"Nasza mama ma raka, uratuj ją..." - pilnie potrzebna pomoc dla Zuzanny!

Roczne leczenie nierefundowanym lekiem Lonsurf
Zakończenie: 7 Września 2019
Opis zbiórki
“Nie wyleczymy pani, ale postaramy się powstrzymać raka jak najdłużej” - tak od początku mówili mi lekarze. To już pięć lat ciężkiej walki z rakiem… Moja młodsza córeczka nie zna mamy zdrowej. Gdy Dianka rosła pod moim sercem, guz rósł wraz z nią. Teraz leczenie się kończy, została mi już ostatnia nadzieja — nierefundowany lek, który ma mi dać więcej czasu na tym świecie. Marzę tylko o tym, by wychować córeczki… Bardzo proszę, pomóż mi.
Jak to jest być na chemii nieustannie, przez 5 lat? Przyzwyczaić się do bólu, paskudnych skutków ubocznych, nieustannego strachu o to, co będzie jutro? Może się wydawać niektórym, że to piekło na ziemi. Jednak dla mnie tak nie jest, bo nadal tu jestem, żyję i walczę, bo mam dla kogo — moje dwie małe córeczki potrzebują mamy. Kończą się już jednak propozycje lekarzy i to, co może mi zaoferować NFZ. Przyjmuję właśnie ostatnią chemię, innej już nie ma. Jeśli nie pomoże, zostanie mi już tylko Lonsurf — lek, który ma powstrzymać raka. Problem w tym, że muszę zapłacić za niego sama, a cena jest gigantyczna…
Moja historia walki z rakiem zaczęła się dwa lata przed ostateczną diagnozą, jeszcze w 2012 roku. Staraliśmy się o drugie dziecko, chciałam zrobić dokładne badania, czy jestem zdrowa i czy nie ma przeciwwskazań. Wtedy lekarze znaleźli guzka… Nie był złośliwy, został określony jako torbiel. Pierwsza próba operacji nie powiodła się, nie udało się usunąć guzka z całości, ponoć był zbyt blisko kręgosłupa. Błyskawicznie po operacji guz odrósł, wrócił do swoich rozmiarów… Kilka razy jeździłam na jego odbarczanie, ale i to nie poskutkowało. Lekarze nie wiedzieli już, co robić. W końcu zapadła decyzja — mogę zajść w ciążę, bo jest nadzieja, że właśnie to może pomóc! W ciąży przecież organizm zachowuje się inaczej, produkowane są hormony, które mogą sprawić, że guz się zmniejszy, a może nawet zniknie! Wszyscy żyliśmy tą nadzieją, chociaż nie bałam się — przecież miał nie być groźny…
W 2013 roku okazało się, że jestem w upragnionej ciąży. Niestety, wszystko potoczyło się inaczej, niż przewidywali lekarze. Guza, zamiast maleć, rósł w zastraszającym tempie! Wtedy już byłam przerażona… Diana urodziła się w styczniu 2014 roku jako wcześniak. Kilka miesięcy później przeszłam operację, która niczego nie poprawiła. Kolejna, już w Centrum Onkologii, także nie przyniosła poprawy, chociaż lekarze robili, co mogli. W końcu przyszły wyniki histopatologiczne i wtedy przeżyłam szok. Nowotwór złośliwy, gruczolakorak miednicy mniejszej. Najpierw niedowierzanie. Przecież nie mogę mieć raka, nie mogę umrzeć! To na pewno pomyłka, na pewno to nie o mnie chodzi… Gdy uświadomiłam sobie, że ten potwór naprawdę mnie zaatakował, byłam zrozpaczona. Krzyk, szloch, łzy, byle tylko wykrzyczeć ból…
Mam dużą rodzinę, nikt nigdy nie miał raka. Dlaczego więc ten potwór zaatakował akurat mnie, dlaczego teraz? Starsza córeczka Elżbieta miała dopiero 3 latka, Diana właśnie się urodziła. Myślałam tylko, czy mnie zapamiętają, czy będą wiedziały, jak bardzo mama je kochała… Nie poddałam się, moi bliscy nie pozwolili na to. Miałam, nadal mam w nich olbrzymie wsparcie. Zaczęła się walka…
W grudniu 2014 roku zostałam pacjentką onkologiczną, zaczęłam brać chemię. Od tego czasu dotąd nieustannie jestem na różnej chemioterapii. Gdy jedna przestaje działać, dostaję następną. Niestety, znowu pojawiły się przerzuty, została mi już ostatnia chemia, którą brałam na początku, może jeszcze rak się nie uodpornił… Niestety, wiele wskazuje na to, że lekarze wyczerpali możliwości leczenia. Mam ostatnią nadzieję — roczne, nierefundowane leczenie niezwykle drogim Lansurfem. Nie stać mnie, by zapłacić cenę za swoje życie…
Moje małżeństwo się rozpadło, wyprowadziłam się z dziewczynkami do mieszkania po babci, które wymaga gruntownego remontu. To jednak musi poczekać, mam ważniejsze wydatki… Pieniędzy ciągle brakuje, a nie mogę pracować. Utrzymujemy się z pomocy opieki społecznej. Tylko ten, kto walczy z rakiem, wie, jak kosztowna jest to walka. Często ponad siły… Pięć lat choroby zweryfikowało, kto jest przyjacielem, kto został, mimo trudności. Mam wokół siebie wspaniałe osoby, na które mogę liczyć, jednak nawet dzięki ich wsparciu nie stać mnie na lek. Mam dwie małe córeczki, które widzą, kiedy mi gorzej, kiedy muszę leżeć, odpocząć… Przychodzą, przytulają się. Są bardzo grzeczne i wiem, że przeżywają moją chorobę na swój sposób. To także boli…
Chcę żyć, chcę być mamą jak najdłużej. Robię, co mogę, byśmy miały godne życie, by Ela i Diana miały jak najszczęśliwsze dzieciństwo… Bez drogiego leku nie mam jednak żadnych nadziei. Przecież gdy traci się mamę, kończy się dzieciństwo, a moje córeczki są jeszcze takie małe… Bardzo proszę, pomóżcie mi dalej walczyć. Ja się nigdy nie poddam, potrzebuję tylko i aż Twojego wsparcia…
Zuzanna