Uwięziony we własnym ciele...

Turnusy rehabilitacyjne
Zakończenie: 11 Października 2017
Opis zbiórki
16 maja 2011 roku - ten dzień na zawsze odmienił życie naszego kochanego Andrzejka. Tragiczny wypadek samochodowy zabił jego marzenia o normalnym życiu. Każdy kolejny dzień jest dla nas walką: o przetrwanie, o namiastkę szczęścia, o powrót do “świata żywych”. Choć Andrzej jest więźniem własnego ciała, to nie daje za wygraną. Codziennie obserwujemy, jak stara się zrzucić łańcuchy niepełnosprawności. Wierzymy, że kolejne turnusy rehabilitacyjne mogą mu w tym pomóc, przywracając nadzieję na lepsze jutro i przerywając cierpienie…
Andrzej jest już 24-letnim mężczyzną. Od pamiętnego wypadku minęło blisko 6 lat, wtedy to w ułamku sekundy został pozbawiony przez los szansy na normalne życie. Każda matka marzy, by jej syn zdał maturę, poszedł na studia, znalazł dziewczynę, a później godziwą pracę. Następnie założył rodzinę i wyfrunął z rodzinnego gniazda. Każda matka marzy o tym, by jej dziecko było po prostu szczęśliwe.
Wciąż i wciąż wędruję w przeszłość, przypominając sobie wydarzenia z tego strasznego wieczoru. Mój biedny synek... Dlaczego los okazał się tak okrutny? Czemu akurat tego dnia zawiodła sygnalizacja świetlna, pokazując zielone światła równocześnie wszystkim kierowcom? Dlaczego wśród nich był mój synek?
Nasze życie zamieniło się w piekło, a moich łez nie było końca. Na początku szok i niedowierzanie - przecież to nie mógł być mój Andrzejek. Targały mną emocje, poszukiwałam uzasadnienia... na próżno. Ból rozrywał mnie od środka, a najgorsze było to, że nie mogłam kompletnie nic zrobić. Mój syn walczył o życie, a ja mogłam jedynie czekać w szpitalnej poczekalni jak skazany, oczekujący na wedykt sędziego, którym w tym wypadku byli lekarze. Byłam totalnie bezradna, pogrążona we własnych myślach. Nasz świat zatrząsł się w posadach. Każda sekunda zdawała się godziną. I to wszystko w dniu moich urodzin...
W ogóle do szpitala dotarliśmy ze sporym poślizgiem, ponieważ nie poinformowano nas dokąd zabrano Andrzeja. Dowiedzieliśmy się jedynie, że tuż po kolizji samochód stanął w płomieniach, a mój kochany synek rozpoczął najważniejszą walkę w swoim życiu, stając w szranki ze śmiercią. Mimo dramatycznej sytuacji, akcja ratunkowa zakończyła się powodzeniem, zespołowi medycznemu udało się przywrócić akcję serca. Andrzejek oddalił od siebie widmo śmierci, mimo to słono zapłacił, by móc dalej żyć.
Wskutek wypadku doznał urazu czaszkowo-mózgowego, co z kolei przełożyło się na niepełnosprawność zarówno intelektualną, jak i ruchową. Przez wiele miesięcy leżał w szpitalu, najpierw na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej, gdzie wprowadzony był w stan śpiączki farmakologicznej, później na Neurologii, a następnie został przeniesiony na oddział Neurorehabilitacji.
Te 5 miesięcy były dla naszej rodziny okresem niekończącego się cierpienia. Na domiar złego Andrzeja zaczęło nękać zapalenie płuc, dlatego zdecydowaliśmy się zabrać go do domu, gdzie jak się okazało, czekały na nas kolejne wyzwania.
Rozpoczęliśmy walkę o miejsce w Klinice Jurasza w Bydgoszczy, gdzie Andrzej mógłby rozpocząć rehabilitację. Udało się w maju 2012 roku. Na pierwsze efekty nie trzeba było długo czekać. Już po zaledwie miesięcznym pobycie, Andrzejowi zaczęło wracać czucie w lewej dłoni. Pojawiła się nadzieja, światło w tunelu, na które tak długo czekaliśmy.
Niestety, nasz entuzjazm szybko prysł niczym bańka mydlana... później już ani razu nie udało się dostać do żadnej państwowej placówki rehabilitacyjnej ze względu na bardzo długą listę oczekujących.
Jednak nie przestawaliśmy walczyć. Dzięki pomocy i zaangażowaniu wielu ludzi dobrej woli, mogliśmy rehabilitować Andrzeja prywatnie, co zaowocowało tym, że jego stan stopniowo ulega poprawie. Obecnie - okazuje emocje, reaguje na kontakt z nami, powoli zaczyna samodzielnie siedzieć...
Miniony rok okazał się przełomowy. Andrzej wydaje się bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek, a dotychczasowa rehabilitacja w końcu zaczęła przynosić długo oczekiwane efekty. Nie są one wielkie, ale przecież każda nawet najmniejsza kropla drąży skałę, prawda? Andrzej wykazuje olbrzymią wolę walki, czasami nawet mam wrażenie, że wydaje z siebie niemy krzyk, walczy sam ze sobą i swoim ciałem, a my pomagamy mu całym naszym sercem, wspierając i otaczając opieką.
Jego postępy utwierdzają nas w przekonaniu, że nie możemy się poddać. Dlatego marzymy, by podtrzymać tę dobrą passę z poprzedniego roku. Liczymy, że z czasem efekty rehabilitacji będą coraz bardziej widoczne, a w przyszłości Andrzej będzie mógł być w pełni samodzielny.
Ból podróżujący w czasie zawieszony pomiędzy teraźniejszością i przeszłością zdaje się nie mieć końca. Minęło już wiele lat od wypadku i z każdym rokiem coraz ciężej jest uzbierać ogromne sumy na turnusy rehabilitacyjne. Dlatego błagamy o Wasze wsparcie. Bez Was po prostu nie damy rady...
Dzięki Wam Andrzej ma szansę wrócić do normalności i powalczyć o przyszłość na jaką zasługuje...