Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Leon Mamoń
Leon Mamoń , 4 latka

Leoś nie ma możliwości dotrzeć na terapię, której bardzo potrzebuje... POMÓŻ❗️

Dziękujemy za dotychczasowe wsparcie, jest ono dla nas naprawdę nieocenione. Nawet nie wiecie, jak ciężko jest nam prosić Was wszystkich ponownie o pomoc. Niestety na początku marca 2024 roku, los postanowił kolejny raz dać nam w kość… Oto nasza historia: Leoś podczas 2. doby życia zachorował na żółtaczkę. Stężenie bilirubiny we krwi wynosiło ponad 650! Szybko przetransportowano go z Wadowic do szpitala w Prokocimiu, gdzie został poddany intensywnemu leczeniu. To niestety nie było wszystko, u synka została wykryta niedokrwistość. Konieczna była transfuzji krwi. Ku naszemu nieszczęściu Leonem ma bliżej nieokreślony konflikt grupy krwi… Po kilku tygodniach synek opuścił szpital z zaleceniami odbycia wielu wizyt kontrolnych, w tym m.in. u hematologa. Wszystko było w porządku do 3. miesiąca życia.  Wtedy w lipcu 2019 roku Leoś dostał niespodziewanie atak padaczki. Cały tydzień musiał spędzić na oddziale neurologicznym, gdzie zastosowano lek, który na szczęście podziałał i zatrzymał ataki. W szpitalu stwierdzono również, że Leoś potrzebuje opieki wczesnego wspomagania. Po powrocie do domu rozpoczęliśmy konieczną rehabilitację i zajęcia terapeutyczne w specjalistycznym ośrodku. Leon jest troszkę opóźniony w rozwoju. Dopiero gdy miał roczek, zaczął samodzielnie siadać. Dzięki rehabilitacji i pomocy osteopaty zaczął chodzić na 3. urodziny. Gdy myśleliśmy, że już wszystko dobrze okazało się, że Leon ma niedosłuch! Do jego uszu docierają tylko wysokie dźwięki (powyżej 80. decybeli). Konieczny był zabieg wszczepienia implantu ślimakowego! Leoś obecnie jest po wszczepieniu dwóch implantów ślimakowych. Nadal musi być pod kontrolą wielu specjalistów: neurologa, ortopedy, laryngologa, osteopaty oraz poradni genetycznej. Cały czas uczęszcza do specjalistycznego  przedszkola, gdzie również jest objęty terapią. Leonowi bardzo ciężko przychodzi nauka mowy.  Z trudnością wypowiada nawet pojedyncze słowa.  Życie jednak stwierdziło, że to wszystko, co spadło na naszą rodzinę, to za mało. 9 marca, nad ranem, w wyniku samozapłonu spalił się nam samochód. Nasz jedyny środek transportu i możliwość dowożenia Leona na rehabilitację, do przedszkola i na wszystkie konieczne wizyty lekarskie. Już naprawdę tracę siły i nadzieję, że kiedyś los okaże się dla nas łaskawy.  Prosimy o wsparcie! Sytuacja, która nas dotknęła jest bardzo ciężka. Chcielibyśmy móc cały czas opłacać Leosiowi terapię, ale również zakupić nowy samochód, dzięki któremu by się na nią dostał. Wiemy, że każdy z nas ma problemy i trudności w życiu, ale wierzymy, że znajdą się osoby, które będą gotowe nam pomóc! Rodzice Leona.

1 412,00 zł ( 6,63% )
Brakuje: 19 865,00 zł
Oliwia Chudzik
Oliwia Chudzik , 16 lat

Każdego dnia walczymy o sprawność Oliwii! Pomóż nam zapewnić jej niezbędne wsparcie!

Nasza córka Oliwia urodziła się jako skrajny wcześniak w 25 tygodniu ciąży. Spędziła w szpitalu długie i trudne 3 miesiące, walcząc o życie. Mimo że było to już wiele lat temu, nigdy nie zapomnimy, jak bardzo się o nią wtedy baliśmy. Na szczęście w końcu mogliśmy zabrać nasze maleństwo do domu. Zastała nas jednak rzeczywistość, na którą nie byliśmy przygotowani. Po opuszczeniu szpitala zaczęła się walka o sprawność Oliwii. Wskutek niedotlenienia podczas porodu, nasza córeczka zmaga się z  dziecięcym porażeniem mózgowym. Nieustannie odbywamy wizyty u specjalistów. Córka cały czas wymaga regularnej rehabilitacji. W swoim życiu przeszła już 4 operacje wydłużające ścięgna kończyn dolnych, gdyż spastyczność mięśni powodowała ból i przykurcze.   W tej chwili Oliwia jest nastolatką i nie jest w stanie samodzielnie się poruszać. Codzienna intensywna rehabilitacja jest jedyną szansą dla córki na uzyskanie poprawy. Ponad wszystko chcemy, żeby Oliwia była jak najbardziej sprawna.  Bywa trudno, jednak nie poddajemy się. Wciąż robimy wszystko, by naszemu dziecku żyło się lepiej. Jednak specjalistyczna rehabilitacja, sprzęt rehabilitacyjny, wizyty lekarskie i leki są bardzo drogie.  Nie możemy pozwolić, żeby pieniądze stanęły nam na przeszkodzie, gdy chodzi o rozwój i przyszłość naszej córki. Mimo trudności Oliwia zawsze jest pogodna, uśmiechnięta. Każdego dnia walczy o sprawność. I my dla niej również walczymy. Za każdą okazaną pomoc wszystkim dziękujemy. Rodzice, Monika i Wiesław  

