Padaczka niszczy życie Sebusia... Chłopiec nadal potrzebuje pomocy!

Przeszczep komórek macierzystych w Bangkoku - 2 etap, rehabilitacja
Zakończenie: 28 Lutego 2020
Opis zbiórki
Mamy bardzo mało czasu, by odbyła się druga seria przeszczepów. Po roku względnego spokoju stan Sebusia znowu się pogarsza! Nadal jednak mamy nadzieję, że powstrzymamy ataki na zawsze, bo każdy kolejny może być dla naszego dziecka tym ostatnim... Każdy z nich może doprowadzić do śmierci bądź nieodwracalnych zmian w mózgu, który i tak jest bardzo uszkodzony!
Poprzedni przeszczep poprawił wzrok, pamięć, koncentrację oraz zmniejszył ilość ataków ze 100 na kilka do kilkunastu w miesiącu. Walczymy dalej o Sebusia, bo przecież niemożliwe nie istnieje, a cuda się zdarzają! W klinice musimy być już w połowie marca - dopoki mamy jeszcze w miarę stabilne ataki. Tylko z Wami jestem w stanie pomóc mojemu dziecku! Proszę, pomożcie...
Sebuś dzielnie walczy każdego dnia ze skutkami tamtej tragedii. Najgorszy jest “Potworniasty”. Gdy nadchodzi, zabiera wszystko - całą radość, postępy, które ciężką pracą udało się osiągnąć synkowi. Kto to “Potworniasty”? To padaczka, tak ją nazywamy. Dzięki intensywnej rehabilitacji i komórkom macierzystym straszliwych napadów jest zdecydowanie mniej. Jednak nadal są… Bardzo chcemy wrócić do Bangkoku, po przeszczepie było ogromne postępy! Niestety, to przekracza nasze możliwości finansowe.
Proszę, poznaj naszą historię, historię Sebusia. Uwierz w niego i jeśli możesz - pomóż...
Jeden tragiczny dzień zamienił nasze życie w koszmar… W 2012 roku tuż przed Bożym Narodzeniem, mój synek zaczął umierać. Obrzęk mózgu i półroczna śpiączka zrobiły spustoszenie w jego maleńkim organizmie. To przez to, Sebuś tak bardzo różni się od swojego brata bliźniaka, a przecież obaj urodzili się zdrowi! Mimo cierpienia, które przeszedł synek, robimy wszystko, by był szczęśliwy. Nie możemy dopuścić, by kiedykolwiek poczuł się gorszy od swojego braciszka…
Na wspomnienie dnia, który niemal zabrał mi dziecko, dostaję gęsiej skórki. Zamiast szykować się do Świąt, wylądowaliśmy w szpitalu. Sebastianka bardzo bolał brzuch, wymiotował. Myśleliśmy, że to wyjątkowo silne zatrucie, jednak seria badań dała inną diagnozę — cukrzyca. Poziom cukru we krwi mojego synka wynosił aż 1340! Byliśmy w szoku, ale nie załamaliśmy się, przecież z tym da się żyć, jakoś sobie poradzimy. Wiedziałam, że nasze życie się zmieni, jednak nie przypuszczałam, jak bardzo…
Nie doceniłam jej. Cukrzyca to podstępny i śmiertelny wróg, zbyt często bagatelizowany. Stan mojego synka pogarszał się z minuty na minutę. Szybko doszła kolejna diagnoza — kwasica ketonowa. Moje dziecko, rano jeszcze zupełnie zdrowe, teraz walczyło o życie. Jego braciszek trzymał moją rękę i ze śmiertelnym przerażeniem w oczach pytał, kiedy Sebastianek się obudzi...
Lekarze nie mogli czekać. Trzeba było jak najszybciej obniżyć poziom cukru. Podczas jego zbijania doszło do tragedii — masywny obrzęk mózgu, śpiączka… Przez kolejne trzy tygodnie synek balansował na granicy życia i śmierci, a my ze wszystkich sił staraliśmy się, by nie pochłonęła nas rozpacz. W końcu obrzęk ustąpił, ale śpiączka trwała. Jeden miesiąc, drugi, kolejny… Żyliśmy jak w letargu. Kazali nam się przygotować na najgorsze. My mieliśmy stracić synka, a Maks brata, z którym był tak związany. W naszą rodzinę wkradła się śmierć, chcąc zabrać to, co dla nas najcenniejsze — nasze dziecko. Podczas śpiączki, która trwała cztery miesiące, Sebuś umierał kilka razy. Jego serce poddawało się, a wtedy lekarze wyrywali w ostatniej chwili synka z objęć śmierci. Pytaliśmy, czy Sebastian się wybudzi. Odpowiadali: cuda się zdarzają.
I zdarzył się cud! Każdego dnia byliśmy przy synku, modliliśmy się, ćwiczyliśmy z nim po 12 godzin dziennie. W końcu pojawiła się reakcja źrenic na światło — znak, że synek wraca! Potem zaczął pokazywać oczko, uszko, nos… Szaleliśmy ze szczęścia i dziękowaliśmy Bogu, że oddał nasze dziecko. Niestety, choroba poczyniła w jego ciele ogromne spustoszenia. Doszło do uszkodzenia mózgu (ośrodkowego układu nerwowego), porażenia czterokończynowego, spastycznego porażenia nerwu twarzowego i zaburzenia mowy. Sebuś był roślinką, która by żyć, potrzebuje nieustannej opieki…
Nie mogliśmy w to uwierzyć, nie mogliśmy się poddać! Podjęliśmy ciężką walkę i dziś wiemy, że to była najlepsza decyzja w życiu. Dzięki wieloletniej rehabilitacji i przeszczepowi komórek w Bangkoku dzisiaj Sebuś mówi i chodzi! Wiemy jednak, że przed nami długa i ciężka droga, bo choroba jest podstępna i okrutna.
Prawdziwe piekło już za nami, mocno w to wierzymy. Walczymy każdego dnia co sił, by Sebuś, mimo choroby, miał szczęśliwe dzieciństwo. To nadal mały chłopiec, który tyle wycierpiał… Mamy wokół siebie całą armię Aniołów - nigdy nie będę w stanie wyrazić swojej wdzięczności za to wszystko, co dla nas robicie! Muszę jednak ponownie prosić o pomoc, bo od tego zależy los mojego dziecka…
Basia, mama Sebastiana