Samotny tata walczy o przyszłość syna. Ratunku!

Terapia komórkami macierzystymi – 5 podań
Zakończenie: 15 Sierpnia 2019
Opis zbiórki
Gdyby ktoś 5 lat temu powiedział, że właśnie tak będzie wyglądało moje życie, roześmiałbym się w głos. Bliźniaki miały zmienić nasze życie. I zmieniły, jednak zupełnie inaczej niż planowaliśmy. Zostałem samotnym tatą. Nie z własnego wyboru. Przez chorobę synka. Bo nie każdy jest w stanie poświęcić wszystko, by ratować własne dziecko.
Przez całą ciążę wszyscy zapewniali nas, że dzieci są zdrowe. Badania jednoznacznie wskazywały na to, że czeka nas podwójne szczęście. Lekarz był pod wrażeniem, że jesteśmy tak zaangażowani, że dopytujemy, jesteśmy ciekawi i bez krzty narzekania wykonujemy testy. Chcieliśmy wiedzieć wszystko, chcieliśmy być gotowi na każdą sytuację. Dbaliśmy o dzieci, zanim jeszcze pojawiły się na świecie, gotowi zrobić wszystko, by zapewnić im to, co najlepsze.
Dni mijały, aż w 37 tygodniu ciąży żona powiedziała, że nie czuje ruchów jednego dziecka. Zatrwożeni, szybko ruszyliśmy szukać pomocy. Najbliższy szpital to Lublin - tam lekarze mogli nam zapewnić fachową opiekę. Jechaliśmy pełni obaw, ale wiedzieliśmy, że czeka na nas sztab specjalistów. Po badaniach usłyszałem tylko jedno: konieczny jest wcześniejszy poród. Natychmiast wykonano cesarskie cięcie. Na świecie pojawiły się długo wyczekiwane maluchy. Maciej pełen sił przywitał świat głośnym krzykiem. Dostał 10 punktów w skali Apgar. Mateusz od początku był cichutki, dostał 8 punktów, ale jak się później okazało, jego stan był znacznie poważniejszy. Krytyczny.
Na szczęście związane z narodzinami padł cień przerażenia. “Jak to!? Przecież wszystko miało być w porządku”. To pytanie nieustannie kołatało się w mojej głowie… Dopiero później usłyszałem słowa, które zapamiętam do końca życia. “Niech cieszą się nim Państwo takim, jaki jest. Zostały mu może 2 tygodnie”. Słuchałem tego załamany, przekonany że na moje dziecko wydano wyrok. Miałem już nigdy nie cieszyć się jego uśmiechem? Nie dotykać tych malutkich rączek?! Nie wierzyłem. Byłem załamany. Czy to już koniec?
Bezradność trwała tylko chwilę. Po powrocie do domu postanowiłem wziąć się w garść i walczyć. O zdrowie, o życie, o odzyskanie nadziei na wspólne szczęście. Nie mogłem czekać z założonymi rękami. Całą energię przekierowałem na kolejne szpitalne potyczki.
Kilka operacji, czuwanie przy łóżku, trzymanie za rączkę mojego małego wojownika, zapewnienie, że wszystko będzie dobrze. Nieprzespane noce, oczekiwanie na kolejne diagnozy, troska i codzienna pielęgnacja. Przez lata nauczyłem się wiele. Jesteśmy doskonałym duetem, a ja robię wszystko by być dla niego obojgiem rodziców. By niczego mu nie brakowało. Rozumiemy się bez słów, bo nie mamy innego wyboru. On doskonale zna mój głos, reaguje na niego, ja umiem domyślać się, czego potrzebuje.
Mateusz rośnie i wciąż zmaga się z wieloma dolegliwościami. By zapewnić mu możliwość rozwoju, potrzebuję pomocy. Lekarze dają nadzieję, że komórki macierzyste to dla nas duża szansa. Że ich podanie połączone z intensywną rehabilitacją pomoże w osiągnięciu jeszcze lepszych efektów. Na razie naszym jedynym sposobem są turnusy rehabilitacyjne i ćwiczenia na stałe wpisane w rytm każdego tygodnia. I, mimo że nieustannie obserwuje nowe postępy i umiejętności, wiem, że to za mało. Nadzieja nie gaśnie nigdy, szczególnie gdy na szali jest zdrowie własnego dziecka.
Los wiele razy wystawiał mnie na próbę, ale jedyna lekcja jaką wyniosłem jest taka, że nigdy nie wolno się poddawać. Lekarze dawali Mateuszowi niewielkie szanse, ale nasze zaangażowanie, gra zespołowa udowodniła, że razem możemy wiele. Wiele nie znaczy jednak wszystko. By stoczyć kolejną walkę o zdrowie. By mieć chociaż małe szanse na zwycięstwo, potrzebujemy pomocy. Twojej pomocy!