2 495 zł
Patrycja Homoła
Patrycja Homoła , 39 lat

Nieuleczalna choroba odebrała mojej żonie dotychczasowe życie❗️WESPRZYJ!

Patrycja zawsze była pełną energii kobietą. Uwielbiała aktywność fizyczną – jazdę na rowerze, aerobik, piesze wędrówki górskie. Wszędzie było jej pełno! Pracowała jako fryzjerka, dla której zawód był nie tylko pracą, ale i pasją. Spełniała się na każdej płaszczyźnie swojego życia. Wtedy okrutny los odebrał jej wszystko, co tak bardzo kochała… Dwa dni przed Sylwestrem, moja żona nie mogła wstać o własnych siłach. Wcześniej nie zaobserwowaliśmy żadnych niepokojach objawów, dlatego byliśmy tym faktem niesamowicie przerażeni. Od razu udaliśmy się do szpitala, gdzie po wykonaniu wszystkich badań usłyszeliśmy okropną diagnozę. Lekarze wykryli u Patrycji Zespół Guillaina-Barrego! Jest to rzadka i nieuleczalna choroba o podłożu autoimmunologicznym, atakująca ośrodkowy układ nerwowy. Następstwem schorzenia jest niedowład czterokończynowy i mocne osłabienie mięśni, szczególnie tych odpowiedzialnych za połykanie i oddychanie. Do tego u żony lekarze podejrzewali także autoimmunologiczne zapalenie pnia mózgu! To wszystko spadło na nas jak grom z jasnego nieba! Żona nie otrzymała od losu nawet jednego sygnału ostrzegawczego, że coś złego może ją spotkać. Dotychczas prowadziła zdrowy i aktywny tryb życia. Niestety, to nie powstrzymało podstępnej choroby… Niespodziewanie nasze życie wywróciło się o 180 stopni! Patrycja z każdym dniem coraz bardziej traciła siły. Niestety, nadeszła chwila, kiedy żona musiała walczyć o swoje życie i zdrowie! Przez prawie trzy tygodnie przebywała w śpiączce, podpięta do respiratora, który decydował o jej kolejnym oddechu. Dzień, kiedy się wybudziła, zapamiętam na zawsze – byłem tak bardzo szczęśliwy, że się nie poddała! Choroba zrobiła ogromne spustoszenie w organizmie mojej ukochanej żony. Początkowo Patrycja była tak słaba, że nie potrafiła nawet otworzyć oczu. Jej całe ciało było jak sparaliżowane. Po 70. dniach w szpitalu Patrycja powoli nabiera sił, jednak przed nami długie miesiące rehabilitacji. Pragniemy, aby w miarę możliwości, mogła wrócić do funkcjonowania w życiu codziennym. Jak bardzo będzie to możliwe? Wszystko zależy od profesjonalnej, długotrwałej i bardzo kosztownej rehabilitacji… Niestety sami nie damy rady i musimy prosić o wsparcie finansowe. Wierzę, że któregoś dnia Patrycja jeszcze będzie mogła wrócić do upragnionej samodzielności i sprawności. To wszystko, co ją spotkało, jest tak niesprawiedliwe… Dla nas liczy się każda złotówka, dlatego jeśli możesz – proszę, POMÓŻ! Andrzej, mąż Patrycji

501,00 zł ( 0,25% )
Brakuje: 194 563,00 zł
Blanka Akatyszewska
Blanka Akatyszewska , 1 miesiąc

To CUD, że nasza córeczka żyje❗️Teraz musimy walczyć o jej lepszą przyszłość!

