By rak nie oznaczał śmierci. Błagam, uratuj życie mojego męża!

specjalistyczne leczenie onkologiczne, wspomagające chemię i radioterapię
Zakończenie: 18 Sierpnia 2020
Opis zbiórki
Strasznie trudno mi pisać apel z prośbą o pomoc, strasznie trudno mi opowiadać tę historię. Historię wojny o życie ukochanego człowieka, która właśnie się toczy. Zrobię jednak wszystko, bo liczy się tylko jedno - by Zbyszek nie umarł, by nie zabrał go rak, by został ze mną i dziećmi… Niczego więcej nie chcę. Pomóżcie nam uratować jego życie. Proszę, błagam z całych sił!
Wiem, że każdy ma swoje problemy, zmartwienia, nadzieje… Ja mam tylko jedno marzenie -żeby Zbyszek żył. Mój mąż, moja miłość… Nasze zycie przed diagnozą to inny świat; teraz jest nim rak, Każdy dzień to walka o życie mojego męża, który bez pomocy umrze. Proszę o pomoc dla najwspanialszego człowieka: szlachetnego, prostolinijnego, życzliwego, który zawsze znajdował w sobie empatię i zrozumienie. Teraz sam potrzebuje pomocy. To ja proszę o tę pomoc, bo Zbyszek jest zbyt skromny, zbyt powściągliwy, żeby to zrobić. Jest też skupiony na walce i słabszy każdego dnia. Robię to za niego ja, jego żona…
Kiedy się poznaliśmy, urzekł mnie swoim ciepłem. Są ludzie, od których bije dobro. Tacy, którzy umieją wysłuchać, wesprzeć, a sama ich obecność potrafi pomóc… Zbyszek jest właśnie taką osobę. Zakochaliśmy się w sobie, wzięliśmy ślub… Jesteśmy razem 31 lat. Doczekaliśmy się dwójki dzieci, Olgi i Michała. Udało nam się je wychować na dobrych ludzi. Zbyszek jest wspaniałym tatą… Nasza rodzina wkrótce ma się powiększyć, Olga jest w ciąży, na świat przyjdzie nasz wnuk. Radość jednak brutalnie odebrał nam rak, zamiast cieszyć się z nowego życia drżymy o to, które już jest… Czy Zbyszek w ogóle pozna swojego wnuczka, czy będzie mógł go wziąć na ręce, zobaczyć jego pierwszy krok? Bez Twojej pomocy na pewno nam się to nie uda…
Tą codzienność, zwyczajność – dzień w pracy, wieczory w domu, chwile razem – brutalnie odebrał nam nowotwór, zostawiając tylko strach i rozpacz. Zaczęło się od powiększonego węzła na szyi, pod żuchwą. Lekarz stwierdził, że to efekt usuwania zęba, ósemki. Że guz sam zejdzie... Gdy tak się nie stało, gdy urósł do wielkości 6 centymetrów – zaczęliśmy się bać, a potem szukać odpowiedzi. Musieliśmy walczyć o skierowanie na biopsję, na kolejne badanie. Tylko dzięki nim udało się wykryć, że to, co miało być powikłaniem po zwykłym wyrwaniu zęba, było tak naprawdę przerzutem raka.
Rak płaskonabłonkowy, bardzo złośliwy, bardzo agresywny… Z taką diagnozą życie zmienia się w jednej chwili. Wtedy też na własnej skórze poznaliśmy bolesną prawdę - w naszym kraju lepiej nie chorować. Wydawać by się mogło, że leczenie powinno zacząć się natychmiast, jest rak, powinna być natychmiastowa walka o życie… Tak jednak się nie stało. Nikt nie wiedział, gdzie znajduje się ognisko nowotworu, to, które sieje przerzuty – mogło być w gardle, jamie ustnej, głowie… Mąż w trybie pilnym miał mieć zrobiony tomograf komputerowy. To było w marcu. Wyznaczono mu termin na wrzesień… Wszystko musieliśmy więc robić prywatnie, za wszystko płacić. Chory na raka z przerzutami w Polsce czasem ma tylko dwa wyjścia – zapłacić albo umrzeć…
To był strasznie trudny dla nas czas – malały szanse, a nowotwór rósł w siłę. Brak punktu wyjścia to 1,5 % przypadków raka. Komplikuje leczenie. Nie ma końca nieprzespanych nocy, znaków zapytania, poszukiwania informacji, codziennego, ściskającego za gardło strachu… Bomba, której nie udaje się znaleźć i rozbroić, wciąż tyka. Budziłam się i zasypiałam z myślą, że mojego kochanego męża zabija rak, a ja nie mogę nic zrobić, w żaden sposób mu pomóc! Suplementacja, żeby chociaż jakoś wzmocnić organizm, kolejne badania, wizyty u lekarzy. Skończyły się oszczędności, zaczęły pożyczki i ciągły lek, stres, skąd wziąć pieniądze, by ratować Zbyszka?! Po otrzymaniu wyniku ostatniego badania PET – „źródła pierwotnego nie dało się ustalić, liczne przerzuty w szyi” podjęliśmy decyzję o rozpoczęciu radio- i chemioterapii. Nie można czekać, bo nie byłoby kogo ratować…
Mąż rozpoczął chemię wraz z radioterapią w październiku. Stracił na wadze 20 kilogramów. Nie mógł jeść. Zanikła produkcja śliny, bo ślinianki zniszczyła radioterapia. Zbyszek ma problem, żeby przełknąć cokolwiek, wypadają mu zęby, nie czuje smaku… Skórę ma poranioną, wręcz czarną od oparzeń po naświetlaniach. Żywi się tylko płynami, wzbogaconymi o specjalne enzymy. Nie skarży się, ale mi pęka serce, gdy widzę, co rak zrobił z ukochanym mi człowiekiem.
Zbyszek skończył chemię, potrzebuje jednak leczenia, które wspomoże jej działanie i zmniejszy negatywne skutki unoczne. Sama chemioterapia z radioterapią nic tu nie da. Trzeba dobić te komórki rakowe, których nie zabiło naświetlanie. Trzeba wzmocnić też jego organizm, pobudzić do pracy układ odpornościowy… Dziś jest tak wyniszczony leczeniem, że każdy wirus to murowana sepsa, każde przeziębienie może oznaczać dla niego śmierć, a pozostałe po leczeniu komórki nowotworowe mnożą się nie napotykając przeszkód. Ponadto leczenie wspomoże też działanie radioterapii nawet o 48%!
Znaczenie ma każdy grosz, każde kilka złotych, bo razem zbierają się na kolejny tydzień dodatkowego leczenia, kolejną kroplówkę, kolejny zastrzyk… Dlatego proszę o pomoc. Mamy świadomość, że drugiej szansy nie będzie. Zwłóknienia po radioterapii nie pozwolą na kolejne operacje. Teraz mamy wygrać. To jedyna walka i musi być zwycięska. Nie dopuszczam innej myśli, dlatego tak bardzo chcę, żebyśmy mogli zrobić wszystko, co możliwe, żeby Zbyszek wygrał z rakiem. Żeby żył.
Mamy jedną szansę, jedyną, ostatnią – jesteście nią Wy. Nie zostawiajcie nas samych, pomóżcie nam. Proszę…