Dramatyczna historia miłości w cieniu walki o życie dziecka!

Roczny zapas leków i roczna rehabilitacja
Zakończenie: 29 Grudnia 2021
Opis zbiórki
Ta śliczna dziewczynka to Zosia a ja jestem jej mamą i mam na imię Justyna. Zosia jest wyjątkowa, jak nikt na świecie kocha życie, a z chwilą przyjścia na świat musiała zacięcie o nie walczyć... i to nie jeden raz. Ale od początku: Zosia urodziła się w 31 października 2007 roku w Poznaniu. W pierwszej dobie jej życia zdiagnozowano ciężką i złożoną wadę serca, moje dziecko w każdej chwili mogło umrzeć... Gdybym chciała opisać całą walkę o życie Zosi, powstałaby książka...
Pierwszą operację na otwartym sercu Zosia miała w 21 dobie życia w Szpitalu Klinicznym w Poznaniu. Operacja trwała 8 godzin, jej życie zaledwie się tliło, miała niezamkniętą klatkę piersiową, nie można było ustabilizować jej ciśnienia... Zosia umierała... Mnie mamie nie pozostawiono złudzeń, lekarze jasno powiedzieli, że Zosia może nie przeżyć kolejnej godziny...
Gdy pozwolono mi ją zobaczyć i wpuszczono na OIOM, byłam przerażona... chciało mi się wyć, krzyczeć, łzy spływały po moich policzkach... Moja kruszynka, wymarzona i wyczekana córeczka... może na zawsze odejść... NIE !!! Przysięgłam sobie w tamtej chwili, że nie dopuszczę tej myśli do siebie, nie !!! Ona będzie żyła ! Przecież bez niej moje życie nie ma sensu... Wyszeptałam nad jej główką: walcz maleńka, walcz ze wszystkich sił, mama tutaj jest i zawsze będzie, damy radę, Ty dasz radę, tylko się nie poddawaj. I choć lekarze każdego nie, dziesiątki razy, setki razy powtarzali mi, że ona nie da rady, to jakby na przekór Zosia żyła, każdego kolejnego dnia walczyła zażarcie, wydzierała to życie... Gronkowiec, dziesiątki zapaleń płuc, tracheostomia, zdewastowana i powiększona wątroba, niedziałający układ pokarmowy, sepsa, komplikację pojawiały się jakby znikąd... Tam, na tym OIOM poznałyśmy, jak wygląda jedno z oblicz piekła na ziemi...
Po konsultacjach w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi wszyscy kardiochirurdzy jednomyślnie odmówili operacji serca Zosi i jej ratowania. Ich zdaniem Zosia nie przeżyje, nie da rady, po jakie tym komplikacje były po pierwszej operacji, drugiej nie wytrzyma, więc mamy się cieszyć czasem, który nam pozostał.
Na moje błaganie odpowiedział Pan profesor Edward Malec, który jako jedyny zechciał podjąć się ratowania Zosi ! Pomogła nam cała armia cudownych ludzi, zebraliśmy potrzebne pieniądze, by umożliwić Zosi tę walkę ! Udało się !!! I tak we wrześniu 2009 roku pojechałyśmy z Zosią do Monachium uratować jej serce, jej życie... ! I to był kolejny cud ! Pan profesor Edward Malec razem z Panią docent Katarzyną Januszewską ocalili serce Zosi! W tym samym czasie u taty Zosi zdiagnozowana nowotwór.... On walczył z rakiem a Zosia o oddychanie… Nadszedł rok 2011, był marzec, rak okazał się zbyt silnym przeciwnikiem, Waldek zmarł 18 marca... Zosia miała zaledwie 3-latka... Myślałam, że nie podołam, nie dam rady, skąd brać siłę na to wszystko, na walkę o Zosię, na codzienne życie z chorym dzieckiem... jakby tego było mało, w tym samym czasie otrzymałam wyniki badań Zosi, moje dziecko NIE SŁYSZY!
Zosia rosła, a serce wołało ratunku – życie Zosi było bardzo zagrożone... Kontakt do profesora Malca i szybka decyzja o operacji ! Kolejny raz błagałam ludzi o pomoc w ratowaniu Zosi, prosiłam, gdzie mogłam, by jak najszybciej zebrać potrzebną kwotę pieniędzy, by moja jedyna córeczka mogła żyć. I ona sama prosiła... I tak we wrześniu 2017 roku wybrałyśmy się w kolejną podróż po życie dla Zosi, po ratunek dla jej serca do Munster, bo tam ratował dzieci nasz kochany Pan profesor Edward Malec z Panią docent Kasią Januszewską ! Po dotarciu do UKM i wstępnych badaniach okazało się, że jest bardzo źle, serce Zosi w każdej chwili może przestać bić... Szok, przerażenie i niedowierzanie... 26 września 2017 roku odbyła się 3 operacja Zosi. Udało się kolejny raz ocalić jej serce i życie ! To było dwa i pół roku temu ! Czas biegnie, Zosia rośnie, dziś to już nastolatka, za moment skończy 12 lat.
Kochani walczę, ale bez Waszej pomocy nie podołam. Jestem już bardzo zmęczona... Prawda jest taka, że odkąd urodziła się Zosia, ja ciągle się boję... To taki potworny strach, który sprawia, że oddychanie boli, taki, który jak Zasnę budzi mnie po kilku minutach z przerażeniem w sercu czy z Zosią nic złego się nie dzieje. Ten rodzaj strachu znak każdy, komu zachorował ktoś najbliższy, strach, który męczy, wysysa siły, sprawia, że jesteśmy przerażeni i boimy się każdej nocy i dnia. Ja już nie pamiętam, jak to jest żyć i nie bać się... Boję się już nie tylko o Zosię, ale od jakiegoś czasu o naszą codzienność, o to czy uda nam się przetrwać.
Brakuje nam środków już na wszystko: badania, leki, środki dezynfekcyjne, rehabilitacja... wszystko to jedna niewiadoma... nie wiem, czy przy kolejnej chorobie będę miała za co kupić leki. Ograniczyłam wydatki do tego co Zosi niezbędne, by jej organizm funkcjonował, a i tak paniczny strach i bezsilność ściskają mnie za gardło, bo sytuacja z dnia na dzień jest coraz gorsza... Dlatego błagam Was o pomoc i wsparcie, marzę o tym, by na chwilę móc przestać się bać o Zosię, by mieć pewność, że gdy zachoruje, czy będzie musiała jechać na kolejne badania, będę mogła ją tam zabrać.
Marzę, by choć na chwilę móc przestać się bać, by Zosia była zabezpieczona w to co jej niezbędne, najbardziej potrzebne jej sercu, jej zdrowiu. To dla mnie bardzo trudne, jest mi wstyd, że kolejny raz muszę prosić o pomoc zupełnie obcych ludzi, by moja córeczka była bezpieczna... Jednak dla niej gotowa jestem błagać Was na kolanach, bo kocham ją niezmierzenie... Jednak moja miłość, to za mało. Potrzebujemy Waszego wsparcia, Waszej dobroci i wyrozumiałości. Za każde wsparcie i ratunek dla Zosi z głębi serca dziękuję, niech wróci do Was ze zdwojoną mocą!
mama – Justyna