Nawet w najgorszych myślach, idąc na badania kontrolne, nie przypuszczałam, że noszę pod sercem chore dziecko. Doktor, który wykonywał badanie USG nawet nie wiedział, jak przekazać mi tę okropną wieść, że moja córeczka urodzi się z bardzo ciężką wadą. Mój świat się załamał… Tak bardzo się bałam! Lekarz wysłał mnie na badanie prenatalne. Dowiedziałam się, że Blanka ma zespół Ebsteina i całkowicie zrośniętą zastawką płucną. Zarówno ja, jak i mój parter byliśmy w ogromnym szoku. Nie tak wyobrażaliśmy sobie 24. tydzień mojej ciąży. Dotychczasowa radość zamieniła się w przerażenie.  Przez to, że nasz kochana córeczka miała bardzo chore serduszko, zostałam wysłana do Warszawy na dodatkowe, specjalistyczne badania. Wyniki wykazały, że prawa komora serduszka zajmuje 3/4 klatki piersiowej, za to jej maleńkie płucka nie były w ogóle widoczne. Od tamtej chwili każdego dnia żyliśmy w strachu, czy Blanka dożyje do porodu... Prawie miesiąc spędziłam w szpitalu na oddziale patologii ciąży. Lekarze musieli stale kontrolować tętno malutkiej. Nigdy nie zapomnę daty 21 lutego 2024 roku, kiedy tętno mojej córeczki było za wysokie i konieczne okazało się wywołanie porodu. Następnego dnia Blanka przyszła na świat w ciszy… Moje serce zamarło, gdy nawet nie zapłakała! Myślałam, że to już koniec! Sytuacja była krytyczna! Blanka urodziła się bez oddechu i otrzymała tylko 1 punt w skali Apgar. Lekarze reanimowali ją, a ja płakałam. Pragnęłam obudzić się z tego koszmaru. Kiedy malutkiej wrócił oddech, zdążyłam tylko ją ucałować, a po chwili lekarze zabrali ją w inkubatorze do Centrum Zdrowia Dziecka, gdzie dalej walczyli o jej o życie.  Moja kruszynka została objęta ogromną opieką lekarzy, ale mimo tego jej stan się nie poprawiał i nadal był krytyczny. Blanka musiała przejść pilną operację, jednak wtedy kardiochirurdzy nie dawali szans na jej powodzenie. Kiedy po paru dniach sytuacja znacznie się pogorszyła, zdecydowali się na operację pomniejszenia serduszka. Ten zabieg był przeprowadzony w 4. stadium ryzyka. To cud, że Blanka przeżyła!  Nasza córeczka to niesamowicie silna wojowniczka. Wygrała walkę o to, co najważniejsze, ale w najbliższej przyszłości czeka ją jeszcze wiele. Blanka wymaga kolejnej operacji, intensywnej rehabilitacji oraz całodobowej opieki. Nie dajemy już rady, dlatego zdecydowaliśmy się poprosić o pomoc. Marzymy, aby w przyszłości mogła żyć jak jej rówieśnicy. Każda nawet najmniejsza wpłata jest dla nas na wagę złota, ponieważ daje nadzieję na lepsze życie naszego maluszka! Rodzice Blanki

314 zł
Mateuszek Szymański
Pilne!
Mateuszek Szymański , 6 lat

Złośliwy nowotwór mózgu zaatakował małego chłopca❗️ Pomóż go uratować❗️

Mateusz to wspaniały, wesoły chłopiec. Gdy skończył 6 lat, rozpoczął naukę w szkolnej zerówce. Niestety, zaledwie po miesiącu szkolną ławkę musiał zamienić na szpitalne łóżko. Walka z bezlitosną chorobą trwa już wiele miesięcy, a to zaledwie początek… Gdy Mateusz się źle poczuł, rodzice niezwłocznie udali się z nim do szpitala. Na miejscu wykonano badanie tomografem. Wyniki były przerażające! U chłopca stwierdzono guz mózgu! Szybko przewieziono go do szpitala do Katowic, gdzie pogłębiono diagnostykę. Badania potwierdziły najgorsze przypuszczenia… Rodzice usłyszeli, że to medulloblastoma – nowotwór o IV stopniu złośliwości. W jednej chwili ich cały świat się zawalił. Wszystko działo się w błyskawicznym tempie. Już dwa dni później odbyła się operacja całkowitego usunięcia guza. Gdy Mateuszek się wybudził, rodziców zastała nowa rzeczywistość. Ich synek doznał prawostronnego niedowładu, pojawiły się tez zaburzenia koordynacji ruchowej oraz brak mowy… Nikt z nas nie mógł uwierzyć, że ten malutki chłopczyk musi przechodzić przez takie męczarnie… Po operacji Mateusz gorączkował, źle się czuł. Jego mama zrezygnowała z pracy, żeby nieustannie czuwać przy szpitalnym łóżku. W końcu stan się ustabilizował i udało się rozpocząć ratujące życie leczenie – chemioterapię. Rodzice patrzyli, jak słabnie, jak traci swoje piękne blond włoski…  Mateusz ma rodzeństwo, które każdego dnia bardzo za nim tęskni i czeka, kiedy braciszek wróci do domu. A od miesięcy bywa w domu tylko na chwilkę i wciąż musi wracać do szpitala. Obecnie trwa protonoterapia w Krakowie. Przed chłopcem kolejny etap leczenia – chemioterapia podtrzymująca. Ma ona trwać rok.  W tej chwili rodzina Mateuszka wydała już wszystkie możliwe środki, a stos paragonów wciąż rośnie… Same dojazdy do szpitala, to godzina drogi w jedną stronę. A chłopiec wymaga specjalnej onkologicznej diety, rehabilitacji, terapii z logopedą.  Rodzice Mateuszka przez całe swoje życie robili wszystko, żeby zapewnić swoim dzieciom jak najlepszy byt. Dziś zwracam się do Was z ogromną prośbą – wesprzyjcie ich. Razem możemy zdziałać naprawdę wiele. Pozwólmy im nie martwić się o pieniądze, gdy toczy się bezlitosna walka o życie ich ukochanego synka… Katarzyna, przyjaciółka rodziny

