Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Allan Lignar
9 dni do końca
Allan Lignar , 9 lat

Pilnie potrzebne badanie dla Allanka❗️Ratunku!

Allan jest pierwszym dzieckiem na świecie, który jest leczony w ten sposób. Jeśli uda nam się opłacić i ukończyć terapię, nasz synek może być zupełnie zdrowy! To największe marzenie, jednak chcielibyśmy po prostu, by w przyszłości był samodzielny, by jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Allan ma autyzm. Nie widzi problemu w tym, by wsadzić rękę do wrzątku, wyjść bez ubrania na dwór przy siarczystym mrozie, czy wspiąć się na wiele metrów, a potem… skoczyć. Tak najczęściej umierają ludzie z autyzmem… Każdy dzień to strach i nieustanne czuwanie, by synkowi nie stała się krzywda. Tylko terapia komórkami macierzystymi może uratować moje dziecko, dlatego bardzo proszę, pomóż. Dominik i Allan - nasze pierwsze dzieci, wyczekane bliźnięta, które zawładnęły całym naszym życiem. Miało być szczęście, a przyszła niepewność… Jestem z wykształcenia pedagogiem, dlatego tym bardziej widziałam ogromną różnicę w rozwoju bliźniaków. Dominik był wesoły, kontaktowy, rozwijał się prawidłowo. Z Allankiem było znacznie gorzej… Jeździliśmy od specjalisty do specjalisty, aż w końcu, gdy chłopcy skończyli dwa latka, zapadła ostateczna diagnoza - autyzm wczesnodziecięcy. To była odpowiedź na wszystkie pytania, które zadawaliśmy sobie od miesięcy: dlaczego nasz synek nie chce, żebyśmy go przytulali? Nie uśmiecha się do nas, nie patrzy w oczy, nie mówi. Najchętniej by tylko siedział w kącie, sam, by wszyscy dali mu spokój… Nasze rodzicielskie serca rozdzierały się na pół, bo nie wiedzieliśmy, jak pomóc synkowi. Musieliśmy działać, szukać ratunku… Wtedy kilka zbiegów okoliczności i prawdziwy cud sprawiły, że dla Allanka znalazła się nadzieja! Okazało się, że spodziewamy się kolejnego dziecka. Gdy byłam w ciąży z Mateuszkiem, pewnego dnia oglądaliśmy program na CNN. Zupełnie przypadkiem trafiliśmy na odcinek, gdzie mówili o rewolucyjnej terapii, którą pani doktor prowadzi w USA. Dziewczynce z autyzmem wszczepiono komórki macierzyste pobrane z krwi pępowinowej rodzeństwa. Wyniki były zadziwiające! Po trzech latach od rozpoczęcia terapii u dziewczynki zniknęły wszystkie objawy autyzmu, była zupełnie zdrowa! Pojawiło się światełko w tunelu, jeszcze bardzo odległe, ale to było coś, o co trzeba walczyć! Po miesiącach poszukiwań trafiliśmy na profesora z Przylądka Nadziei. Podjął się terapii, powiedział, że dla Allanka są duże szanse! Polecił nam przy porodzie Mateuszka pobrać komórki z krwi pępowinowej. Po szczegółowych badaniach okazało się coś niesamowitego - komórki braci są zgodne w 100%! To był cud! Rozpoczęły się długie i żmudne procedury i badania, by komisja bioetyczna wydała zgodę na taki eksperyment medyczny. Wszystko trwało półtora roku. Gdy przyszła ta upragniona informacja, że jesteśmy dopuszczeni do terapii, nie posiadaliśmy się ze szczęścia! Nasz profesor potwierdził, że Allan jest pierwszym na świecie dzieckiem z autyzmem, który dostanie komórki o stuprocentowej zgodności. To może być przełom! Wszyscy z niecierpliwością czekaliśmy na pierwsze podania. Dzięki pomocy lekarzy pół roku temu synek rozpoczął terapię - dostał dwa podania komórek. Chociaż okazało się, że to zdecydowanie za mało, już widać efekty - są niesamowite! Allan, który był dzieckiem zupełnie zamkniętym w swoim świecie, zaczął się do nas przytulać! Czasami bawi się z braćmi, sam wie, kiedy trzeba skorzystać z nocnika (co wcześniej było zupełnie niemożliwe). Właśnie dlatego wiemy, że komórki działają i trzeba pilnie podjąć dalszą terapię. Mój synek ma ogromną szansę być zupełnie sprawnym dzieckiem, jednak żeby tak się stało, konieczne są bardzo duże pieniądze… Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już na początku kwietnia rozpoczynamy terapię. Tak bardzo pragniemy zdążyć… Allan nadal nie mówi, na każdy stres reaguje agresją. Gryzie swoje ręce, uderza głową o ścianę. Jego mózg nie produkuje melatoniny, więc musimy mu ją podawać, by w ogóle mógł zasnąć. Często jednak budzi się po godzinie, dwóch i szaleje całą noc. Na zmianę z mężem nie śpimy, bo musimy być stale na posterunku. Nasz synek, jak inne dzieci z autyzmem, w ogóle nie odczuwa uczucia zagrożenia. Nie ma leku, który może to powstrzymać… Allan może wejść w ogień i spłonąć żywcem albo w siarczysty mróz chodzić boso po śniegu. Nie jest to problemem, nie wiąże odczuwania bólu z tym, co robi. To ogromne zagrożenie. Większość osób z autyzmem nie umiera na poważne choroby, tylko w wyniku ryzykownych zachowań. Mogą wejść na ulicę pod pędzące auto, wspiąć się na ogromną wysokość i po prostu skoczyć. Allan kocha wspinaczkę, wchodzi na wszystko, co jest możliwe. Kiedyś dosłownie na sekundę straciliśmy go z oczu na sali zabaw. Gdy spojrzeliśmy w górę, synek stał na wysokości 8 metrów na cienkiej poprzeczce, pewnie i bez strachu. W każdej chwili mógł zrobić krok do przodu… Mimo ciągłego zagrożenia staramy się żyć normalnie, stwarzać naszym synom szczęśliwe i bezpieczne warunki do rozwoju, choć codzienność nie jest łatwa. Gdy dowiedzieliśmy się o szansie na wyzdrowienie Allanka, dostaliśmy nowych sił i skrzydeł - musimy zrobić wszystko, by dać mu szansę. Nasz synek może być zdrowy! To też niesamowita możliwość dla innych dzieci - jeśli uda się nam, może udać się też innym! W naszym życiu wydarzył się cud, a my z całego serca prosimy, pomóż nam, by nadal trwał. ********Czytaj także:wyborcza.pl

41 203,00 zł ( 80,68% )
Brakuje: 9 861,00 zł
Adam Palbow
Adam Palbow , 47 lat

Życie, które prawie zakończył tragiczny wypadek... Walczymy o Adama!

Mówiliśmy sobie, że życie zaczyna się po czterdziestce. Nie wiedziałam, że właśnie wtedy życie mojego meża omal się nie skończy… Tragiczny wypadek, taki, który widzi się tylko w filmach. Adam cudem go przeżył. Gdy opowiadam o mężu, zawsze mówię “jest”, a nie “był”, bo wierzę, że te piękne chwile jeszcze wrócą. Bardzo proszę, pomóżcie nam w tym… Mam na imię Ela i jestem żoną Adama - cudownego, kochającego męża, ojca, syna, świetnego wujka, wspaniałego przyjaciela i kompana wypraw, oddanego druha, miłośnika gór, przewodnika po Sudetach. Adam jest dla nas bardzo ważny i nie w najtrudniejszym momencie życia nie zostawimy go samego! Walka jest trudna, ale nie mogę się tak łatwo poddać! Obiecywałam mu przecież, że będę z nim na dobre i na złe i teraz przyszedł moment, by tej obietnicy dotrzymać. 5 października 2018 rok - był piękny, słoneczny dzień. Dochodziła godzina dziewiętnasta, gdy zadzwonił do mnie średni syn: “Mamo, przyjedź! Mieliśmy wypadek!”. Szok, działałam jak w amoku. Gdy dojechałam, była już straż, policja, karetki… Panika, chaos. Co się stało? W jaki sposób?! Zobaczyłam dzieci, były pod opieką ratowników medycznych. Zaczęłam krzyczeć, a może to tylko było w mojej głowie? Szukałam wzrokiem Adama, gdzie on jest?! Zobaczyłam nasz samochód, cały dach zgnieciony. Jak to mogło się stać? Nagle to zobaczyłam - ratownicy wyciągali Adama z wraku auta. Jeszcze był przytomny, oddychał, rozmawiał ze mną… Wtedy ktoś zapytał, czy czuje nogi. Nie odpowiedział. Zabrali go do szpitala. Potem okazało się, że jadąca z naprzeciwka kobieta uderzyła w jelenia. Ten odbił się, przeleciał na drugi pas i spadł prosto na dach naszego samochodu. Nie dało się tego uniknąć, nie mieli szans... Już pierwsze badania wykazały to, czego obawiałam się najbardziej… Najgorsza wiadomość, która zwaliła mnie z nóg: Adam miał wybuchowe złamanie kręgosłupa szyjnego na odcinku C7, złamanie C6 oraz zmiażdżenie rdzenia kręgowego na odcinku C4-TH1, paraliż od piersi w dół. Lekarz nie dała nadziei na to że będzie kiedykolwiek chodził… Gdy ktoś ci przekazuje tak straszne informacje, najpierw jest wyparcie: nie, to niemożliwe. Na pewno się pomylili. To nie może być prawda! Potem jednak dochodzi do ciebie brutalność rzeczywistości z całą swoją siłą. Do mnie dotarła, gdy za mężem i lekarzami zamknęły się drzwi sali operacyjnej… Trwała walka o życie i zdrowie. Natychmiastowa operacja miała na celu odbarczenie rdzenia z usunięciem części kręgosłupa. Na szczęście Adam oddychał własnymi siłami, mógł zostać przewieziony do innego szpitala, gdzie czekaliśmy na stabilizację kręgosłupa. W międzyczasie już działaliśmy - szukałam najlepszego oddziału rehabilitacyjnego, poruszałam wszystkie możliwe znajomości, by mąż miał jak największą szansę na powrót do zdrowia. Nie dopuszczałam do siebie tego, że nie wyzdrowieje. Niestety, nie wszystko szło po naszej myśli... W trakcie pierwszej operacji stabilizacji kręgosłupa nastąpiły komplikacje. Adam tracił oddech, odchodził… Kolejna operacja, było jeszcze gorzej. Całkowite pogorszenie samodzielnego oddychania, lekarze musieli wprowadzić Adama w śpiączkę farmakologiczną i podłączyć go do respiratora, dzięki któremu oddychał. Wtedy też usłyszałam najgorszą wiadomość w życiu: „Pani mąż nigdy nie będzie chodził, ruszał rękoma, nie będzie oddychał samodzielnie, ani mówił. Proszę szukać ośrodka opieki.” To było straszne. Młody, mądry, myślący człowiek zamknięty w swoim ciele… Czy właśnie taki los czekał mojego męża na resztę życia? Przecież nie zasłużył na to! Nie, nie mogłam się na to zgodzić. Nie mogłam pozwolić na wegetatywną egzystencję mojego ukochanego męża. Żaden oddział rehabilitacji w Polsce nie przyjmie chorego z respiratorem. Byłam przerażona. „I tak z tego nic nie będzie. Machać rękoma biernie można w domu.” -  usłyszałam od lekarza. NIE! Nie zgadzam się na to. Będę walczyć o męża! Nasz upór przynosi efekty - Adam oddycha samodzielnie, ma władzę w rękach, wszystko rozumie i komunikuje się z nami. To wielka rzecz, która daje nadzieję na jeszcze więcej! Wiele ludzi wyraża swoje wsparcie dla Adama. Rodzina, przyjaciele, znajomi i zupełnie przypadkowe osoby. Adam wie, że nie jest z tym wszystkim sam. Że mnóstwo dobrych ludzi czeka na wieści, na jego powrót do zdrowia. Oprócz pozytywnych słów potrzebuje jednak również bardzo dużych pieniędzy, które pomogą opłacić kosztowną rehabilitację. Musimy dać radę. Pomóż nam, proszę! Musimy mieć nadzieję, wierzyć i walczyć do końca!Ela, żona wspaniałego Adama

44 450,00 zł ( 49,15% )
Brakuje: 45 975,00 zł
Florcia Mikolcz
Florcia Mikolcz , 9 lat

Czy historia Florci zakończy się szczęśliwie? Uciekamy przed amputacją!

Pielęgniarka przyniosła zawiniątko. Ze łzami w oczach i grobowym, łamiącym się głosem powiedziała: “trzeba pokochać, jakby było zdrowe...”. Nie wiedziałam, o co jej chodzi. Przecież zaledwie kilkadziesiąt minut wcześniej położyli mi nowo narodzoną Florcię na brzuchu, widziałam jej główkę, czułam ciepło. Przecież była zdrowa, musiała! Moja wymarzona córeczka… Florianna urodziła się z niedorozwojem prawej nóżki. To bardzo poważna wada, która coraz bardziej utrudnia życie… Konieczna jest pilna operacja, na którą nas nie stać, dlatego bardzo prosimy, pomóżcie naszej córeczce mieć jak najlepszą przyszłość! Moment załamania? Chyba nigdy go nie było. Tak bardzo cieszyliśmy się z narodzin Florci, że informacja o krótkiej nóżce nie zawaliła nam świata. Mieliśmy ją - nasz największy cud i już wtedy wiedzieliśmy, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by jej życie było jak najlepsze! Do wszystkiego staramy się podchodzić pozytywnie, z uśmiechem na ustach, by Florci było lżej. Niestety, nie wszystko pokonamy uśmiechem… Proteza jest ciężka, niewygodna, Florka jej nie lubi, chociaż tylko dzięki niej chodzi. Ściąga ją jednak w domu, wtedy przemieszcza się na czworaka. Przez to jej zdrowa nóżka coraz bardziej się wykrzywia, kolano twardnieje, powiększa się skolioza. Florcia ubiera ortezę, gdy chce bawić się z dziećmi. Idzie do nich, ale one ciągle gdzieś gonią, biegają - jak to dzieci. Florcia wtedy zostaje z tyłu, jest smutna, po jej policzkach płyną łzy jak grochy, a mnie boli serce z bezradności i żalu… Nie wiedzieliśmy, że urodzi się z krótszą nóżką. Na każdym USG pytaliśmy o płeć. Mamy starszego synka, marzyliśmy o córeczce. Za każdym razem lekarz mówił, że nie widzi, że nóżki zasłaniają… Nie widział, że jedna z tych nóżek ma tylko trzy paluszki, że jest niedorozwinięta, o wiele krótsza? Nie wiemy. Nie zdążyliśmy się też przygotować, poszukać informacji, rozwiązań… Wszystkiego musieliśmy nauczyć się w błyskawicznym tempie. Trafiliśmy do lekarza, który od razu sugerował amputację. Twierdził, że przecież bez nogi ludzie sobie świetnie radzą, mogą chodzić, być sprawni… Jednak amputacja na poziomie biodra to wielkie utrudnienie, nawet jeśli chodzi o protezę. Wiedzieliśmy, że musi istnieć jakieś inne wyjście. Trafiliśmy na grupę w mediach społecznościowych, gdzie rodzice dzieci z wadami kończyn dzielą się swoimi doświadczeniami. Tam po raz pierwszy usłyszeliśmy nazwisko Dror Paley. To światowej sławy specjalista, ratuje rączki i nóżki dzieci, które w swoim kraju były skazane na amputację. Wiedzieliśmy, że właśnie to jest ratunek dla Florci! Po dwóch konsultacjach, wielu badaniach i szukaniu najlepszych rozwiązań, zapadła decyzja o operacji metodą plastyki rotacyjnej. To jeszcze dosyć rzadko stosowana, ale niezwykle praktyczna operacja, która daje możliwość na pełną sprawność! Gdy pierwszy raz o niej usłyszeliśmy, pojawił się mętlik w głowie. Jak to tak, obrócić nóżkę o 180 stopni? Pięta ma spełniać funkcję kolana? Dr Paley jednak wszystko nam objaśnił, pokazał dzieciaki, które wspaniale sobie radzą z taką nóżką! Trafiliśmy też na przypadek nastolatki Gabi Shull, która - właśnie z taką nóżką - trenuje balet! Wiemy, że to najlepsze rozwiązanie dla naszej Florci! Od niedawna dr Paley operuje też okazjonalnie w Polsce. Niestety, ze względu na niezwykle skomplikowaną wadę nóżki, operacja Flo może odbyć się wyłącznie w USA. Biodro jest dysplastyczne, nie trzyma równie nieukształtowanej kości, przez co córeczka chodzi ze stale zwichniętym biodrem. Jej kolano jest nieruchome, jego kości zrośnięte pod kątem. Rośnie asymetria ciała i grozi jej poważna skolioza, która już się zaczyna, mimo stałej rehabilitacji. Udo jest krótkie, podobnie podudzie. Cała nóżka jest długości połowy zdrowej nogi. Brakuje kości strzałkowej, są braki również w stawie skokowym. Mała, mocno koślawa stopka, jest wykręcona do zewnątrz i ma tylko 3 promienie z 3 palcami. Mimo to jest nadzieja na sprawność, na normalną, szczęśliwą przyszłość - czeka za oceanem. Plastyki rotacyjnej, która jest kluczowym elementem leczenia, nie robi się w Polsce u pacjentów bez nowotworu. Jedyne co proponują krajowi lekarze, to leczenie częściowe, eksperymenty albo amputacja. Wiemy, że klinika Paley Institute na Florydzie leczy z sukcesami tak rzadkie przypadki i to właśnie tam czeka ratunek dla Florci! Niestety, koszt leczenia jest ogromny, taka kwota nas przerasta i przeraża… Staraliśmy się o sfinansowanie leczenia przez NFZ, ale odmówiono nam… Postępowanie trwało rok. Dzisiaj Florcia ma już 4,5 roku, właśnie teraz jest najlepszy moment na operację, ale nie mamy za co jej opłacić… Samo leczenie na Florydzie trwa pół roku, a szanse na to, że córeczka będzie sprawna przed pójściem do szkoły, maleją z każdym dniem. Nasza Flo jest niezwykłą dziewczynką, bo chociaż ma chwile załamania, zadziwia nas swoją pogodą ducha i poczuciem humoru. Ostatnio po zdjęciu protezy upadła. Bałam się, że zacznie płakać, a ona z uśmiechem na twarzy odparła: “oj, zapomniałam, że mam krótką nóżkę”. Chciałabym kiedyś móc powiedzieć do córeczki: “Chodź, Flo!” i widzieć, jak radośnie do mnie idzie - na dwóch nóżkach, bez bólu, bez krzywego kręgosłupa... Florka się krzywi, jej organizm niszczeje w oczach, rehabilitacja za tym nie nadąża. Chcemy zrobić wszystko, by córeczka dostała swoją szansę, by mogła być zdrowa, uśmiechnięta, sprawna! Ale sami nie damy rady, dlatego bardzo prosimy o pomoc. Mamy coraz mniej czasu, a koszty są ogromne, jednak cały czas mamy wiarę, że się uda. Dobro musi zwyciężać! Z góry dziękujemy za każde wsparcie i za to, że dołączycie do armii dzielnej wojowniczki. Rodzice walecznej Florki

172 963 zł
Witold Pypłacz
Witold Pypłacz , 53 lata

By nie zgasła nadzieja... Proszę, pomóż mojemu tacie!

Każdy rodzic boi się o swoje dziecko, ale dzieci także martwią się o swoich rodziców. Boją się, że pewnego dnia coś się stanie, zabraknie mamy, albo taty, a człowiek zostanie na tym świecie sam… Mnie spotkało to, czego tam bardzo się bałam. Mój tata umierał… Wygrał jednak to starcie ze śmiercią, ale stracił zdrowie. Bardzo proszę, pomóżcie mu je odzyskać. Mój tata Witek - cudowny, zawsze uśmiechnięty i pogodny człowiek. Czym sobie zasłużył na taką tragedię? Dlaczego nieszczęścia przytrafiają się tym dobrym, wywracając życie do góry nogami? To był październikowy dzień 2016 roku, tata źle się poczuł. Jedziemy do szpitala. Migotanie przedsionków - tak brzmiała diagnoza lekarzy. Tydzień w szpitalu, który niczego nowego nie wniósł. Tata wypisał się na własne żądanie. Wydawało się, że to fałszywy alarm i wszystko jest już dobrze. Tydzień później wracam rano do domu. To, co widzę, do dziś wraca do mnie w najczarniejszych koszmarach… Mój tata bez życia leży na podłodze w kuchni. Ma powykrzywiane kończyny, opadnięty kącik ust. Nie reagował na nic, zupełny brak kontaktu. Szok przerażenie - miałam wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Zdołałam jakimś cudem zachować na tyle świadomości, żeby zadzwonić po karetkę… Tata trafił na oddział neurologiczny w szpitalu w Jaworznie, pod stałą opiekę specjalistów. Lekarze ocenili stan jako bardzo ciężki. Uszkodzony mózg, cztery udary na raz… Cud, że nadal żył i walczył! Przyszedł do mnie ordynator, niestety nie miał dobrych wiadomości. Trzeba czekać… Każdego dnia odwiedzamy tatę w szpitalu tak bardzo pragnąć, by do nas wrócił. Gdy w końcu jego stan się odrobinę poprawił, trafił do ośrodka Repty. Tata tylko leży patrząc na drzwi. Kilka razy wypada z łóżka na skutek padaczki. Pierwsze miesiące to oczekiwanie na iskierkę nadziei do walki z chorobą i niemocą. Dzień za dniem, godzina z godziną walczyliśmy razem z tatą o minimalną nawet poprawę. Powolutku trud przynosi efekty! Po 4 miesiącach tata potrafi z trudem przenieść się na wózek. Po 5 miesiącach opiekę nad ojcem przejmuje babcia, która ma też męża po udarze. Tata cały czas walczy. Jest pod opieką kardiologa, neurologa, psychologa, logopedy i rehabilitanta. Jak tylko to możliwe, jest rehabilitowany przez specjalistów w Centrum Rehabilitacji REVITA. Powinien jak najczęściej, jednak to kosztuje fortunę… Tata do dzisiaj nie odzyskał sprawności. Ma problemy z podstawowymi czynnościami: jedzeniem, mówieniem, ubieraniem. Motoryka i równowaga wymaga ciężkich ćwiczeń. Tata ma orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności, żyje tylko z renty. Bardzo ciężko pokryć wszystkie wydatki związane z mieszkaniem, życiem, lekarstwami, rehabilitacją. Pomagamy, jak możemy, ale często musimy wybierać… Bardzo proszę o pomoc dla mojego taty, żeby nie zgasła dla niego nadzieja na choć troszkę lepsze jutro… Sandra, córka

17 151,00 zł ( 33,96% )
Brakuje: 33 338,00 zł
Rafał Mucha
Rafał Mucha , 40 lat

Wierzę, że dzięki rehabilitacji odzyskam sprawność!

Dziura w głowie, padaczka, bezradność. Chwila, która zabrała wszystko… Nigdy nie myślałem, że ulegnę tak poważnemu wypadkowi, tym bardziej jako pasażer. Nic już nie jest takie jak przedtem. Nie ma zdrowia, nie ma sprawności, ani pieniędzy na tak bardzo potrzebną rehabilitację. To jedyna droga, żeby cokolwiek jeszcze odzyskać… Moje życie legło w gruzach i proszę Cię o pomoc w jego odbudowaniu. Minęły już ponad 2 lata od czasu, kiedy śmierć zajrzała mi głęboko w oczy. Wtedy dotarło do mnie bardzo brutalnie, jak bardzo kruchym stworzeniem jest człowiek. Połamane kości, potrzaskane części czaszki, ogromny ból i mnóstwo osób, które stoczyły krwawą walkę, żebym mógł pozostać na tym świecie. Żebym nie zostawił ukochanej żony i moich dzieci samych… Treść wypisu ze szpitala przeraża mnie do dzisiaj: m.in. wieloodłamowe złamanie kości ciemieniowej prawej z wgłębieniem fragmentów kostnych, stłuczenie mózgu w obrębie płata ciemieniowego, lewostronny niedowład ciała z całkowitym niedowładem ręki lewej, problemy z mową. Byłem wrakiem… Obitym, poturbowanym, zdanym w pełni na pomoc drugiego człowieka. Gdy zostałem wybudzony, kamień spadł całej mojej rodzinie z serca. Że jestem i żyję, że zostanę z nimi. Lekarze ostrzegali jednak, że miejsce uszkodzenia mózgu odpowiada za kończyny i mogę już nigdy nie stanąć na własnych nogach. Po wypisaniu ze szpitala rozpoczęła się trudna i mozolna batalia. Wizyty u lekarzy, specjalistów, rehabilitantów. Żona przez kilka tygodni nie pracowała, by móc mi pomagać nawet w najprostszych czynnościach pielęgnacyjnych. Karmienie, ubieranie, toalety. Ja, głowa rodziny, facet, który odpowiadał za bezpieczeństwo i opiekę, stałem się równie bezradny, jak niemowlę. Na domiar złego przyplątała się padaczka. Napady tak silne i bolesne, że dochodzę po nich do siebie przez 6-8 godzin. Jeden z nich zakończył się 3-dniowym pobytem w szpitalu i od tej pory boję się wychodzić samodzielnie z domu. Nigdy nie wiem, kiedy znowu zaatakuje i będę potrzebował pilnej pomocy. Czuję się przytłaczającym ciężarem dla moich najbliższych… Nie ma innej drogi na powrót do sprawności jak tylko intensywna rehabilitacja. Mnóstwo potrzebnych sprzętów, wyjazdy na turnusy, ćwiczenia tu na miejscu. Wszystko niezbędne i wszystko bardzo drogie, a nasze rodzinne konto świeci pustkami. Nie mam wyjścia, dlatego proszę o pomoc. To strasznie trudna świadomość, szepcząca mi co wieczór do ucha, że moja przyszłość zależy od pieniędzy… Rację miał Mickiewicz, pisząc o zdrowiu, które się docenia w momencie jego utraty. Najgorsza jest bezsilność. A rodzina mnie potrzebuje. Dzieci mnie potrzebują. One najbardziej, szczególnie teraz, w okresie dojrzewania. Mam 35 lat, wiele wiosen życia przed sobą. Nie mogę się poddać, muszę walczyć. A będzie to możliwe jedynie z Waszym wsparciem! Rafał

10 677,00 zł ( 21,35% )
Brakuje: 39 311,00 zł
Paulina Panek
Paulina Panek , 35 lat

Trudna codzienność i poświęcenie dla innych - dzisiaj to my możemy pomóc Paulinie!

Gdy byłam malutka, nagle dostałam wysokiej gorączki. Zapadłam w śpiączkę, a lekarze mówili mamie, że mogę nie przeżyć. Obudziłam się jednak, ale potem już nigdy nie było tak, jak wcześniej. Po wielu badaniach zapadła diagnoza - Dziecięce Porażenie Mózgowe, niedowład prawej strony ciała. Oczywiście, że było mi trudniej, ale się nie poddałam. Dzisiaj sama pracuję z osobami niepełnosprawnymi! Żeby moje ciało mnie słuchało, konieczna jest rehabilitacja. Bardzo droga… Proszę o pomoc, bym dalej mogła walczyć z niepełnosprawnością. Z góry dziękuję! Mieszkałam w małej miejscowości, gdzie nikt wcześniej nie powiedział nam o rehabilitacji, nie była tak dostępna, jak dziś. Jakoś musiałam sobie radzić z niedowładem prawej ręki i nogi, chociaż nie było lekko. Moja noga jest krótsza, przez co od dziecka trudno mi było utrzymać równowagę. Nie mogłam biegać jak inne dzieciaki, nosiłam specjalnego ortopedycznego buta. Mam dwie starsze siostry, które są zdrowe. Często było mi przykro, że nie jestem taka jak one, jednak nie mogłam pozwolić, by niepełnosprawność odebrała mi radość życia. Do 16 roku życia opiekowała się mną mama, potem dostałam rentę. Gdy stałam się pełnoletnia, decyzja o rencie nie została przedłużona, musiałam radzić sobie sama. Po gimnazjum poszłam do szkoły zawodowej, a potem do liceum. Wiedziałam, że muszę mieć zawód, by dać sobie w życiu radę. W 2010 roku zaczęłam pracować w Domu Pomocy Społecznej. Jestem tam do dziś! Ukończyłam odpowiednie szkolenia, które pomagają mi być lepszą w tym, co robię, a pracę mam naprawdę piękną. Na co dzień jestem terapeutką, zajmuję się starszymi osobami z chorobami psychicznymi. Moja praca daje mi wiele radość! Dzięki temu, że sama jestem niepełnosprawna, łatwiej mi zrozumieć innych, którzy też potrzebują pomocy. Wydawać by się mogło, że wszystko się dobrze ułożyło, ale jak cień ciągnie się za mną niedowład prawej nogi… Gdy chodzę i się zapominam, stopa wykrzywia mi się do środka, a kostka szoruje po ziemi. Przez to już wiele razy ją skręciłam… Raz po taki skręceniu poszłam prywatnie do lekarza, by mi pomógł. On wysłała mnie do jednego rehabilitanta, a tamten polecił kolejnego. Wtedy pierwszy raz w życiu doświadczyłam tego, jak wielkie znaczenie mają odpowiednie ćwiczenia! Teraz dwa razy w tygodniu przyjeżdża do mnie specjalista, który rehabilituje mnie metodą Vojty. Do dosyć bolesne, ale efekty są wspaniałe! Niestety, bym miała szansę na życie bez bólu i bez strachu o kolejne skręcenie kostki, bym już nie musiała chodzić na zwolnienie lekarskie i opuszczać moich podopiecznych, by mój kręgosłup i miednica się nie wykrzywiały, potrzebne są bardzo duże środki. Roczny koszt rehabilitacji to ok. 30 tysięcy złotych… Żyję skromnie i nie stać mnie na taki wydatek, dlatego postanowiłam poprosić o pomoc. Obiecuję, że nigdy się nie poddam! Paulina

7 897,00 zł ( 24,16% )
Brakuje: 24 784,00 zł
Martyna Owczarek
Martyna Owczarek , 14 lat

Martynka chce mówić tak jak Ty! Pomóż jej walczyć o zdrowie!

Martynka skończyła w listopadzie 9 lat i dopiero od niedawna potrafi chodzić. Wszystko przez Mózgowe Porażenie Dziecięce, które mocno jej dokucza od pierwszych dni życia. Ćwiczenia, rehabilitacja — to nasza codzienność. Małymi krokami staramy się odzyskać utracone zdrowie, ale jest to bardzo trudna walka. Ogromną szansę na poprawę sprawności Martynki daje terapia komórkami macierzystymi. Niepełnosprawność… Odmieniamy to słowo przez wszystkie przypadki. Pojawia się na diagnozach, w orzeczeniu — wszędzie. Nigdy się go nie pozbędziemy, a nasza córeczka już zawsze będzie potrzebowała pomocy ze strony innych osób. Czasu nie cofniemy i to, co możemy zrobić, to spoglądać jedynie do przodu. Córeczka urodziła się z zaburzeniem rozwojowym. Już w wieku 7 miesięcy przeszła skomplikowaną operację kości czaszki — trigonocefalię. Później zaczęły się ujawniać kolejne problemy: hipoplazja przedniej części sierpa mózgu, obniżone napięcie mięśniowe, niedowład czterokończynowy, padaczka, autoagresja, cechy autystyczne. Tak wiele nieszczęść na jedno, tak małe dziecko… Czy można się przygotować do wychowywania dziecka niepełnosprawnego? Nie uczą tego w żadnych mądrych książkach ani w szkole rodzenia. Kiedy myśleliśmy, że najgorsze wieści mamy już za sobą, pojawiały się kolejne trudności i komplikacje. Ciągle pod wiatr, ciągle pod górkę… Nie mogliśmy się poddać. Szczególnie że Martynka tak bardzo nas potrzebowała. Niestety, córeczka wciąż nie potrafi mówić, a emocje wyraża przez krzyk, płacz lub po prostu pokazując rękami. Często jest sfrustrowana, że nie potrafimy jej zrozumieć. Serce się kraje, kiedy widzimy, jak próbuje się do nas przebić zza ciemnej zasłony swojej niepełnosprawności. Musimy jej to ułatwić tak bardzo, jak to tylko możliwe. Dlatego zdecydowaliśmy się na terapię komórkami macierzystymi. W mózgu Martynki doszło do wielu uszkodzeń i wierzymy, że część z nich da się odwrócić właśnie dzięki komórkom macierzystym. Chcielibyśmy usłyszeć wreszcie pierwsze słowa, nawet te najprostsze jak mama i tata. Jako rodzice o niczym innym nie marzymy. Koszty tej terapii przekraczają jednak nasze możliwości finansowe. Stąd nasza prośba o pomoc. Martynka wkrótce wkroczy w wiek dojrzewania. W jej ciele zaczną zachodzić zmiany, których nie będzie rozumiała. Każdy z nas przez to przechodził i doskonale wiemy, jak trudno się porozumieć z wszystkimi dookoła. A co dopiero, kiedy nie potrafi się mówić… Prosimy o szansę dla córeczki. Prosimy o otwarte i hojne serca. Ta nierówna walka o sprawność nigdy się nie skończy. Z Waszym wsparciem może być łatwiejsza... Agnieszka i Grzegorz - rodzice

47 647,00 zł ( 74,64% )
Brakuje: 16 183,00 zł
Adrianna Berezowska
Adrianna Berezowska , 23 lata

Bez ciebie szansa na samodzielną przyszłość przepadnie. Pomocy!

Ada to prawdziwa rakieta energetyczna! Każdy jej dzień wypełniony jest po brzegi, wszędzie jej pełno. I pewnie gdyby nie wózek wszystkie pomysły realizowałaby w tempie jeszcze szybszym niż ekspresowe. Nigdy nie dawaliśmy jej odczuć, że wózek to ograniczenie. Niestety, tym razem przegraliśmy. Ada przyszła na świat w 26 tygodniu ciąży. Przez kilka miesięcy leżała w szpitalu, to było ponad 120 dni niepewności, walki i troskliwych zapewnień, że nadejdzie dzień, w którym razem wrócimy do domu. Od tamtego czasu wiemy, że Ada ma ogromną wolę walki. Jej chęć życia zaskoczyła nawet lekarzy. Kiedy opuszczałyśmy szpital, myślałam, że wychodzimy na prostą, że teraz będziemy mogły cieszyć się bliskością, której tak bardzo brakowało w pierwszych miesiącach życia. Moje szczęście nie trwało długo. Mając 8 miesięcy, córka zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Jak to?! - pytałam lekarzy o powody, możliwe konsekwencje, o to, czy Adrianka przeżyje. Początkowe milczenie, bo ciężko wyrokować od razu. Powrót na szpitalną salę po zaledwie kilku miesiącach. Sterylna biel, która kojarzyła się wyłącznie ze strachem i pełnym napięcia oczekiwaniem… Po raz kolejny siedziałam bezradna przy łóżku. Kolejny raz po cichu liczyłam na cud. I powtarzałam jak mantrę “córeczko, bądź silna. Dla siebie, dla nas”. Skutkiem nagłej choroby jest niesprawność nóg i rąk. Kiedy o tym usłyszałam, świat na chwilę stanął w miejscu. Zastanawiałam się, jak wytłumaczę jej w przyszłości, dlaczego nie może pobiec za bratem, wspiąć się na drzewo czy zwyczajnie zejść ze schodów. To wszystko mnie przerażało. Ale tylko przez chwilę. Mijały lata, a my staraliśmy się z całych sił, by Ada nie odczuwała ograniczeń związanych z niesprawnością. Zachęcaliśmy ją, by rozwijała zainteresowania, pielęgnowała pasje. Nasze zaangażowanie w codzienną rehabilitację przyniosło efekty - przez pierwsze lata całą rodziną jeździliśmy na turnusy, właściwie w domu byliśmy raczej gośćmi. Kiedy zaczęła się szkoła postanowiliśmy, że edukacja Ady stanie na pierwszym miejscu i w roku szkolnym będziemy prowadzić domowe zajęcia, by traciła jak najmniej, by jej życie nie różniło się tak bardzo od tego, które prowadzili jej rówieśnicy. Nasza praca przyniosła efekty - dzięki naszej aktywności i zaangażowaniu Ada jest dziś sprawna. Gdyby nie pomoc, ciężka praca, gdyby nie te wszystkie wyjazdy, konsultacje ze specjalistami córka zamiast spełniania kolejnych marzeń z listy byłaby całkowicie zależna od innych. Jeszcze kiedy Ada była małą dziewczynką podjęliśmy decyzję, że zrobimy wszystko, by zapewnić jej to, co najlepsze, pełnię możliwości. Niepełnosprawność nie równa się wiecznym ograniczeniom, To byłoby z naszej strony ogromne zaniedbanie. Dziecko, które pozbawione jest możliwości ruchu, wymaga wsparcia, ale nie zamknięcia w domu. By Ada mogła swobodnie się przemieszczać, niezbędny jest specjalistyczny wózek - taki, który nie będzie powodował bólu kręgosłupa, z powodzeniem zastąpi nogi, a przy okazji będzie lekki, zwrotny i dotrzyma kroku Adzie w codziennych wyzwaniach. Ten wózek to jakby nowy wiatr w żagle. Ada niebawem rusza na kolejne spotkanie z zagranicznymi gośćmi w ramach programu Erasmus, nauka języków jest jej prawdziwą pasją. Wszystkie marzenia spełniamy wspólnie, niestety, to jest poza naszym zasięgiem. Teraz potrzebujemy Waszego wsparcia! Prosimy, pomóżcie zrobić Adzie spóźniony prezent urodzinowy. By w dorosłość mogła wkroczyć już na nowym wózku. Niektórzy w jej sytuacji całkowicie by się poddali, niektórzy stwierdziliby, że życie rzuca kłody pod nogi, a walka nie ma sensu. A Ada? Uczy się, jest aktywna towarzysko i planuje studia, z optymizmem patrzy w przyszłość. Ma mnóstwo energii, którą chętnie dzieli się z innymi. Czasem naprawdę ją podziwiam, a na co dzień jestem zwyczajnie dumna. To, co jej daliśmy, oddała podwójnie. Każdy jej uśmiech, satysfakcja i oznaka radości cieszy. Był moment, w którym nie mieliśmy pewności, czy Ada będzie mogła planować jakąkolwiek przyszłość… To nauczyło nas doceniać każdy dzień.  Nie pozwólcie mojej córce zwolnić na drodze do realizacji marzeń. Proszę, pomóżcie ratować jej przyszłość! Niepełnosprawność jej nie złamała, ale ból spowodowany nieprawidłowo dopasowanym wózkiem, na którym porusza się każdego dnia, może prowadzić do poważnych konsekwencji. Wasza pomoc to szansa na samodzielną dorosłość dla mojej Ady. 

10 428,00 zł ( 49,01% )
Brakuje: 10 849,00 zł
Marcin Walczak
Marcin Walczak , 31 lat

Życie złamane w ułamku sekundy. Pomagamy Marcinowi wrócić do zdrowia!

Wypadek złamał życie Marcina. Od tego momentu nic już nie jest takie, jak wcześniej. Ze zdrowego 25-latka stał się osobą potrzebującą wsparcia z naszej strony we wszystkich, nawet najprostszych czynnościach. Zupełnie tak jak wtedy, kiedy był malutkim bobasem. Ubieranie, karmienie, a nawet zmiana pampersów... Niestety, nasze siły są już dużo mniejsze niż kiedyś, a on waży dużo więcej niż wtedy. Powiedzieć, że nie jest łatwo, to jak nic nie powiedzieć… Jedyną szansą na poprawę jest długotrwała i bardzo kosztowna rehabilitacja. 29 czerwca 2018 r. - dzień, w którym zatrzymała się ziemia… Potworny wypadek. Marcin w stanie krytycznym. OIOM. Lekarze dniami i nocami walczą o jego życie. Z drżeniem serca nasłuchujemy kolejnych wieści z pola bitwy. Kość udowa roztrzaskana, podobnie jak kręgosłup. Trzeba operować, składać to, co jeszcze zostało do uratowania. Czy przeżyje, czy się jeszcze obudzi? W jakim będzie stanie? Tysiące pytań przelatywały z prędkością światła i nikt nie potrafił na nie odpowiedzieć… Najtrudniejsze były pierwsze 2 tygodnie. W trakcie wybudzania ze śpiączki farmakologicznej Marcin się zatrzymał, potrzebna była rozpaczliwa reanimacja. Już był jedną nogą po drugiej stronie, już niemal się żegnaliśmy. Szczęśliwie powrócił do życia, które od tego fatalnego momentu wygląda zupełnie inaczej. Marcin nie pamięta wypadku. Obudził się po tych dramatycznych 2 tygodniach i absolutnie nie wiedział, co się stało. Z jego zdrowia i sprawności nie zostało prawie nic. Paraliż od pasa w dół, ogromny ból i powoli docierająca świadomość w jak trudnej sytuacji się znalazł. Życie rozpadło się podobnie jak kręgosłup. Robimy teraz wszystko, żeby spróbować je poskładać na nowo. Nie da się przygotować na taką sytuację. W listopadzie Marcin wrócił do domu i powinien od razu przejść intensywną rehabilitację. Niestety, kolejki na takie zabiegi są ogromne, a nas nie stać na prywatną opiekę. Dodatkowo, 15 lutego przeszedł skomplikowaną operację ponownego zespolenia kości udowej, która nie chciała się prawidłowo zrosnąć. Przed nami 2 miesiące oczekiwania aż noga się zagoi, a później… Próbujemy rehabilitować syna na własną rękę, na tyle jak dalece starczy nam sił. A tych sił jest już coraz mniej. I więcej nie będzie. Wierzymy, że Marcinowi uda się odzyskać choć część utraconej sprawności, ale jest to zależne od wielu godzin ćwiczeń ze specjalistami z najwyżej półki. Bez tego nie ma szans na poprawę, dlatego prosimy o pomoc. Pamiętam jak miał roczek i uczył się stawiać swoje pierwsze kroki. Ile przy tym było radości. Później wyjście z pieluch, samodzielne ubieranie. Nigdy nie sądziliśmy, że jeszcze wrócimy do punktu wyjścia. Nie byliśmy na to przygotowani i nie możemy się z tym pogodzić. Czasu już jednak nie cofniemy i jedyne, co pozostaje, to walczyć o powrót do sprawności. Sami jednak nie damy rady… Beata - mama

13 294,00 zł ( 10,55% )
Brakuje: 112 674,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki