Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Kacper Banasiak
11 dni do końca
Kacper Banasiak , 7 lat

Koszmarna choroba zabija Kacperka! Zbieramy na leczenie ostatniej szansy

Kacperek to cały nasz świat. Kiedy miał roczek, nikt nie spodziewał się, że w jego organizmie kryje się bardzo ciężka choroba. Był jak każde inne dzieciątko. Dokładnie takie jak twoje. Ciekawy świata, pełen energii, uśmiechnięty. Z czasem zaczął czuć się coraz gorzej. Coś pochłaniało jego energię. Nie chciał się już bawić, nie chciał próbować stawiać pierwszych kroków, coraz częściej płakał. Zamiast uśmiechu na jego twarzy, częściej gościły łzy. Po kilkunastu wizytach u różnych specjalistów otrzymaliśmy diagnozę. Był to najgorszy dzień w naszym życiu. Od tamtej pory każdego dnia walczymy, aby choroba nie odebrała nam naszego synka...  Kacper cierpi na nieuleczalną, bardzo szybko postępującą chorobę genetyczną, zwaną Zespołem Leigha. Komórki w ciele Kacperka powoli zaczynają obumierać i nie produkują energii. Dziecko pomimo chęci poznawania świata staje się coraz bardziej ograniczone i słabsze. Organy przestają funkcjonować prawidłowo. Nie bawi się zabawkami jak jego rówieśnicy, ponieważ jego mały organizm nie ma na to sił.  Lekarze na pytanie, jak pomóc naszemu synkowi spuszczają wzrok, jesteśmy zdani sami na siebie, musimy sami w domu być lekarzami dla naszego skarba i przeprowadzać różnego rodzaju eksperymenty z suplementacją, aby wesprzeć jego organizm w tej nierównej walce. Choroba każdego dnia sieje spustoszenie w jego malutkim organizmie, mimo cierpienia i ciągłej walki Kacperek się nie poddaje i każdego dnia stawia czoła tej chorobie. Nieustanny strach, cierpienie, smutek i żal wypełniają nam każdy dzień. Po długich i bezskutecznych poszukiwaniach w końcu pojawiła się nadzieja… Dotarliśmy do rodziców mieszkających w USA, których synek również choruje na Zespół Leigha z taką samą mutacją SURF1. Dzięki ich inicjatywie została założona fundacja Cure Surf1. Zbierają oni środki na finansowanie badań nad terapią. Kacperek, jako jedyny z całej Polski jest jej podopiecznym i na obecną chwilę kwalifikuje się do terapii. Celem tego projektu jest zastąpienie brakującego genu SURF1 u dzieci cierpiących na jego brak. Zastąpienie genu odbywa się za pomocą specjalnego wirusa o nazwie AAV9. Aby zwiększyć szanse naszego synka do zakwalifikowania się do terapii, musimy dołożyć część środków finansowych do całej zbiórki. Dzięki zebranym funduszom wesprzemy badania nad terapią genową i umożliwimy jej jak najszybsze uruchomienie. Nie znamy dokładnej kwoty leczenia, ale wiem, że będzie duża, sami nie damy rady! Dzięki tej terapii w przyszłości nie tylko nasz synek może żyć normalnie, ale wszystkie inne dzieci, ich rodzice ominą wielu cierpień, przez które my musimy przechodzić, a nie ma nic gorszego niż walczyć z chorobą dziecka, z którą nie ma szans wygrać...  Z całego serca prosimy, pomóż nam uratować naszego synka i daj szansę innym dzieciom oraz nadzieję ich rodzicom. Rodzice Kacperka

126 335 zł
Dominik Kowalczyk
3 dni do końca
Dominik Kowalczyk , 27 lat

Wypadek złamał życie mojego syna. Pomóż mu wrócić do sprawności.

Jedna sekunda, chwila czyjejś nieuwagi i wszystko przepada. Zdrowie, sprawność, plany na przyszłość. Jak to jest zaczynać życie od nowa w wieku 22 lat? Mój syn doskonale zna odpowiedź na to pytanie… Nieszczęśliwy wypadek przekreślił wszystko, co do tej pory potrafił… Znów jest na początku swojej drogi. Żyje, choć mogło go nie być. Robimy wszystko, żeby odzyskać to, co wtedy stracił, ale do tego potrzeba ogromnych pieniędzy.  Dominik kochał sport, niedawno skończył technikum gastronomiczne, rozpoczął pracę, działał w Ochotniczej Straży Pożarnej. To właśnie w czasie wykonywania obowiązków zastępcy prezesa OSP doszło do tragedii… Syn jechał na ćwiczenia, gdy zdarzył się wypadek. Zabrakło kilometra, by bezpiecznie dojechał do celu. Dostaliśmy telefon, którego nikt nigdy nie chce odebrać. Grobowy głos w słuchawce, lodowy kolec w sercu. Moment, w którym zatrzymuje się ziemia. Chwila sprawiła, że ze zdrowego, młodego mężczyzny, zamienił się w “małego” chłopca, który wymaga stałej opieki rodziny… Dominik miał wiele złamań, ale najgorsze, to nieodwracalne uszkodzenie mózgu. Organu, procesora, który odpowiada za wszystko. Ciężko patrzeć, kiedy syn nie potrafi odczytać godziny na zegarku, nie wie jak trafić do domu… Kiedy po prostu jest bezradny. Z Dominikiem nie ma kontaktu logicznego, ma zaburzenia świadomości, problemy z pamięcią. Uczy się wszystkiego od nowa. Nie mogę go zostawić samego nawet na chwilę… Nasz świat rozpadł się na miliony kawałków i teraz próbujemy go małymi kroczkami posklejać na nowo. Nie jest łatwo, nikt sobie nie zdaje z tego sprawy, dopóki nie doświadczy na własnej skórze. Uszkodzonego mózgu nie da się ot tak naprawić. Przed Dominikiem wiele pracy, by nauczyć się żyć od nowa… Syn potrzebuje stałej, żmudnej rehabilitacji. Wystarczy kilkudniowa przerwa, by wszystko musimy zaczynać od nowa. Dlatego nie wolno nam się teraz zatrzymać. Do tej pory opłacałem zajęcia sam, ale wizyty rehabilitanta skutecznie drenują moje oszczędności. Portfel zaczyna świecić pustkami… Stoję na krawędzi, dlatego proszę o pomoc.  On ma całe życie przed sobą i ja wciąż wierzę, że nie będzie skazany przez kolejne kilkadziesiąt lat na wegetację. Jeszcze może być pięknie i wspaniale, ale setek godzin rehabilitacji nie przeskoczymy. Proszę, bądźcie z nami. Syn wiele razy pomagał ludziom w potrzebie, musimy mu pokazać, że dobro wraca! Krzysztof, tata Dominika.

8 815,00 zł ( 18,41% )
Brakuje: 39 057,00 zł
Robert Kot
3 dni do końca
Robert Kot , 57 lat

Życie potrzaskane na miliony kawałków. Pomóż Robertowi odzyskać sprawność!

Wystarczyło kilka sekund, moje życie posypało się jak domek z kart. By plany i marzenia zastąpiła walka o zdrowie. Wpadłem pod samochód, kierowca nie zauważył mnie podczas cofania. Poczułem ogromny ból, siła koni mechanicznych sponiewierała kręgosłup, żebra, płuca. Lekarze jakimś cudem utrzymali mnie na tym świecie, ale moje zdrowie jest w opłakanym stanie. Potrzebuję ogromnych pieniędzy, żeby jeszcze kiedykolwiek stanąć na nogach… Rano 6 czerwca wychodząc z domu, nie spodziewałem się, jak bardzo ten dzień zmieni życie moje i całej mojej rodziny. Bardzo boleśnie otarłem się o śmierć. Liczyła się każda minuta, gdy do szpitala zabierał mnie śmigłowiec… Mnóstwo obrażeń wewnętrznych, organy zamienione w mielonkę. Lekarze walczyli o mnie przez 8 godzin, kolejne 4 tygodnie przeleżałem w śpiączce farmaceutycznej. Rodzina odchodziła od zmysłów. Nie da się opisać tego, co czuje człowiek w takim momencie.  Wciąż trudno mi się pogodzić z tym, co się stało. Straciłem sprawność, samodzielność, możliwość decydowania o sobie. Moim najbliższym towarzyszem stało się nieznośne cierpienie. Boli mnie wszystko i trudno cokolwiek z tym zrobić. Jestem sparaliżowany od pasa w dół. Bez pomocy ze strony innych osób nie mogę nic… Mięśnie dopadła potężna spastyczność. Są twarde, napięte, nie chcą mnie słuchać. Nie służą do tego, do czego zostały stworzone. Po prostu bolą… Oprócz sprawności straciłem też ślub najstarszej córki. Nie było mnie, gdy składała przysięgę małżeńską, ani kiedy tańczyła swój pierwszy taniec. Nikt z obecnych nie bawił się beztrosko, mając w świadomości mój stan i wymuszoną nieobecność. To już jednak przeszłość. Bolesna, okrutna, ale jednak przeszłość. Żeby nie zwariować, staram się patrzeć w przyszłość i szukać szans na powrót do zdrowia, do którego jedyna droga prowadzi przez długotrwałą i intensywną rehabilitację. A co za tym stoi piekielnie kosztowną. Dostałem od życia cios, po którym leżę i próbuję się podnieść. Samemu mi się nie uda, wiem o tym doskonale. Rozpadłem się, rozsypałem na wiele kawałków i teraz wraz z rodziną staramy się te kawałki poskładać na nowo. Stary, w pełni zdrowy Robert już pewnie nigdy nie wróci, ale muszę starać się odzyskać z utraconej sprawności, ile tylko się da. Dla siebie i dla rodziny, żeby nie być już do samej śmierci jedynie obciążeniem. Musiałem przełamać wstyd i nauczyć się prosić o pomoc przy najprostszych czynnościach. Proszę i Ciebie o wsparcie finansowe na moją długotrwałą i bardzo drogą rehabilitację… Robert

9 472,00 zł ( 15,46% )
Brakuje: 51 773,00 zł
Tomasz Włodarczak
3 dni do końca
Tomasz Włodarczak , 38 lat

Chcę znów uprawiać sport, biegać, żyć! Potrzebuję do tego protezy. Pomóż!

Ten dzień zmienił wszystko. Jedna chwila, niefortunny zbieg okoliczności. Tyle razy tamtędy przejeżdżałem i nigdy nic się nie wydarzyło, aż do tamtego fatalnego poranka, trzy lata temu... Jechałem do domu po nocnej zmianie, przejazd kolejowy był zepsuty, nie słyszałem i nie widziałem nadjeżdżającego pociągu… Wjechałem na tory i nagle zapadła ciemność.  Chyba tylko cud sprawił, że przeżyłem. Złamana miednica, połamane nogi, ręce, oparzenia trzeciego i czwartego stopnia - taki był bilans. Lekarzom udało się mnie poskładać, miałem kilka przeszczepów skóry. Bolał mnie każdy fragment ciała, to była droga przez piekło. Niestety wszystko bardzo źle się goiło, a po skomplikowanej operacji kolana zaczęły się następne problemy… Okazało się, że zostałem zarażony gronkowcem złocistym.  Bakteria niczym tsunami spowodowała ogromne spustoszenie w moim ciele. Pojawił się rozległy stan zapalny, który w bardzo szybkim tempie się rozprzestrzeniał. Stanąłem nad krawędzią, a lekarze nie mieli wyjścia. Musieli amputować nogę, by uniknąć całego zakażenia organizmu. Trudno się było z tym pogodzić. Mogłem tylko powiedzieć lekarzowi: czyń swoją powinność... Przed wypadkiem byłem bardzo aktywny. Całe życie uprawiałem sport. Trenowałem na siłowni, sztuki walki, próbowałem boksowania. Marzyłem o tym, by rozpocząć przygodę z tai-chi. Dla człowieka, dla którego sport jest całym życiem, amputacja to tragedia. Nagle tracisz poczucie wartości, czujesz się ograniczony. Rozumiesz aż za dobrze, jak wiele barier jest dookoła. Jeśli nie ma schodów, poruszam się na wózku. Kiedy trzeba, biorę w ręce kule i staram się dokuśtykać na miejsce przeznaczenia. Na własnej skórze doświadczam, jak bardzo świat dookoła nie jest przystosowany do potrzeb osób z ograniczoną sprawnością. Każdy krawężnik, nierówny chodnik, drzwi, które otwierają się w złą stronę… Chodząc na dwóch zdrowych nogach, człowiek tego nie zauważa. Marzę, by wrócić do tego, co w życiu dawało mi najwięcej satysfakcji i radości. Żeby wrócić do uprawiania sportu, do normalnego życia bez ograniczeń, pilnie potrzebuję protezy. Cena za moją sprawność jest jednak ogromna. Koszt protezy przerasta zarówno mnie i moich rodziców. Dlatego proszę o pomoc. Chciałbym cofnąć czas, każdy na moim miejscu by chciał. Mickiewicz miał rację, pisząc o zdrowiu, które się docenia po stracie… Wierzę, że jest jeszcze przede mną przyszłość. Zależy ona jednak od ogromnych pieniędzy. Proszę, pomóż mi wrócić do życia sprzed wypadku.  Tomek

11 883,00 zł ( 6,64% )
Brakuje: 166 840,00 zł
Daniel Szczepaniak
4 dni do końca
Daniel Szczepaniak , 24 lata

W wypadku połamał się jak zapałka... Daniel potrzebuje nas, by znów chodzić!

Kilometr – tyle zabrakło, by bezpiecznie wrócił do domu. Daniel i jego siostra wracali na skuterze do domu. Jechali wolno – 50 km/h. Samochód z naprzeciwka pojawił się nagle… Daniel nie miał szans. Połamał się jak zapałka… Bardzo potrzebna jest Twoja pomoc! Mama Daniela: To był 29 marca 2019 roku. Czarny piątek na drogach… Było wiele wypadków samochodowych. Nie sądziłam jednak, że jeden z nich przydarzy się mojej rodzinie, moim dzieciom… Zaalarmowała mnie nasza sąsiadka. Wracała do domu, przejeżdżała obok miejsca wypadku. Widziała zbiegowisko, rozbity skuter, samochody, policję i pogotowie… Natychmiast pobiegłam na miejsce. Gdy coś stanie się twojemu dziecku, to największa tragedia. W tym wypadku ucierpiała dwójka moich dzieci. To była najgorsza chwila w moim życiu. Siostra Daniela była połamana, ale jej życie nie było zagrożone. Zabrano ją do szpitala w Pile. Stan Daniela był na tyle poważny, że wezwano do niego helikopter medyczny. Trafił na Oddział Intensywnej Terapii szpitala w Bydgoszczy, gdzie lekarze walczyli o jego życie. Był w śpiączce, oddychał za niego respirator. Nikt nie wiedział, czy przeżyje. Daniel: To była chwila. Z wypadku nie pamiętam nic. Jechałem na skuterze, byłem już niedaleko domu. Nagle pojawił się samochód, wszystko potoczyło się tak szybko… Do dziś to jest jak za mgłą… O tym, że zdarzył się wypadek, nie dają mi jednak zapomnieć moje nogi. Zderzenie musiało być tak silne, że obie nogi połamały się jak zapałki. Zresztą nie tylko one. Strzaskana była miednica, kręgosłup w odcinku lędźwiowym, w kilku miejscach czaszka, płuca. Mama Daniela: To, że Daniel przeżył i że nie doszło do uszkodzenia mózgu, to cud. Po upadku w głowie zrobił się krwiak, który jednak na szczęście się wchłonął. Syn spędził wiele dni na Oddziale Intensywnej Terapii… Tam powolutku dochodził do siebie. Daniel: Cieszę się, że przeżyłem, że miałem na tyle szczęścia, że mogę tu wciąż być… Doceniam każdy dzień. Urazy, jakich doznałem, spowodowały jednak, że nie mam już możliwości cieszyć się życiem jak kiedyś... Po tylu złamaniach przez długi czas nie wstawałem w ogóle z łóżka. Dopiero od niedawna zaczynam naukę chodzenia o kulach. Choć słowo chodzenie, jest tutaj na wyrost. Stawiam zaledwie kilka kroków… Bez pomocy innej osoby nie jestem w stanie zrobić nic. Marzę, by znów być sprawny… By samemu o własnych silach wyjść z mieszkania. Tak bardzo chcę chodzić… Jestem uczniem czwartej klasy technikum informatycznego. Chciałbym zdać maturę, iść na studia, ale bez rehabilitacji to się nie uda. Wiem, że długa i ciężka praca przede mną, ale jestem na to gotowy! Czas oczekiwania na rehabilitację z NFZ to wiele, wiele miesięcy… A ja nie mam tyle czasu! Aby moc wstać z łóżka i stać się samodzielny, potrzebuję pomocy – muszę ćwiczyć już teraz. Proszę Cię, pomóż mi opłacić trzymiesięczny turnus rehabilitacyjny, dzięki któremu mam szansę, by stanąć na nogi. Ani mnie, ani mojej mamy na to nie stać. Bez Ciebie nie dam rady wrócić do zdrowia. Każda złotówka się liczy, bo to właśnie ona pozwoli mi odwrócić skutki wypadku i znów żyć normalnie… Czasu nie cofnę, ale w walce o zdrowie nie poddam się nigdy! To jest bardzo trudne, tak publicznie prosić o pomoc, ale cała nadzieja w ludziach dobrej woli, w ludziach, którzy okażą wsparcie, w ludziach, dzięki którym przejdę kilka kroków, a potem następne. Aż w końcu sam o własnych silach będę mógł opuścić mieszkanie. Tak bardzo chcę znowu chodzić…

17 098,00 zł ( 35,32% )
Brakuje: 31 306,00 zł
Mariusz Człapa
2 dni do końca
Mariusz Człapa , 42 lata

Bez rehabilitacji Mariusz nie ma szans na powrót do zdrowia. Pomóż mu stanąć na nogi!

Tętniak jest podstępny, nie daje objawów, można z nim żyć latami, nie wiedząc nawet, że jest i nagle pęka… 23 stycznia tętniak pękł w głowie mojego syna i chyba tylko cud sprawił, że nadal jest z nami… Nikt się tego nie spodziewał i nikt nie był na to przygotowany. W jednej nasz świat się zawalił, a później było tylko gorzej.  Gdy wydarzyła się ta tragedia, Mariusz był na zakupach w sklepie. Nagle upadł na ziemię… Ktoś wezwał karetkę, potem operacja i długie godziny czekania w lęku. Nie da się opisać tamtych chwil. Strach wypełnił całą dostępną przestrzeń. Początkowo o to, czy w ogóle przeżyje, później czy się obudzi i w końcu, czy będzie jeszcze kiedyś sprawny.  Kiedy myśleliśmy, że najgorsze już za nami, po trzech tygodniach pobytu na oddziale intensywnej terapii doszło do kolejnego wycieku z okolicy tętniaka… Aż trudno w to uwierzyć. Kolejne ciosy spadały na nas raz za razem. Jak przetrwać taką nawałnicę nieszczęść? Ktoś zna odpowiedź? Mariusz ma od tego czasu problemy z nogami. Nie chodzi, porusza się na wózku, szwankuje też pamięć. Mariusz potrzebuje pomocy innych, bo bez niej nie jest w stanie zrobić wielu rzeczy - chociażby się ubrać. Synowi ciężko było pogodzić się z taką sytuacją. Przyszło przybicie, załamanie… Na szczęście trwało to krótko. Tą, która trzyma Mariusza na powierzchni, jest ukochana córeczka. To dla niej chce stanąć na nogi, dla niej chce znów być sprawny. Syn od kilku tygodni przebywa w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, robi duże postępy. Jest nadzieja, że stanie na nogi. Żeby to się udało, potrzeba kolejnych miesięcy ćwiczeń pod okiem specjalistów. Dla mnie i dla rodziny Mariusza kwota za leczenie jest nieosiągalna. Mariusz oprócz turnusów potrzebuje też specjalnego urządzenia przyspieszającego gojenie odleżyn, leków i opatrunków. Potrzeby są bardzo duże, a pieniędzy mało. Dlatego prosimy o pomoc.  Nasz świat wywrócił się do góry i próbujemy wszelkimi sposobami poskładać go na nowo. Nie jest łatwo i jeszcze długo nie będzie. Serce boli, łzy stają w oczach, ale nie mamy innego wyjścia, jak tylko próbować sobie poradzić z tym wszystkim. Z Twoim wsparciem będzie nam dużo łatwiej. Pomożesz? Mama Mariusza

11 177,00 zł ( 21,51% )
Brakuje: 40 781,00 zł
Sylwia Cholewińska
Sylwia Cholewińska , 26 lat

Tego wypadku nie miałam prawa przeżyć... Dziś walczę o drugi cud, czy mi pomożesz?

Przeżyłam upadek z 7 piętra. To był cud… Jak to się stało, że wypadłam przez balkon? Policja umorzyła sprawę i nie wolno mi o tym mówić, a w tamtej chwili, walcząc o życie, nie miałam siły i możliwości walczyć jeszcze o sprawiedliwość… Teraz ważna jest tylko przyszłość i to, czy jeszcze kiedyś stanę na nogi… Gdyby nie błąd podczas operacji, dziś bym chodziła. Teraz jednak mam szansę! Bardzo Cię proszę, pomóż mi, nim moja nadzieja przepadnie… Po ponad 4 latach od wypadku i innych tragicznych zdarzeń pojawiło się światełko w tunelu! Dostałam się do programu leczenia alternatywnego. Już wkrótce lekarze wszczepią mi w rdzeń elektrostymulator, który ma pobudzić nerwy do działania. Jego koszt - 1,5 mln złotych! Na szczęście to zostanie sfinansowane z programu. Jest jednak jedno “ale”... Aby operacja mogła zostać zrealizowana, muszę przez minimum cztery miesiące być hospitalizowana w specjalnym ośrodku rehabilitacyjnym, a po operacji zostać w nim przynajmniej rok. To muszę już opłacić sama… Koszt miesiąca rehabilitacji to 12 tysięcy złotych. Mnie i mojej rodziny na to nie stać… Proszę o pomoc, nim moja szansa przepadnie, nim na zawsze stracę nadzieję o odzyskaniu zdrowia… Proszę, poznaj moją historię. To był kwiecień 2015 roku. Ktoś znalazł mnie na dole, wezwał karetkę, reanimowali mnie w drodze do szpitala, potem na oddziale, ale lekarzom udało się przywrócić mnie do życia dopiero za trzecią próbą. Choć takiego wypadku nie miałam prawa przeżyć, stał się cud, nadal tu jestem! Po upadku miałam pęknięta miednicę i lewe biodro, połamane żebra i łuki żebrowe oraz uszkodzone 3 kręgi, ale rdzeń był cały! Gdy się obudziłam, ruszałam nogami, wszystko czułam! Po tygodniu przewieźli mnie do drugiego szpitala na operację kręgosłupa. Bardzo się bałam, nie chciałam jej, ale lekarz powiedział: “Pani Sylwio, dzisiaj operujemy, a za dwa tygodnie ściągamy szwy i się żegnamy”. Wszystko miało być dobrze… W trakcie operacji nastąpiły powikłania - część cementu kostnego wyciekła do rdzenia. Gdy się obudziłam, nie mogłam ruszyć nogą. Zabrali mnie na kolejną operację… Niestety, 4-godzinny ucisk cementu na rdzeń spowodował paraliż. Gdy się obudziłam, to nic nie czułam... Zostałam sparaliżowana od końca piersi do stóp.  Upadek z 7 piętra był pierwszą tragedią. Kolejną była nieudana operacja, która skazała mnie na kalectwo… Przez wiele tygodni nie mogłam dojść do siebie. Właściwie tylko płakałam… Kolejne dni upływały na cierpieniu i takim poczuciu beznadziei, który trudno mi nawet opisać. Myślałam, że choć przeżyłam, to moje życie się skończyło… Pojawiły się inne dolegliwości - ogromna odleżyna, którą było trzeba operować. Przykurcze w nogach, kłopoty z biodrami. Przeszłam łącznie 10 operacji, z czego część była nieudana. Ból? Chciałabym czuć ten fizyczny, bo to by oznaczało, że odzyskuję czucie w nogach. Zamiast tego bolała dusza. Ta udręka jest chyba gorsza. Cień nadziei powrócił, gdy mój rehabilitant powiedział, że jeszcze mogę chodzić! Wtedy zawzięłam się w sobie, zaczęłam z nim ćwiczyć. Gdy po wielu tygodniach pierwszy raz o własnych siłach mogłam usiąść na wózek inwalidzki, miałam ochotę płakać - tym razem ze szczęścia! Niestety, mimo ciężkiej pracy nadal nie chodzę. Minęły już cztery lata i dwa miesiące odkąd poruszam się na wózku. Przede mną kolejne operacje, choć żaden lekarz nie dawał mi szans na powrót do zdrowia. Jednak ale zdarzył się cud! Pojechałam do profesora, który powiedział, że jest szansa na to, że będę mogła w końcu chodzić! Moją nadzieją jest właśnie operacja polegająca na wszczepieniu elektrostymulatora. Ta się nie odbędzie, jeśli nie będę w stanie opłacić niezbędnej rehabilitacji. A na to nie mam pieniędzy… Bardzo proszę o pomoc. Wierzę, że najlepsze jeszcze przede mną, a skutki tak wielu złych zdarzeń w moim życiu w końcu znikną… Nadal czasami zdarza się, że budzę się z myślą, że to wszystko było tylko złym snem. Ale potem chcę wstać i nie mogę… Jeśli tu jesteś, jeśli to czytasz, z całego serca proszę, pomóż mi. Sylwia

35 436,00 zł ( 56,55% )
Brakuje: 27 224,00 zł
Piotr Trzciński
Piotr Trzciński , 32 lata

Reszta życia na wózku – brzmi jak zły sen! Piotrek cały czas walczy o sprawność

Żyłem pełnią życia, miałem plany jak każdy: ożenić się, podróżować po Europie, by zobaczyć Madryt, mieć dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę, zmienić pracę, z tej studenckiej, na stałą. Jeden dzień odmienił moje życie i zniszczył wszystko. 24 sierpnia 2015 r. - pęknięcia naczyniaka, udar krwotoczny, operacja ratująca życie, śpiączka, w której pozostawałem długie 10 dni i wybudzenie, które nie przyniosło otuchy... Bo odsłoniło wszystkie skutki: głębokie porażenie czterokończynowe i najgorsze co mogło się przytrafić, czyli zależność od wszystkich we wszystkim. Kolejne dni odsłaniały inne zniszczenia – problemy z płucami, trudności z mówieniem. Nie mogłem sam jeść, pić i się załatwić. Nie mogłem przewrócić się na drugi bok w łóżku, chodzić, obejmować, nachylić się, zgiąć nogi. Nie mogłem nic. A teraz mogę niewiele więcej. Czasem tracę nadzieję na godną przyszłość. Boję się pomyśleć o tym, co za tydzień, bo przeraża mnie dziś. Po miesiącu spędzonym na OIOM-ie zostałem przeniesiony na Oddział Udarowy Kliniki Neurochirurgii w Warszawie. Spędziłem godziny na ćwiczeniach z rehabilitantami, pracowałem nad odzyskaniem mowy, uczyłem się pisać. Nie wyszedłem, ale wyjechałem ze szpitala na wózku po 5 miesiącach walki ze swoim bezwładnym ciałem. Wciąż jeżdżę na wózku inwalidzkim i jestem uzależniony od innych. Nie chcę być ciężarem. Codziennie ćwiczę z rehabilitantami i rodziną. Zmuszam swój organizm, by zaczął normalnie funkcjonować. To praca nad każdym centymetrem ciała, nad każdym palcem z osobna, bo po udarze nie było władzy nad czymkolwiek. Ale to wciąż za mało. Piotr nadal potrzebuje intensywnej i systematycznej rehabilitacji, próbował już najróżniejszych metod i korzystał z najnowszych urządzeń robotycznych w celu poprawy swojego stanu zdrowia. Nie jest to jednak takie proste, pomimo starań wielu terapeutów i przede wszystkim samego Piotra nie udało się dotąd odrzucić całkowicie wózka i uzyskać pełnej samodzielności. Piotrek robi postępy, coraz sprawniej chodzi w poręczach, bardziej świadomie kontroluje swoje ciało. Z drugiej strony w pełni świadomie dostrzega jak dużo mu jeszcze brakuje do spełnienia własnych marzeń o możliwości funkcjonowania bez pomocy innych. Nawet najmniejsze postępy podczas 5-godzinnej, rehabilitacji dają Piotrkowi nadzieje, na zbliżenie się do celu. Piotr walczy nad zwiększeniem funkcjonalność kończyn górnych. Probuje wykorzystywać je w coraz szerszym zakresie czynności. Kolejnym wyzwaniem jest słaby tułów, na którym niezwykle trudno jest zbudować większą koordynację i stabilność. Proszę, daj mi tę ostatnią szansę.

9 034,00 zł ( 19,12% )
Brakuje: 38 200,00 zł
Błażej Troczyński
7 dni do końca
Błażej Troczyński , 32 lata

Strażak stracił nogę. Musimy mu pomóc!

Na dźwięk syreny alarmowej nadal podrywam się z krzesła, żeby biec do remizy. Kiedy jednak patrzę w dół, siadam i patrzę w okno, myśląc, czy moi koledzy zdążą z pomocą. Moje marzenie o byciu strażakiem spełniło się, ale zakończył je tragiczny wypadek w styczniu tego roku. W czasie jazdy samochodem na drogę wybiegło mi jakieś zwierzę. Próbowałem odbić, nie opanowałem auta i uderzyłem z impetem w drzewo. Nigdy nie spodziewałem się, że kiedyś znajdę się po drugiej stronie i będę ratowany przez kolegów strażaków. Straciłem nogę i teraz potrzebuję nowej... Samochód spotkał się z drzewem w najgorszym możliwym miejscu, moja lewa noga nie miała szans. Przyleciał śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowe, wcześniej we wraku auta pomagali mi moi przyjaciele strażacy z sąsiednich miejscowości... Naoglądałem się w życiu wielu dramatycznych widoków, oni jadąc na akcję, nie spodziewali się spotkać potrzaskanego swojego druha… Później lekarze robili co w ich mocy, żeby uratować mi nogę, ale stało się najgorsze. Amputacja była konieczna, abym mógł żyć. Gdy obudziłem się po operacji wciąż pod wpływem silnych leków i zobaczyłem, że nie mam nogi, byłem przekonany, że ktoś mi ją odczepił i odstawił w inne miejsce szpitalnej sali. Rozejrzałem się dookoła, ale nogi nigdzie było. Dopiero później dotarła do mnie cała prawda. Prawdopodobnie załamałbym się na długie tygodnie, ale kiedy w drzwiach pojawiła się moja narzeczona, poczułem ogromne wsparcie i chęć do życia. Życia, które się roztrzaskało i trzeba je teraz poskładać na nowo... Na początku potrzebowałem pomocy we wszystkich, najprostszych nawet czynnościach. Nie jest łatwo pogodzić się z bezradnością i zależnością od innych. Szczególnie kiedy wcześniej samemu na ochotnika pomagało się ludziom w potrzebie. Moja męska duma musiała zostać schowana głęboko do kieszeni. Podobnie jak teraz, kiedy proszę Was o wsparcie. Od kilku tygodni funkcjonuję z protezą w jej najbardziej podstawowej wersji. Dopiero uczę się odpowiednio w niej poruszać i wyglądam jak kulejąca kaczka. Wiadomo, lepsza taka niż żadna, ale w niej nigdy nie odzyskam choćby namiastki z utraconej sprawności. Taką możliwość daje dopiero specjalistyczna proteza modularna. Nowoczesna technologia, która pozwala niemal zapomnieć o niepełnosprawności. Niestety, potwornie droga... Jestem w takim momencie, że muszę Wam opowiedzieć historię ostatnich kilku miesięcy mojego życia i prosić o wsparcie. Chcę być bardziej sprawny, mniej zależny od innych. Marzę, żeby jeszcze kiedyś włożyć mundur strażacki i zrobić z niego użytek nie tylko do zdjęcia. Żeby ta syrena, którą słyszę co jakiś czas, wzywała i mnie. Chcę pomagać, a będzie to możliwe tylko, jeśli Wy pomożecie mi...

13 673,00 zł ( 3,95% )
Brakuje: 332 233,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki