By rak nie zabrał mi już nic więcej...

Leczenie odległych powikłań po chorobie nowotworowej - zakup ortez i butów
Zakończenie: 6 Września 2019
Opis zbiórki
Tego nie da się zapomnieć, nie da się zapomnieć strachu, że rak może zabrać tak małe życie, że być może nie uda się uratować własnego dziecka przed tym, co najgorsze... Że prawie się je straciło. Basia jednak żyje - to najważniejsze. Zapomnieć - nigdy nie zapomnę o tym, co przeszliśmy. Wdzięczna za drugą szansę będę zawsze - nie każdy ją otrzymuje. I proszę Was o kolejną szansę dla mojej córeczki - żeby wróciła do zdrowia, żebyśmy małymi kroczkami, naprawili to, co zabrała choroba. Rak zniszczył wiele, jednak z Waszą pomocą większość można odzyskać…
O tym, że w główce naszej córeczki tkwi śmiertelny nowotwór, dowiedzieliśmy się w Wigilię. Gdy inne rodziny łamały się opłatkiem, życząc sobie zdrowia i szczęścia, my płakaliśmy w karetce, pędzącej na sygnale do Centrum Zdrowia Dziecka. Gdy inni odpakowywali prezenty z błyszczących papierów, my modliliśmy się o tylko jeden dar, jedyny, który ma znaczenie – życie naszego dziecka…
Guz w głowie Basi był już wtedy wielkości pięści. 7,5 cm x 7,5 cm x 5 cm – do takich przerażających rozmiarów rozrósł się nowotwór w główce 2-letniego dziecka. Gdyby wykryto go kilka dni później, nie byłoby tu nas, nie byłoby tej historii, bo Basia byłaby jednym z tych dzieci, których życie przedwcześnie zgasło…
Od wielu miesięcy próbowałam się dowiedzieć, co dzieje się z naszą córeczką. Basia miała 2 lata, a wciąż nie mówiła – pediatra stwierdził, że należy dać jej czas… Wymiotowała – stwierdzono zatrucie. Zaczęło „uciekać” jej lewe oczko, zezowała – okulista zbadał jej dno oka, nie stwierdził żadnych zmian. Powłóczyła lewą nóżką – ortopeda zalecił ćwiczenia. Płakała, była nerwowa, drażliwa, nie uspokajała się nawet w towarzystwie ukochanych piesków…
Aż wtedy nastała ta pamiętna Wigilia, kiedy Basia wymiotowała cały poranek i przeraźliwie płakała, trzymając się za główkę. Bez namysłu pojechaliśmy do szpitala w Warszawie. Basia przeraźliwie krzyczała, nie dało jej się uspokoić. Usłyszałam, że mam niegrzeczne, niewychowane dziecko… Uparłam się, że mają jej zrobić tomografię komputerową, że bez tego nie wychodzimy. Po badaniu ordynator przyszedł do nas ze spuszczoną głową. Okazało się, że guz był tak duży, że ból praktycznie odbierał Basi zmysły…
Basia umierała.
Złośliwy nowotwór mózgu... Rak splotu naczyniówkowego… Natychmiastowa operacja ratująca życie… Stan krytyczny… Nie przeżyje… Obce słowa, jakby dotyczące kogoś innego, nie Basi, krzyczały mi w głowie. Szok, odrętwienie, potworna, obezwładniająca bezradność, a potem rozpacz, gdy słowa stały się rzeczywistością, gdy stanęłam przed drzwiami onkologii, za którymi tyle dzieci znika i już nigdy nie wraca. Rak splotu naczyniówkowego rzadko atakuje dzieci, nie wiadomo, dlaczego wybrał i zapragnął odebrać życie Basi… Córeczka musiała być leczona wg protokołu dla dorosłych – takiego dla dzieci zwyczajnie nie ma. Ona – taka maleńka, taka bezbronna – musiała stoczyć pojedynek na śmierć i życie z nowotworem, z którym przegrywa tyle starszych i silniejszych od niej…
Każda operacja na mózgu to ogromne ryzyko. Każdy, nawet najmniejszy błąd, może oznaczać śmierć. Uprzedzano, że nawet jeśli uda się wyciąć guz, Basia może zostać roślinką… Innego wyjścia jednak nie było, bo pozostawienie guza w głowie oznaczałoby pewną śmierć. Gdy Basia zniknęła za drzwiami sali operacyjnej, każda minuta była dla nas jak dzień, każda godzina jak wieczność. Gdy wraz z mężem mogliśmy zobaczyć ją po operacji, nieprzytomną, ale wciąż żywą, przełykaliśmy łzy.
Konsekwencją wycięcia guza był jednak paraliż. Doszło do całkowitego niedowładu lewej strony ciała Basi. Potem było jeszcze gorzej… Chemia była koszmarem, Basia przechodziła ją bardzo źle. Powikłania występujące po każdym cyklu były wprost nie do opisania. Udało się jednak, Basia wytrzymała i to.
Do dzisiaj dziękujemy Bogu za to, że nastąpiła remisja choroby. Koniec leczenia onkologicznego oznaczał jednak tylko koniec jednej walki, a początek następnej – o sprawność Basi. Po operacji Basia ma lewostronny niedowład, ciężko jej się poruszać, nastąpiła utrata czucia mięśni głębokich w nóżkach, co przyczyniło się do wielu wad postawy, które ciągle postępują… Córeczka chodzi tylko w ortezkach. W kwietniu 2017 roku, dzięki Waszej pomocy, Basia odwiedziła Klinikę Ortopedyczną w Aschau w Niemczech. Doktor zalecił założenie ortezy na lewą nóżkę - tylko w ten sposób można było uchronić Basię przed operacją i założeniem śruby w stopie. Basia musi nosić ortezy cały czas – muszą być wymieniane co pół roku. Niedługo potrzebne są nowe, dlatego proszę o pomoc! Tylko w ten sposób Basia może się poruszać!
Psychicznie doszliśmy do siebie już po koszmarze leczenia. Marzę o tym, by pozostał tylko wspomnieniem. By Basia miała beztroskie dzieciństwo... Córeczka zawsze będzie dzieckiem, które chorowało na raka, ale możemy odzyskać choć namiastkę tego, co zabrał jej nowotwór… Niech chodzi tak jak zdrowa dziewczynka. Basia żyje, wygrała jedną walkę. Dzięki Wam może też wygrać drugą…