"Dlaczego muszę umierać?" Kosztowne leczenie to ostatnia nadzieja!

Leczenie operacyjne w klinice w Wiedniu
Zakończenie: 9 Lipca 2019
Rezultat zbiórki
Nadeszła do nas bardzo zła wiadomość, taka, po której nic już nie jest takie jak wcześniej. Skończyła się doczesna walka Adriana, ale ta siła braterskiej miłości zostaje już tutaj na zawsze.
Adrian – wielki szacunek za upór i łamanie wszelkich medycznych barier przez tyle lat!
Sebastian – wielki ukłon i wyrazy współczucia. Zrobiłeś wszystko, co było możliwe!
Opis zbiórki
Adrian umiera na naszych oczach. Błagamy o pomoc, bo od kilku tygodni walczymy nie tylko z guzem mózgu, ale i z czasem! Tyle lat udało nam się oszukiwać chorobę, odraczać kolejne wyroki. Teraz już koniec tego uciekania – przyszedł czas, by stanąć z chorobą twarzą w twarz.
Do dziś mamy przed oczami wychudzonego i bladego Adriana z owiniętą bandażami głową. Duże oczy z nadzieją wpatrywały się i wpatrują, zawierzając wszystkiemu, co powiemy i wszystkiemu, co robimy. Większość właśnie takich obrazów cała rodzina zapamiętała z tamtego okresu. Usłyszeliśmy od lekarzy tylko jedno – „Nowotwór pnia mózgu, nieoperacyjny”. Na kilkuletnim dziecku, z trudem stąpającym po ziemi, postawiono krzyżyk…
Kazano się przygotować na śmierć dziecka. Mówili, że któregoś dnia po prostu go zabraknie... Nie podali przepisu na to, jak się przygotować na umieranie dziecka…
Rozpoczęliśmy ten okropny taniec ze śmiercią. Wracaliśmy ze szpitala, cieszyliśmy się, że żył.
Adrian tracił wzrok, równowagę, słuch (nie słyszy już na jedno ucho), pojawiły się napady padaczki i wymioty, ale mimo tych wszystkich przeciwności niesamowicie walczył. Starał się żyć tak, jakby ta choroba w ogóle go nie dotknęła, jakby wyparł ją ze strachu. Chodził z braćmi do szkoły, zdał maturę, ukończył szkołę policealną. Zaczął szukać nawet pracy, zapisał się na prawo jazdy. Przez te wszystkie lata, żył i funkcjonował.
W głowie skrywał tykającą bombę, której zegar uruchomił się we wrześniu tego roku. Wszyscy wiedzieli, że może tak się przytrafić, lecz jeśli mały chłopiec dorasta razem z nowotworem i każdego dnia wygrywa z nim, to przyzwyczaja wszystkich, że tak już musi być.
Od września znów odmierzamy czas, nie śpimy w nocy, wylewamy litry łez. Jeśli tym razem Adrian nie uniesie ciężaru choroby, będzie to po ludzku niesprawiedliwe. Ten chłopak dość już w życiu przeszedł, by spotkał go taki koniec.
Tego dnia na SOR-rze zdiagnozowano wodogłowie. Dla kogoś, kto tyle lat żyje z guzem mózgu, takie słowa oznaczają tylko jedno – zaczęło się, guz rośnie…
W Bydgoszczy wykonano biopsję, po czym zalecono leczenie onkologiczne. Zbyt dobrze wiemy, że w tej sytuacji to już nic nie da. Adrian przejdzie cały program leczenia, znów będzie wił się z bólu i zmęczenia, a na końcu okaże się, że wszystko na nic?
Martynka wygrywa z chorobą, więc i Adrian da radę. Dziewczynka ma guza pnia mózgu i leczy się w klinice w Meksyku w Monterrey. Standardowa terapia w Polsce nie przyniosła u niej żadnego efektu. Teraz w Meksyku, lekarze podają Martynce chemię dotętniczo i w ten sposób celnie docierają bezpośrednio do guza. To ostatnia i jedyna szansa, by wreszcie, po wielu latach walki, ostatecznie przeciwstawić się koszmarnej chorobie.
W Polsce aktualnie prowadzi nas bardzo dobry neurochirurg, który pomimo trudnej dostępności guza podjąłby się jego wycięcia, natomiast guz zdecydowanie musi się zmniejszyć. Adrian został zakwalifikowany na to leczenie. Jesteśmy o krok od uratowania jego życia, natomiast uśredniony roczny koszt leczenia to kwota, do której nie jesteśmy w stanie się nawet zbliżyć.
Przez te wszystkie lata odbyliśmy tysiące konsultacji z przeróżnymi lekarzami. Dokumenty medyczne zostały wysłane do Stanów Zjednoczonych, do Meksyku, do najlepszych specjalistów z dziedziny neurochirurgii oraz onkologii w Polsce i jedyną szansą na tę chwilę jest sprawdzona klinika w Monterrey.
Nawet dzisiaj, pomimo potężnego osłabienia organizmu, niesamowicie walczy. Nie chce dawać po sobie poznać, że ciężko choruje. Ciągle tylko pyta: „Co robimy dalej?”, „Co jeszcze muszę zrobić, żeby wygrać z tą chorobą?” i „Mniej więcej ile to wszystko musi trwać?”. Tak jak my, nie dopuszcza do siebie myśli, że coś mogłoby pójść nie tak. Każda matka i każdy ojciec bez wątpienia się z nami zgodzą, że nie ma większego bólu niż ten, który pojawia się, kiedy masz świadomość, że własne dziecko umiera na Twoich oczach, a Ty kompletnie nie masz pojęcia, jak temu zaradzić…
Nie ma minuty bez nadziei i wiary w to, że będzie dobrze, ale też nie ma minuty bez strachu, bólu, gniewu i pretensji do samych siebie... Choćbyśmy nie wiem jak się starali, nie będziemy potrafili oddać tego bólu słowami. Oczy syna przepełnione nadzieją dają siłę i motywują do działania. Po prostu nie możemy go zawieść. Stan zdrowia Adriana jest coraz gorszy. Presja czasu jest niesamowita, jednak wierzymy, że razem nam się uda. Kolejny raz błagamy z całego serca. Nie pozwólmy odejść Adrianowi.