956 zł
Teresa Buda
Teresa Buda , 65 lat

NOWOTWÓR odebrał jej włosy, siłę, zdrowie... Próbuje odebrać również nadzieję! Nie pozwól na to❗️

Diagnoza wywróciła moje życie do góry nogami. Choroba jest podstępna, nie odpuszcza, każdego dnia odbierając mi coraz więcej sił. Walczę, bo mam dla kogo, ale potrzebuję Twojej pomocy… Mam na imię Teresa. W zeszłym roku zachorowałam na nowotwór złośliwy piersi. Diagnostyka trwała dość długo i mimo że regularnie kontrolowałam swój stan zdrowia, okazało się, że choroba dała przerzuty… Zaatakowała również węzły chłonne.  Przeszłam wymagającą chemioterapię i mastektomię. Choroba pozbawiła mnie włosów, siły – próbuje odebrać również nadzieję. Wiem jednak, że nie mogę się poddać. Czeka mnie dalsze leczenie, hormonoterapia, radioterapia i terapia lekiem, który w Polsce nie jest refundowany. Miesięczny koszt to ponad 6 ZŁOTYCH! Terapia ma potrwać aż dwa lata, co generuje koszty rzędu 160. TYSIĘCY! Sama nie dam rady…  Mam rodzinę, która mnie wspiera, jednak kwota, którą musimy zdobyć, jest dla nas nieosiągalna. Muszę dojeżdżać do poradni i szpitala oddalonych o około 80 kilometrów, często nawet 2 razy w tygodniu. To również generuje ogromne koszty, dlatego zwracam się z prośbą o wsparcie finansowe. Nawet drobna wpłata będzie dla mnie na wagę złota... Walka z tak bezlitosnym przeciwnikiem jest naprawdę bardzo trudna. Nie opuszcza mnie jednak nadzieja, że uda mi się ją wygrać. Wasze wsparcie doda mi skrzydeł! Z wyrazami wdzięczności – Teresa

2 723,00 zł ( 1,59% )
Brakuje: 167 490,00 zł
Zosia Nowak
Pilne!
Zosia Nowak , 16 lat

Dramatyczna historia heroicznej walki matki o życie dziecka❗️

Zosia jest wyjątkowa, jak nikt na świecie – kocha życie a z chwilą przyjścia na świat musiała zacięcie o nie walczyć... i to nie jeden raz.Zosia urodziła się w 31 października 2007 roku w Poznaniu. W pierwszej dobie jej życia zdiagnozowano ciężką i złożoną wadę serca, moje dziecko w każdej chwili mogło umrzeć... Gdybym chciała opisać całą walkę o życie Zosi powstała by książka... Pierwszą operację na otwartym sercu Zosia miała w 21 dobie życia w Szpitalu Klinicznym im Karola Jonschera w Poznaniu. Operacja trwała 8 godzin, jej życie zaledwie się tliło, miała niezamkniętą klatkę piersiową, nie można było ustabilizować jej ciśnienia... Zosia umierała... Mnie, mamie nie pozostawiono złudzeń, lekarze jasno powiedzieli, że Zosia może nie przeżyć kolejnej godziny.... Gdy pozwolono mi ją zobaczyć i wpuszczono na OIOM byłam przerażona... chciało mi się wyć, krzyczeć, łzy spływały po moich policzkach... Moja kruszynka, wymarzona i wyczekana córeczka... może na zawsze odejść... NIE !!! Przysięgłam sobie w tamtej chwili, że nie dopuszczę tej myśli do siebie, nie! Ona będzie żyła ! Przecież bez niej moje życie nie ma sensu... Wyszeptałam nad jej główką : walcz maleńka, walcz ze wszystkich sił, mama tutaj jest i zawsze będzie, damy radę, Ty dasz radę, tylko się nie poddawaj. I Zosia usłyszała, podjęła walkę, tę najtrudniejszą, trwającą tygodniami, które zamieniały się w miesiące... Jednak Zosia miała w sobie niezwykłą siłę, taką o której nie wiedzieli lekarze... gdy pojawiały się kolejne komplikacje zbierał siły i walczyła z podwójną mocą. I choć lekarze każdego nie, dziesiątki razy, setki razy powtarzali mi, że ona nie da rady, to jakby na przekór Zosia żyła, każdego kolejnego dnia walczyła zażarcie, wydzierała to życie... Gronkowiec, dziesiątki zapaleń płuc, tracheostomia, zdewastowana i powiększona wątroba, nie działający układ pokarmowy, sepsa, komplikację pojawiały się jakby znikąd... Tam, na tym OIOM poznałyśmy jak wygląda jedno z oblicz piekła na ziemi... Mijały miesiące i w końcu lekarze podjęli decyzję, że wypisują Zosię do domu !Zosia miała 5 miesięcy, ważyła tyle co w dniu narodzin, nie jadła, oddychała dzięki rurce tracheostomijnej co jakiś czas potrzebując podłączenia do tlenu... bez rokowań na przyszłość została wypisana, bo na ten moment jej serce nie wymagało kolejnej naprawy a inny odział w tym szpitalu jej nie chciał, inny Szpital w Polsce jej nie chciał. Zosia była pacjentem nie rokującym... została więc wypisana do domu. Jeżeli dożyje do pierwszych urodzin czekać ją będzie kolejna operacja na otwartym sercu. I tak po prawie pół roku od narodzin pierwszy raz Zosia zobaczyła swój dom...Mijały dni, tygodnie a ona w domowym zaciszu walczyła zawzięcie by oddychać, o każdy gram wagi, znosiła dzielnie odsysanie, wymiany rurki, oklepywanie... A przy tym miała w sobie tyle radości, tyle chęci do życia... Nieustannie zaskakiwała lekarzy, byli zdumieni, nie wierzyli, że ona to przetrzymała. Gdy Zosia skończyła rok lekarze mieli wyznaczyć termin kolejnej operacji, jednak ociągali się, miesiące mijały a oni kazali czekać, Zosia tym czasem słabła z dnia na dzień, siniała coraz bardziej, oddychanie było dla niej dużym wysiłkiem, bardzo się pociła i męczyła... W końcu gdy miała 20 miesięcy, po konsultacjach w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi wszyscy kardiochirurdzy jednomyślnie odmówili operacji serca Zosi i jej ratowania. Ich zdaniem Zosia nie przeżyje, nie da rady, po tym jakie komplikacje były po pierwszej operacji, drugiej nie przeżyje. Rada od jednego z lekarzy brzmiała: mamy się cieszyć czasem który nam pozostał. Nie poddałam się, tyle cierpienia Zosi, tyle jej walki po to, by teraz czekać na śmierć... ! Zaczęłam szukać ratunku za granicą i tak w tempie błyskawicy na moje błaganie odpowiedział Pan prof Edward Malec, który jako jedyny zechciał podjąć się ratowania Zosi! Pomogła nam cała armia cudownych ludzi, zebraliśmy potrzebne pieniądze, by umożliwić Zosi tę walkę ! Udało się. I tak we wrześniu 2009 roku pojechałyśmy z Zosią do Monachium uratować jej serce, jej życie! I to był kolejny cud! Pan profesor Edward Malec razem z Panią docent Katarzyną Januszewską ocalili serce Zosi ! Podarowali jej życie ! Moja córeczka kolejny raz walczyła ze wszystkich sił, by móc oddychać, walczyła i zwyciężyła !!! Po miesiącu prosto z OIOM wróciłyśmy do domu. Na jakiś czas serce Zosi było bezpieczne, teraz przyszła walka z oddychaniem, walka z jedzeniem, walka by moja córeczka w końcu mogła samodzielnie chodzić, bo wcześniej jej serce było tak słabe, że i siedzenie było wyzwaniem. Powolutku zaczynałyśmy od nauki trzymania głowy, obracania się z boku na bok, siadania, wstawania aż w końcu po 3 miesiącach intensywnej rehabilitacji Zosia zrobiła swoje pierwsze samodzielne kroki!Miała wtedy 27 miesięcy ! Co za radość !!! Moje dziecko chodzi ! Teraz rozpoczęła się kolejna walka o oddychanie. Codzienne ćwiczenia. by pozbyć się rurki z gardła Zosi, by móc ją w końcu usłyszeć, bu mogła oddychać przez nos... mozolna i trudna rehabilitacja, którą Zosia znosiła bardzo dzielnie została zakłócona chorobą taty Zosi. Niestety u Waldka zdiagnozowana nowotwór.... On walczył z rakiem a Zosia o oddychanie i tak w maju 2010 roku udało się rurkę usunąć pozostawiając otwór stomijny otwarty, który służył Zosi do wspomagania oddychania. Teraz nauka mówienia, kolejne badania z tym związane i specjaliści do konsultacji... Nadszedł rok 2011, był marzec, rak okazał się zbyt silnym przeciwnikiem, Waldek zmarł 18 marca... Zosia miała zaledwie 3 latka...Myślałam, że nie podołam, nie dam rady, skąd brać siłę na to wszystko, na walkę o Zosię, na codzienne życie z chorym dzieckiem... jakby tego było mało w tym samym czasie otrzymałam wyniki badań Zosi, moje dziecko NIE SŁYSZY ! Zosia jest głucha, całkowita utrata słuchu... Nie jestem w stanie opisać Wam co wtedy czułam, byłam na skraju załamania... ale gdy po pogrzebie Waldka przyszłam do domu szlochając i nie mogą powstrzymać łez a Zosia rzuciła się w moje ramiona ocierając poliki tetrową pieluchą postawiła mnie do pionu! Patrząc jej w oczy wyszeptałam - kocham Cię Zosiu nad życie, teraz mamy tylko siebie i przysięgam Ci, że dopóki Ty walczysz mama dzielnie będzie walczyła u twego boku. Będę przy Tobie i choćby nie wiem co się nie poddam ! Zosia spojrzała na mnie a ja wiem, że doskonale rozumiała co wtedy do niej powiedziałam. I tak rozpoczęłyśmy kolejną walkę o mowę Zosi ! Aparaty słuchowe, neurologopeda, logopeda, rehabilitacja, mnóstwo ćwiczeń trudnych dla Zosi, mozolnych... Mijały miesiące, dwa lata i niestety decyzja o nauce języka migowego. To było najlepsze rozwiązanie, by Zosia mogła komunikować się ze mną i ze światem. Rozpoczęłam naukę, przygotowywałam karty do nauki dla Zosi i tak weszłyśmy w świat języka rąk i dłoni, który dał nam możliwość rozmawiania! Czas płynął, Zosia rosła i niestety jej serce słabło... Nieuchronnie zbliżał się czas w którym moja córeczka kolejny raz będzie musiała stanąć do walki o swoje życie. Nadszedł niespodziewanie, po tym jak Zosia przeszła zapalenie oskrzeli... Serce wołało ratunku a życie Zosi było bardzo zagrożone... Kontakt do profesora Malca i szybka decyzja o operacji! Kolejny raz błagałam ludzi o pomoc w ratowaniu Zosi, prosiłam gdzie mogłam, by jak najszybciej zebrać potrzebną kwotę pieniędzy, by moja jedyna córeczka mogła żyć. I ona sama prosiła... I tak we wrześniu 2017 roku wybrałyśmy się w kolejną podróż po życie dla Zosi, po ratunek dla jej serca do Munster, bo tam ratował dzieci nasz kochany Pan profesor Edward Malec z Panią docent Kasią Januszewską ! Po dotarciu do UKM i wstępnych badaniach okazało się, że jest bardzo źle, serce Zosi w każdej chwili może przestać bić... potrzebuje znacznie większej naprawy niż przewidywały to badania w Polsce... Szok, przerażenie i niedowierzanie... 26 września 2017 roku odbyła się 3 operacja Zosi. Udało się kolejny raz ocalić jej serce i życie ! To było prawie trzy lata temu ! Czas biegnie, Zosia rośnie, dziś to już nastolatka, za moment skończy 16 lat. Jest pod stałą opieką wielu specjalistów, leki, badania, rehabilitacja, to jej codzienność. To niezwykła dziewczynką kochająca życie, ludzi, zwierzęta, przyrodę... najszczęśliwsza jest gdy może spacerować, cieszyć się słońcem, przytulać do drzew... jednak chore serce narzuca jej ograniczenia. Na dłuższe spacery potrzebny jest wózek, Zosia szybko się męczy, bardzo poci i już zaczyna do niej docierać fakt, że jest ,,inna,,!Jednak mimo tych ograniczeń spowodowanych wadą serca, powikłaniami po operacjach, to bardzo radosna i uśmiechnięta dziewczynka. To moje słońce, sens mojego życia, powietrze, którym oddycham. Nauczyłyśmy się żyć i doceniać czas pomiędzy sekundami... To co przeżyła Zosia, to jaka jest, jej wrażliwość, to jak postrzega świat i ludzi zmieniło mnie na zawsze... Nasza miłość daje nam siłę ale dziś już wiem, że bez Waszej pomocy nie podołam. Bo jak się okazuje miłość nie wszystko może... Kochani walczę ale bez Waszej pomocy nie podołam. Jestem już bardzo zmęczona... Prawda jest taka, że odkąd urodziła się Zosia ja ciągle się boję... To taki potworny strach, który sprawia, że oddychanie boli, taki, który jak Zasnę budzi mnie po kilku minutach z przerażeniem w sercu czy z Zosią nic złego się nie dzieje. Ten rodzaj strachu znak każdy, komu zachorował ktoś najbliższy, strach, który męczy, wysysa siły, sprawia, że jesteśmy przerażeni i boimy się każdej nocy i dnia. Ja już nie pamiętam jak to jet żyć i nie bać się... Boję się już nie tylko o Zosię ale od jakiegoś czasu o naszą codzienność, o to czy uda nam się przetrwać. Zosia rośnie, chorych dzieci przybywa i coraz trudniej w tym ogromnym oceanie rąk tylu innych chorych dzieci dostrzec wołanie Zosi i moje o pomoc. Brakuje nam środków już na wszystko: badania, leki, środki dezynfekcyjne, rehabilitacja... wszystko to jedna niewiadoma... nie wiem czy przy kolejnej chorobie będę miała za co kupić leki. Ograniczyłam wydatki do tego co Zosi niezbędne, by jej organizm funkcjonował a i tak paniczny strach i bezsilność ściskają mnie za gardło, bo sytuacja z dnia na dzień jest coraz gorsza...Dlatego błagam Was o pomoc i wsparcie, marzę o tym, by na chwilę móc przestać się bać o Zosię, by mieć pewność, że gdy zachoruje czy będzie musiała jechać na kolejne badania będę mogła ją tam zabrać. Marzę by choć na chwilę móc przestać się bać...by Zosia była zabezpieczona w to co jej niezbędne, najbardziej potrzebne jej sercu, jej zdrowiu. Błagam Was kochani o wsparcie nie na wakacje, samochód czy budowę domu... Błagam o wsparcie w przetrwaniu codzienności Zosi i mojej. To dla mnie bardzo trudne, jest mi wstyd, że kolejny raz muszę prosić o pomoc zupełnie obcych ludzi, by moja córeczka była bezpieczna... Jednak dla niej gotowa jestem błagać Was na kolanach, bo kocham ją niezmierzenie... Moja miłość, to za mało. Potrzebujemy Waszego wsparcia, Waszej dobroci i wyrozumiałości. Potrzebujemy Was, bo bez was nie będzie nas...

510,00 zł ( 0,68% )
Brakuje: 73 959,00 zł
Agata Stępień
Pilne!
13 dni do końca
Agata Stępień , 39 lat

"Chcę zobaczyć, jak dorastają moje córeczki" – Agata walczy z rakiem❗️Mamy mało czasu❗️

Sprawa jest niesamowicie pilna! Za dwa tygodnie muszę wylecieć do USA, żeby uratować swoje życie! Rak chce mi je odebrać… Pozbawić Otylkę i Amelkę ich matki… Leczenie w Polsce nie przynosi rezultatów, więc to moja ostatnia deska ratunku! Diagnoza przyszła w 2020 roku i była bezlitosna: nowotwór złośliwy jelita grubego. Bardzo szybko przeszłam operację i podjęłam się chemioterapii. Przyjmowałam ją przez pół roku. Po tym czasie wydawało się, że wszystko będzie w porządku. Wróciłam do pracy, kontrolowałam swój stan i planowałam życie po chorobie. I wtedy spadł na mnie straszny cios. PRZERZUTY! Na płucu wykryto zmianę, która bez cienia wątpliwości była złośliwa… Kolejna operacja, znowu chemia. Tym razem znosiłam ją fatalnie. Dostałam silnej neuropatii! Wykręcało mi ręce, kurczył mi się przełyk… Mogłam nie przeżyć… Leczenie było ciężkie i trwało długo, ale kolejny raz się podniosłam. Znowu wróciłam do pracy, ale cały czas towarzyszył mi ogromny strach, że to jeszcze nie koniec. Gdy w tym roku wykryto kolejny przerzut, na drugim płucu, byłam załamana… Przeszłam trzecią operację. W Polsce zaproponowano mi ponownie to samo leczenie. Trudno wierzyć, że tym razem zadziała… I wtedy podjęłam trudną decyzję. Odezwałam się do mojego taty, mieszkającego w Stanach Zjednoczonych. Nie mieliśmy stałego kontaktu. Można jednak powiedzieć, że choroba nas połączyła. Ojciec znalazł dla mnie klinikę na Florydzie, która podejmie się leczenia! Nie mam czasu do stracenia, muszę wylecieć do USA już za dwa tygodnie! Gdyby ktoś kiedyś mi powiedział, że spędzę Wielkanoc w Stanach, na ciepłej Florydzie, pewnie bym się bardzo ucieszyła. A teraz lecę tam nie w celu odpoczynku, tylko z misją walki o życie! Na drodze stają jednak pieniądze… Dlatego za namową moich bliskich jestem tu i proszę Was o wsparcie! Marzę o tym, żeby odzyskać dawne życie. Dom, spokój, pracę, którą tak uwielbiam! Nie wiem, czy będzie to możliwe… Chcę żyć dla moich córeczek. Otylka ma 9 lat, a Amelka 6. Są jeszcze małe i bardzo potrzebują swojej mamusi. Starałam się przez cały czas je chronić. Mówiłam tylko, że mama jest chora i bierze witaminy, żeby wyzdrowieć. Przecież nie mogę powiedzieć im, że umieram, że być może nie zobaczę, jak dorastają… Dziewczynki są coraz starsze i coraz więcej rozumieją, zadają kolejne pytania. Ale ja nigdy przy nich nie płaczę. Nie mogą widzieć u mnie zwątpienia! Chcę chronić ich dziecięcy świat. W tej beznadziei pojawiły się jednak promyki nadziei. Klinika zdecydowała się mnie przyjąć, jest przy mnie mój kochany mąż i wiele bliskich, wspierających mnie osób. Jestem im niezwykle wdzięczna. Mam nadzieję, że znajdę tu kolejne niesamowite osoby, które umożliwią mi opłacenie leczenia i walkę o życie! Z góry dziękuję!Agata

68 400,00 zł ( 32,14% )
Brakuje: 144 366,00 zł
Marysia Brzezińska
Marysia Brzezińska , 14 miesięcy

Wysokie koszty leczenia stoją na drodze do sprawności Marysi! POMÓŻ!

Już w trakcie ciąży dowiedzieliśmy się, że nasza córeczka urodzi się z wadą nóżki. Byliśmy zrozpaczeni, bo nie tak to wszystko miało wyglądać. Pierwsze dziecko to dla rodziców zawsze ogromne przeżycie, a co za tym idzie, też wiele zmian. A jeśli dochodzi do tego dodatkowa zmienna w postaci choroby, człowiek zaczyna być bezsilny… Nasza córeczka przyszła na świat dokładnie 4 stycznia 2023 roku. Pomimo wrodzonego upośledzenia narządu ruchu (stopa końsko-szpotawa), dla nas była idealna. Pozostało nam tylko zaakceptować nową rzeczywistosią i doceniać, jaki cud spotkał naszą rodzinę. Marysia rozświetlała każdy nasz dzień. Chwilę później spotkała nas wielka tragedia…  Gdy córeczka miała zaledwie miesiąc zauważyliśmy, że zaczęła kaszleć i bardzo mało jeść. Zaniepokojeni udaliśmy się do pediatry, który już podczas osłuchu wykrył u naszej córeczki niewydolność oddechową. Echo serca niestety tylko potwierdziło wstępną diagnozę. Marysia musiała przejść pilną operację serca! Czas zabiegu był dla nas najgorszy. Godziny dłużyły się w nieskończoność. Odchodziliśmy od zmysłów, ponieważ bardzo baliśmy się o życie naszej kruszynki. Na szczęście operacja przebiegła po myśli lekarzy, wszystkie dziurki w serduszku Marysi zostały załatane i dziś ten koszmar stał się zaledwie okropnym wspomnieniem.  Niestety pozostał problem nóżki, która wymagała leczenia. Ortopeda zalecił nam zakup szyny i specjalnych bucików dla naszego maluszka. Marysia musiała je nosić 23 godziny na dobę. Jej stópki były bardzo delikatne i na jednej z nich utworzyła się głęboka odleżyna, która sięgała aż do kości! Nasza córeczka bardzo płakała. Próbowaliśmy ulżyć w jej cierpieniu, kupowaliśmy maści, specjalne plastry ze srebrem i skarpeteczki z bambusa. Robiliśmy wszystko, aby mogła zaznać ukojenia, jednak ono przychodziło tylko na chwilę. Widok bólu naszego dziecka rozrywał nam serca! Obecnie jesteśmy pod stałą opieką specjalistów. Stałe koszty leczenia obejmują buty do szyny, które musimy wymieniać co 3-4 miesiące, liczne wizyty kontrolne, plastry na odciski, skarpety bambusowe oraz dojazdy do kliniki. Przestajemy dawać radę, chcemy zapewnić naszemu dziecku jak najlepszą pomoc. Niestety ani sprzęt, ani opieka ortopedyczna nie są refundowane. Doszliśmy do momentu, gdzie musimy zwrócić się z uprzejmą prośbą o wsparcie. Pomimo swoich trudnych początków, Marysia ma szansę na sprawne życie w przyszłości. To nasze jedyne marzenie, aby praca i wysiłek, który już włożyliśmy, nie zostały zaprzepaszczone przez brak finansów. Błagamy – POMÓŻCIE! Rodzice Marysi

201,00 zł ( 0,78% )
Brakuje: 25 331,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki