczystym mrozie, czy wspiąć się na wiele metrów, a potem… skoczyć. Tak najczęściej umierają ludzie z autyzmem… Każdy dzień to strach i nieustanne czuwanie, by synkowi nie stała się krzywda. Tylko terapia komórkami macierzystymi może uratować moje dziecko, dlatego bardzo proszę, pomóż. Dominik i Allan - nasze pierwsze dzieci, wyczekane bliźnięta, które zawładnęły całym naszym życiem. Miało być szczęście, a przyszła niepewność… Jestem z wykształcenia pedagogiem, dlatego tym bardziej widziałam ogromną różnicę w rozwoju bliźniaków. Dominik był wesoły, kontaktowy, rozwijał się prawidłowo. Z Allankiem było znacznie gorzej… Jeździliśmy od specjalisty do specjalisty, aż w końcu, gdy chłopcy skończyli dwa latka, zapadła ostateczna diagnoza - autyzm wczesnodziecięcy. To była odpowiedź na wszystkie pytania, które zadawaliśmy sobie od miesięcy: dlaczego nasz synek nie chce, żebyśmy go przytulali? Nie uśmiecha się do nas, nie patrzy w oczy, nie mówi. Najchętniej by tylko siedział w kącie, sam, by wszyscy dali mu spokój… Nasze rodzicielskie serca rozdzierały się na pół, bo nie wiedzieliśmy, jak pomóc synkowi. Musieliśmy działać, szukać ratunku… Wtedy kilka zbiegów okoliczności i prawdziwy cud sprawiły, że dla Allanka znalazła się nadzieja! Okazało się, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Gdy byłam w ciąży z Mateuszkiem, pewnego dnia oglądaliśmy program na CNN. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na odcinek, gdzie mówili o rewolucyjnej terapii, którą pani doktor prowadzi w USA. Dziewczynce z autyzmem wszczepiono komórki macierzyste pobrane z krwi pępowinowej rodzeństwa. Wyniki były zadziwiające! Po trzech latach od rozpoczęcia terapii u dziewczynki zniknęły wszystkie objawy autyzmu, była zupełnie zdrowa! Pojawiło się światełko w tunelu, jeszcze bardzo odległe, ale to było coś, o co trzeba walczyć! Po miesiącach poszukiwań trafiliśmy na profesora z Przylądka Nadziei. Podjął się terapii, powiedział, że dla Allanka są duże szanse! Polecił nam przy porodzie Mateuszka pobrać komórki z krwi pępowinowej. Po szczegółowych badaniach okazało się coś niesamowitego - komórki braci są zgodne w 100%! To był cud! Rozpoczęły się długie i żmudne procedury i badania, by komisja bioetyczna wydała zgodę na taki eksperyment medyczny. Wszystko trwało półtora roku. Gdy przyszła ta upragniona informacja, że jesteśmy dopuszczeni do terapii, nie posiadaliśmy się ze szczęścia! Nasz profesor potwierdził, że Allan jest pierwszym na świecie dzieckiem z autyzmem, który dostanie komórki o stuprocentowej zgodności. To może być przełom! Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze podania. Dzięki pomocy lekarzy pół roku temu synek rozpoczął terapię - dostał dwa podania komórek. Chociaż okazało się, że to zdecydowanie za mało, już widać efekty - są niesamowite! Allan, który był dzieckiem zupełnie zamkniętym w swoim świecie, zaczął się do nas przytulać! Czasami bawi się z braćmi, sam wie, kiedy trzeba skorzystać z nocnika (co wcześniej było zupełnie niemożliwe). Właśnie dlatego wiemy, że komórki działają i trzeba pilnie podjąć dalszą terapię. Mój synek ma ogromną szansę być zupełnie sprawnym dzieckiem, jednak żeby tak się stało, konieczne są bardzo duże pieniądze… Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już na początku kwietnia rozpoczynamy terapię. Tak bardzo pragniemy zdążyć… Allan nadal nie mówi, na każdy stres reaguje agresją. Gryzie swoje ręce, uderza głową o ścianę. Jego mózg nie produkuje melatoniny, więc musimy mu ją podawać, by w ogóle mógł zasnąć. Często jednak budzi się po godzinie, dwóch i szaleje całą noc. Na zmianę z mężem nie śpimy, bo musimy być stale na posterunku. Nasz synek, jak inne dzieci z autyzmem, w ogóle nie odczuwa uczucia zagrożenia. Nie ma leku, który może to powstrzymać… Allan może wejść w ogień i spłonąć żywcem albo w siarczysty mróz chodzić boso po śniegu. Nie jest to problemem, nie wiąże odczuwania bólu z tym, co robi. To ogromne zagrożenie. Większość osób z autyzmem nie umiera na poważne choroby, tylko w wyniku ryzykownych zachowań. Mogą wejść na ulicę pod pędzące auto, wspiąć się na ogromną wysokość i po prostu skoczyć. Allan kocha wspinaczkę, wchodzi na wszystko, co jest możliwe. Kiedyś dosłownie na sekundę straciliśmy go z oczu na sali zabaw. Gdy spojrzeliśmy w górę, synek stał na wysokości 8 metrów na cienkiej poprzeczce, pewnie i bez strachu. W każdej chwili mógł zrobić krok do przodu… Mimo ciągłego zagrożenia staramy się żyć normalnie, stwarzać naszym synom szczęśliwe i bezpieczne warunki do rozwoju, choć codzienność nie jest łatwa. Gdy dowiedzieliśmy się o szansie na wyzdrowienie Allanka, dostaliśmy nowych sił i skrzydeł - musimy zrobić wszystko, by dać mu szansę. Nasz synek może być zdrowy! To też niesamowita możliwość dla innych dzieci - jeśli uda się nam, może udać się też innym! W naszym życiu wydarzył się cud, a my z całego serca prosimy, pomóż nam, by nadal trwał. ********Czytaj także:wyborcza.pl

41 403,00 zł ( 81,08% )
Brakuje: 9 661,00 zł
Adam Palbow
Adam Palbow , 47 lat

Życie, które prawie zakończył tragiczny wypadek... Walczymy o Adama!

Mówiliśmy sobie, że życie zaczyna się po czterdziestce. Nie wiedziałam, że właśnie wtedy życie mojego meża omal się nie skończy… Tragiczny wypadek, taki, który widzi się tylko w filmach. Adam cudem go przeżył. Gdy opowiadam o mężu, zawsze mówię “jest”, a nie “był”, bo wierzę, że te piękne chwile jeszcze wrócą. Bardzo proszę, pomóżcie nam w tym… Mam na imię Ela i jestem żoną Adama - cudownego, kochającego męża, ojca, syna, świetnego wujka, wspaniałego przyjaciela i kompana wypraw, oddanego druha, miłośnika gór, przewodnika po Sudetach. Adam jest dla nas bardzo ważny i nie w najtrudniejszym momencie życia nie zostawimy go samego! Walka jest trudna, ale nie mogę się tak łatwo poddać! Obiecywałam mu przecież, że będę z nim na dobre i na złe i teraz przyszedł moment, by tej obietnicy dotrzymać. 5 października 2018 rok - był piękny, słoneczny dzień. Dochodziła godzina dziewiętnasta, gdy zadzwonił do mnie średni syn: “Mamo, przyjedź! Mieliśmy wypadek!”. Szok, działałam jak w amoku. Gdy dojechałam, była już straż, policja, karetki… Panika, chaos. Co się stało? W jaki sposób?! Zobaczyłam dzieci, były pod opieką ratowników medycznych. Zaczęłam krzyczeć, a może to tylko było w mojej głowie? Szukałam wzrokiem Adama, gdzie on jest?! Zobaczyłam nasz samochód, cały dach zgnieciony. Jak to mogło się stać? Nagle to zobaczyłam - ratownicy wyciągali Adama z wraku auta. Jeszcze był przytomny, oddychał, rozmawiał ze mną… Wtedy ktoś zapytał, czy czuje nogi. Nie odpowiedział. Zabrali go do szpitala. Potem okazało się, że jadąca z naprzeciwka kobieta uderzyła w jelenia. Ten odbił się, przeleciał na drugi pas i spadł prosto na dach naszego samochodu. Nie dało się tego uniknąć, nie mieli szans... Już pierwsze badania wykazały to, czego obawiałam się najbardziej… Najgorsza wiadomość, która zwaliła mnie z nóg: Adam miał wybuchowe złamanie kręgosłupa szyjnego na odcinku C7, złamanie C6 oraz zmiażdżenie rdzenia kręgowego na odcinku C4-TH1, paraliż od piersi w dół. Lekarz nie dała nadziei na to że będzie kiedykolwiek chodził… Gdy ktoś ci przekazuje tak straszne informacje, najpierw jest wyparcie: nie, to niemożliwe. Na pewno się pomylili. To nie może być prawda! Potem jednak dochodzi do ciebie brutalność rzeczywistości z całą swoją siłą. Do mnie dotarła, gdy za mężem i lekarzami zamknęły się drzwi sali operacyjnej… Trwała walka o życie i zdrowie. Natychmiastowa operacja miała na celu odbarczenie rdzenia z usunięciem części kręgosłupa. Na szczęście Adam oddychał własnymi siłami, mógł zostać przewieziony do innego szpitala, gdzie czekaliśmy na stabilizację kręgosłupa. W międzyczasie już działaliśmy - szukałam najlepszego oddziału rehabilitacyjnego, poruszałam wszystkie możliwe znajomości, by mąż miał jak największą szansę na powrót do zdrowia. Nie dopuszczałam do siebie tego, że nie wyzdrowieje. Niestety, nie wszystko szło po naszej myśli... W trakcie pierwszej operacji stabilizacji kręgosłupa nastąpiły komplikacje. Adam tracił oddech, odchodził… Kolejna operacja, było jeszcze gorzej. Całkowite pogorszenie samodzielnego oddychania, lekarze musieli wprowadzić Adama w śpiączkę farmakologiczną i podłączyć go do respiratora, dzięki któremu oddychał. Wtedy też usłyszałam najgorszą wiadomość w życiu: „Pani mąż nigdy nie będzie chodził, ruszał rękoma, nie będzie oddychał samodzielnie, ani mówił. Proszę szukać ośrodka opieki.” To było straszne. Młody, mądry, myślący człowiek zamknięty w swoim ciele… Czy właśnie taki los czekał mojego męża na resztę życia? Przecież nie zasłużył na to! Nie, nie mogłam się na to zgodzić. Nie mogłam pozwolić na wegetatywną egzystencję mojego ukochanego męża. Żaden oddział rehabilitacji w Polsce nie przyjmie chorego z respiratorem. Byłam przerażona. „I tak z tego nic nie będzie. Machać rękoma biernie można w domu.” -  usłyszałam od lekarza. NIE! Nie zgadzam się na to. Będę walczyć o męża! Nasz upór przynosi efekty - Adam oddycha samodzielnie, ma władzę w rękach, wszystko rozumie i komunikuje się z nami. To wielka rzecz, która daje nadzieję na jeszcze więcej! Wiele ludzi wyraża swoje wsparcie dla Adama. Rodzina, przyjaciele, znajomi i zupełnie przypadkowe osoby. Adam wie, że nie jest z tym wszystkim sam. Że mnóstwo dobrych ludzi czeka na wieści, na jego powrót do zdrowia. Oprócz pozytywnych słów potrzebuje jednak również bardzo dużych pieniędzy, które pomogą opłacić kosztowną rehabilitację. Musimy dać radę. Pomóż nam, proszę! Musimy mieć nadzieję, wierzyć i walczyć do końca!Ela, żona wspaniałego Adama

44 450,00 zł ( 49,15% )
Brakuje: 45 975,00 zł
Florcia Mikolcz
Florcia Mikolcz , 9 lat

Czy historia Florci zakończy się szczęśliwie? Uciekamy przed amputacją!

Pielęgniarka przyniosła zawiniątko. Ze łzami w oczach i grobowym, łamiącym się głosem powiedziała: “trzeba pokochać, jakby było zdrowe...”. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Przecież zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej położyli mi nowo narodzoną Florcię na brzuchu, widziałam jej główkę, czułam ciepło. Przecież była zdrowa, musiała! Moja wymarzona córeczka… Florianna urodziła się z niedorozwojem prawej nóżki. To bardzo poważna wada, która coraz bardziej utrudnia życie… Konieczna jest pilna operacja, na którą nas nie stać, dlatego bardzo prosimy, pomóżcie naszej córeczce mieć jak najlepszą przyszłość! Moment załamania? Chyba nigdy go nie było. Tak bardzo cieszyliśmy się z narodzin Florci, że informacja o krótkiej nóżce nie zawaliła nam świata. Mieliśmy ją - nasz największy cud i już wtedy wiedzieliśmy, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by jej życie było jak najlepsze! Do wszystkiego staramy się podchodzić pozytywnie, z uśmiechem na ustach, by Florci było lżej. Niestety, nie wszystko pokonamy uśmiechem… Proteza jest ciężka, niewygodna, Florka jej nie lubi, chociaż tylko dzięki niej chodzi. Ściąga ją jednak w domu, wtedy przemieszcza się na czworaka. Przez to jej zdrowa nóżka coraz bardziej się wykrzywia, kolano twardnieje, powiększa się skolioza. Florcia ubiera ortezę, gdy chce bawić się z dziećmi. Idzie do nich, ale one ciągle gdzieś gonią, biegają - jak to dzieci. Florcia wtedy zostaje z tyłu, jest smutna, po jej policzkach płyną łzy jak grochy, a mnie boli serce z bezradności i żalu… Nie wiedzieliśmy, że urodzi się z krótszą nóżką. Na każdym USG pytaliśmy o płeć. Mamy starszego synka, marzyliśmy o córeczce. Za każdym razem lekarz mówił, że nie widzi, że nóżki zasłaniają… Nie widział, że jedna z tych nóżek ma tylko trzy paluszki, że jest niedorozwinięta, o wiele krótsza? Nie wiemy. Nie zdążyliśmy się też przygotować, poszukać informacji, rozwiązań… Wszystkiego musieliśmy nauczyć się w błyskawicznym tempie. Trafiliśmy do lekarza, który od razu sugerował amputację. Twierdził, że przecież bez nogi ludzie sobie świetnie radzą, mogą chodzić, być sprawni… Jednak amputacja na poziomie biodra to wielkie utrudnienie, nawet jeśli chodzi o protezę. Wiedzieliśmy, że musi istnieć jakieś inne wyjście. Trafiliśmy na grupę w mediach społecznościowych, gdzie rodzice dzieci z wadami kończyn dzielą się swoimi doświadczeniami. Tam po raz pierwszy usłyszeliśmy nazwisko Dror Paley. To światowej sławy specjalista, ratuje rączki i nóżki dzieci, które w swoim kraju były skazane na amputację. Wiedzieliśmy, że właśnie to jest ratunek dla Florci! Po dwóch konsultacjach, wielu badaniach i szukaniu najlepszych rozwiązań, zapadła decyzja o operacji metodą plastyki rotacyjnej. To jeszcze dosyć rzadko stosowana, ale niezwykle praktyczna operacja, która daje możliwość na pełną sprawność! Gdy pierwszy raz o niej usłyszeliśmy, pojawił się mętlik w głowie. Jak to tak, obrócić nóżkę o 180 stopni? Pięta ma spełniać funkcję kolana? Dr Paley jednak wszystko nam objaśnił, pokazał dzieciaki, które wspaniale sobie radzą z taką nóżką! Trafiliśmy też na przypadek nastolatki Gabi Shull, która - właśnie z taką nóżką - trenuje balet! Wiemy, że to najlepsze rozwiązanie dla naszej Florci! Od niedawna dr Paley operuje też okazjonalnie w Polsce. Niestety, ze względu na niezwykle skomplikowaną wadę nóżki, operacja Flo może odbyć się wyłącznie w USA. Biodro jest dysplastyczne, nie trzyma równie nieukształtowanej kości, przez co córeczka chodzi ze stale zwichniętym biodrem. Jej kolano jest nieruchome, jego kości zrośnięte pod kątem. Rośnie asymetria ciała i grozi jej poważna skolioza, która już się zaczyna, mimo stałej rehabilitacji. Udo jest krótkie, podobnie podudzie. Cała nóżka jest długości połowy zdrowej nogi. Brakuje kości strzałkowej, są braki również w stawie skokowym. Mała, mocno koślawa stopka, jest wykręcona do zewnątrz i ma tylko 3 promienie z 3 palcami. Mimo to jest nadzieja na sprawność, na normalną, szczęśliwą przyszłość - czeka za oceanem. Plastyki rotacyjnej, która jest kluczowym elementem leczenia, nie robi się w Polsce u pacjentów bez nowotworu. Jedyne co proponują krajowi lekarze, to leczenie częściowe, eksperymenty albo amputacja. Wiemy, że klinika Paley Institute na Florydzie leczy z sukcesami tak rzadkie przypadki i to właśnie tam czeka ratunek dla Florci! Niestety, koszt leczenia jest ogromny, taka kwota nas przerasta i przeraża… Staraliśmy się o sfinansowanie leczenia przez NFZ, ale odmówiono nam… Postępowanie trwało rok. Dzisiaj Florcia ma już 4,5 roku, właśnie teraz jest najlepszy moment na operację, ale nie mamy za co jej opłacić… Samo leczenie na Florydzie trwa pół roku, a szanse na to, że córeczka będzie sprawna przed pójściem do szkoły, maleją z każdym dniem. Nasza Flo jest niezwykłą dziewczynką, bo chociaż ma chwile załamania, zadziwia nas swoją pogodą ducha i poczuciem humoru. Ostatnio po zdjęciu protezy upadła. Bałam się, że zacznie płakać, a ona z uśmiechem na twarzy odparła: “oj, zapomniałam, że mam krótką nóżkę”. Chciałabym kiedyś móc powiedzieć do córeczki: “Chodź, Flo!” i widzieć, jak radośnie do mnie idzie - na dwóch nóżkach, bez bólu, bez krzywego kręgosłupa... Florka się krzywi, jej organizm niszczeje w oczach, rehabilitacja za tym nie nadąża. Chcemy zrobić wszystko, by córeczka dostała swoją szansę, by mogła być zdrowa, uśmiechnięta, sprawna! Ale sami nie damy rady, dlatego bardzo prosimy o pomoc. Mamy coraz mniej czasu, a koszty są ogromne, jednak cały czas mamy wiarę, że się uda. Dobro musi zwyciężać! Z góry dziękujemy za każde wsparcie i za to, że dołączycie do armii dzielnej wojowniczki. Rodzice walecznej Florki

172 963 zł
Witold Pypłacz
Witold Pypłacz , 53 lata

By nie zgasła nadzieja... Proszę, pomóż mojemu tacie!

Każdy rodzic boi się o swoje dziecko, ale dzieci także martwią się o swoich rodziców. Boją się, że pewnego dnia coś się stanie, zabraknie mamy, albo taty, a człowiek zostanie na tym świecie sam… Mnie spotkało to, czego tam bardzo się bałam. Mój tata umierał… Wygrał jednak to starcie ze śmiercią, ale stracił zdrowie. Bardzo proszę, pomóżcie mu je odzyskać. Mój tata Witek - cudowny, zawsze uśmiechnięty i pogodny człowiek. Czym sobie zasłużył na taką tragedię? Dlaczego nieszczęścia przytrafiają się tym dobrym, wywracając życie do góry nogami? To był październikowy dzień 2016 roku, tata źle się poczuł. Jedziemy do szpitala. Migotanie przedsionków - tak brzmiała diagnoza lekarzy. Tydzień w szpitalu, który niczego nowego nie wniósł. Tata wypisał się na własne żądanie. Wydawało się, że to fałszywy alarm i wszystko jest już dobrze. Tydzień później wracam rano do domu. To, co widzę, do dziś wraca do mnie w najczarniejszych koszmarach… Mój tata bez życia leży na podłodze w kuchni. Ma powykrzywiane kończyny, opadnięty kącik ust. Nie reagował na nic, zupełny brak kontaktu. Szok przerażenie - miałam wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Zdołałam jakimś cudem zachować na tyle świadomości, żeby zadzwonić po karetkę… Tata trafił na oddział neurologiczny w szpitalu w Jaworznie, pod stałą opiekę specjalistów. Lekarze ocenili stan jako bardzo ciężki. Uszkodzony mózg, cztery udary na raz… Cud, że nadal żył i walczył! Przyszedł do mnie ordynator, niestety nie miał dobrych wiadomości. Trzeba czekać… Każdego dnia odwiedzamy tatę w szpitalu tak bardzo pragnąć, by do nas wrócił. Gdy w końcu jego stan się odrobinę poprawił, trafił do ośrodka Repty. Tata tylko leży patrząc na drzwi. Kilka razy wypada z łóżka na skutek padaczki. Pierwsze miesiące to oczekiwanie na iskierkę nadziei do walki z chorobą i niemocą. Dzień za dniem, godzina z godziną walczyliśmy razem z tatą o minimalną nawet poprawę. Powolutku trud przynosi efekty! Po 4 miesiącach tata potrafi z trudem przenieść się na wózek. Po 5 miesiącach opiekę nad ojcem przejmuje babcia, która ma też męża po udarze. Tata cały czas walczy. Jest pod opieką kardiologa, neurologa, psychologa, logopedy i rehabilitanta. Jak tylko to możliwe, jest rehabilitowany przez specjalistów w Centrum Rehabilitacji REVITA. Powinien jak najczęściej, jednak to kosztuje fortunę… Tata do dzisiaj nie odzyskał sprawności. Ma problemy z podstawowymi czynnościami: jedzeniem, mówieniem, ubieraniem. Motoryka i równowaga wymaga ciężkich ćwiczeń. Tata ma orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności, żyje tylko z renty. Bardzo ciężko pokryć wszystkie wydatki związane z mieszkaniem, życiem, lekarstwami, rehabilitacją. Pomagamy, jak możemy, ale często musimy wybierać… Bardzo proszę o pomoc dla mojego taty, żeby nie zgasła dla niego nadzieja na choć troszkę lepsze jutro… Sandra, córka

17 151,00 zł ( 33,96% )
Brakuje: 33 338,00 zł
Rafał Mucha
Rafał Mucha , 40 lat

Wierzę, że dzięki rehabilitacji odzyskam sprawność!

Dziura w głowie, padaczka, bezradność. Chwila, która zabrała wszystko… Nigdy nie myślałem, że ulegnę tak poważnemu wypadkowi, tym bardziej jako pasażer. Nic już nie jest takie jak przedtem. Nie ma zdrowia, nie ma sprawności, ani pieniędzy na tak bardzo potrzebną rehabilitację. To jedyna droga, żeby cokolwiek jeszcze odzyskać… Moje życie legło w gruzach i proszę Cię o pomoc w jego odbudowaniu. Minęły już ponad 2 lata od czasu, kiedy śmierć zajrzała mi głęboko w oczy. Wtedy dotarło do mnie bardzo brutalnie, jak bardzo kruchym stworzeniem jest człowiek. Połamane kości, potrzaskane części czaszki, ogromny ból i mnóstwo osób, które stoczyły krwawą walkę, żebym mógł pozostać na tym świecie. Żebym nie zostawił ukochanej żony i moich dzieci samych… Treść wypisu ze szpitala przeraża mnie do dzisiaj: m.in. wieloodłamowe złamanie kości ciemieniowej prawej z wgłębieniem fragmentów kostnych, stłuczenie mózgu w obrębie płata ciemieniowego, lewostronny niedowład ciała z całkowitym niedowładem ręki lewej, problemy z mową. Byłem wrakiem… Obitym, poturbowanym, zdanym w pełni na pomoc drugiego człowieka. Gdy zostałem wybudzony, kamień spadł całej mojej rodzinie z serca. Że jestem i żyję, że zostanę z nimi. Lekarze ostrzegali jednak, że miejsce uszkodzenia mózgu odpowiada za kończyny i mogę już nigdy nie stanąć na własnych nogach. Po wypisaniu ze szpitala rozpoczęła się trudna i mozolna batalia. Wizyty u lekarzy, specjalistów, rehabilitantów. Żona przez kilka tygodni nie pracowała, by móc mi pomagać nawet w najprostszych czynnościach pielęgnacyjnych. Karmienie, ubieranie, toalety. Ja, głowa rodziny, facet, który odpowiadał za bezpieczeństwo i opiekę, stałem się równie bezradny, jak niemowlę. Na domiar złego przyplątała się padaczka. Napady tak silne i bolesne, że dochodzę po nich do siebie przez 6-8 godzin. Jeden z nich zakończył się 3-dniowym pobytem w szpitalu i od tej pory boję się wychodzić samodzielnie z domu. Nigdy nie wiem, kiedy znowu zaatakuje i będę potrzebował pilnej pomocy. Czuję się przytłaczającym ciężarem dla moich najbliższych… Nie ma innej drogi na powrót do sprawności jak tylko intensywna rehabilitacja. Mnóstwo potrzebnych sprzętów, wyjazdy na turnusy, ćwiczenia tu na miejscu. Wszystko niezbędne i wszystko bardzo drogie, a nasze rodzinne konto świeci pustkami. Nie mam wyjścia, dlatego proszę o pomoc. To strasznie trudna świadomość, szepcząca mi co wieczór do ucha, że moja przyszłość zależy od pieniędzy… Rację miał Mickiewicz, pisząc o zdrowiu, które się docenia w momencie jego utraty. Najgorsza jest bezsilność. A rodzina mnie potrzebuje. Dzieci mnie potrzebują. One najbardziej, szczególnie teraz, w okresie dojrzewania. Mam 35 lat, wiele wiosen życia przed sobą. Nie mogę się poddać, muszę walczyć. A będzie to możliwe jedynie z Waszym wsparciem! Rafał

10 877,00 zł ( 21,75% )
Brakuje: 39 111,00 zł
Paulina Panek
Paulina Panek , 35 lat

Trudna codzienność i poświęcenie dla innych - dzisiaj to my możemy pomóc Paulinie!

Gdy byłam malutka, nagle dostałam wysokiej gorączki. Zapadłam w śpiączkę, a lekarze mówili mamie, że mogę nie przeżyć. Obudziłam się jednak, ale potem już nigdy nie było tak, jak wcześniej. Po wielu badaniach zapadła diagnoza - Dziecięce Porażenie Mózgowe, niedowład prawej strony ciała. Oczywiście, że było mi trudniej, ale się nie poddałam. Dzisiaj sama pracuję z osobami niepełnosprawnymi! Żeby moje ciało mnie słuchało, konieczna jest rehabilitacja. Bardzo droga… Proszę o pomoc, bym dalej mogła walczyć z niepełnosprawnością. Z góry dziękuję! Mieszkałam w małej miejscowości, gdzie nikt wcześniej nie powiedział nam o rehabilitacji, nie była tak dostępna, jak dziś. Jakoś musiałam sobie radzić z niedowładem prawej ręki i nogi, chociaż nie było lekko. Moja noga jest krótsza, przez co od dziecka trudno mi było utrzymać równowagę. Nie mogłam biegać jak inne dzieciaki, nosiłam specjalnego ortopedycznego buta. Mam dwie starsze siostry, które są zdrowe. Często było mi przykro, że nie jestem taka jak one, jednak nie mogłam pozwolić, by niepełnosprawność odebrała mi radość życia. Do 16 roku życia opiekowała się mną mama, potem dostałam rentę. Gdy stałam się pełnoletnia, decyzja o rencie nie została przedłużona, musiałam radzić sobie sama. Po gimnazjum poszłam do szkoły zawodowej, a potem do liceum. Wiedziałam, że muszę mieć zawód, by dać sobie w życiu radę. W 2010 roku zaczęłam pracować w Domu Pomocy Społecznej. Jestem tam do dziś! Ukończyłam odpowiednie szkolenia, które pomagają mi być lepszą w tym, co robię, a pracę mam naprawdę piękną. Na co dzień jestem terapeutką, zajmuję się starszymi osobami z chorobami psychicznymi. Moja praca daje mi wiele radość! Dzięki temu, że sama jestem niepełnosprawna, łatwiej mi zrozumieć innych, którzy też potrzebują pomocy. Wydawać by się mogło, że wszystko się dobrze ułożyło, ale jak cień ciągnie się za mną niedowład prawej nogi… Gdy chodzę i się zapominam, stopa wykrzywia mi się do środka, a kostka szoruje po ziemi. Przez to już wiele razy ją skręciłam… Raz po taki skręceniu poszłam prywatnie do lekarza, by mi pomógł. On wysłała mnie do jednego rehabilitanta, a tamten polecił kolejnego. Wtedy pierwszy raz w życiu doświadczyłam tego, jak wielkie znaczenie mają odpowiednie ćwiczenia! Teraz dwa razy w tygodniu przyjeżdża do mnie specjalista, który rehabilituje mnie metodą Vojty. Do dosyć bolesne, ale efekty są wspaniałe! Niestety, bym miała szansę na życie bez bólu i bez strachu o kolejne skręcenie kostki, bym już nie musiała chodzić na zwolnienie lekarskie i opuszczać moich podopiecznych, by mój kręgosłup i miednica się nie wykrzywiały, potrzebne są bardzo duże środki. Roczny koszt rehabilitacji to ok. 30 tysięcy złotych… Żyję skromnie i nie stać mnie na taki wydatek, dlatego postanowiłam poprosić o pomoc. Obiecuję, że nigdy się nie poddam! Paulina

7 897,00 zł ( 24,16% )
Brakuje: 24 784,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki