Nie muszę żyć z piętnem kalectwa. Dzięki Wam mogę być zdrowa!

Martyna Koteluk

Nie muszę żyć z piętnem kalectwa. Dzięki Wam mogę być zdrowa!

Wpłać wysyłając SMS

Numer 75365
Treść 0000752
Koszt 6,15 zł brutto (w tym VAT)
Wyślij SMS teraz
Cel zbiórki:

Rehabilitacja – jedyna szansa, by chodzić

Martyna Koteluk, 22 lata
Krapkowice, opolskie
Zespół Niikawa-Kuroki (zespół Kabuki)
Rozpoczęcie: 13 Lutego 2018
Zakończenie: 7 Grudnia 2023

Opis zbiórki

Jakiś czas temu, by opisać moje życie, wystarczyło jedno słowo – męczarnia. Wózek inwalidzki i cierpienie – bóle kręgosłupa i nóg, których nie potrafiłam znieść. Niepełnosprawność pogłębiała się każdego dnia, a ja byłam bezsilna. Choroba, której nazwy większość ludzi na świecie nawet nie słyszała, stała się moim przekleństwem. Zespół Kabuki sprawił, że kiedy miałam 9 lat, rozpoczął się mój największy koszmar – przestałam chodzić...

Kalectwo chciało ukraść moje życie, na zawsze odebrać perspektywę zdrowia i samodzielności – już zawsze miałam być zależna od innych. Życie miało toczyć się obok mnie – a ja, na uboczu, zawsze sama, mogłam tylko obserwować, jak inni każdego dnia robią to wszystko, czego tak bardzo pragnęłam, a nawet nie zdają sobie z tego sprawy.

Martyna Koteluk

Fizyczne upośledzenie sprawiało mi psychiczny ból. Być może są ludzie, którzy potrafią zaakceptować własną ułomność, kochać życie mimo doznawanej krzywdy. Ja, mając zaledwie 15 lat, czułam, że już dłużej nie dam rady. Moje życie było piekłem.

Amputacja nóg – to jedyne, co proponowano mi w Polsce. Nie mogłam się na to zgodzić. Choć każda kolejna konsultacja doprowadzała mnie na skraj rozpaczy, wciąż wierzyłam w to, że to nie jest moje przeznaczenie, że Bóg zaplanował jeszcze dla mnie coś pięknego, o co warto walczyć…

I tak też się stało! Lekarze z kliniki w Aschau zapewnili mnie, że potrafią mi pomóc. Otrzymałam od nich 100% szans na to, że po operacji będę chodzić. Jedyna szansa, która mogła zakończyć udrękę, miała swoją cenę - 160 tysięcy złotych. Kwota, która była całkowicie poza moim zasięgiem.

Martyna Koteluk

Udało się ją zebrać dzięki Wam. To był prawdziwy cud – nie znam innego słowa, jakim mogłabym opisać to, co się stało. Tysiące ludzi uwierzyło razem ze mną w to, że jeszcze mogę chodzić, że można przerwać tę gehennę!

Lekarze mieli rację i sprawili, że mogłam wreszcie spojrzeć na swój wózek inwalidzki z góry. Wreszcie stałam na własnych nogach, a łzy ciekły mi po policzkach dlatego, że wreszcie dostałam dowód. Szczęście, które kosztowało bardzo wiele, ale wierzcie mi – było warto. Nie pozwoliliście, bym straciła nogi, mało tego, pomogliście mi na nich wstać.

Nie brakowało takich momentów, w których nawet piękny widok za oknem nie umiał na mojej twarzy wywołać, chociażby promyczka nadziei i uśmiechu liczyła się tylko wtedy tęsknota i to, że chce już wracać z mojego pola bitwy, do swojego codziennego życia przyjaciół rodziny osób, które właśnie wtedy nawet w najgorszych momentach trwały przy mnie i starały uświadomić, że to, jest tylko i wyłącznie dla mojego dobra, chociaż najchętniej spakowałabym walizki i wykupiła bilet powrotny do Polski, chociażby na kilka dni, aby chwile odpocząć i mieć moment oddechu... Ale wiedziałam, że tak nie mogę zrobić, nie mogę pozwolić sobie na zaprzepaszczenie swojej szansy niespełnienia marzenia, a przy tym zawieźć was wszystkich tych, co zrobili wszystko, aby mi pomóc…

Wiedziałam, że jeśli nie pokonam swojego leku i strachu, który wciąż mi i mojej mamie towarzyszył, nigdy nie podniosę się ani nie pójdę w dalszą drogę po moje marzenia… Wiedziałam, że jeśli wrócę, chociażby na kilka dni do swojego domu nie wróciłabym tam w ogóle na kolejną operację… Zastanawiacie się, czy kiedyś zrobiłabym to ponownie? Sprawa jest dla mnie oczywista tak, ale musiałabym się na to lepiej nastawić i może zmieniłabym jedno niegojące się rany i strach przed kolejna, ciężką ośmiogodzinną… Najcięższe było czekanie, na to aż wreszcie usłyszę te magiczne słowa, które słyszałam już tak wiele, ale i tak ta radość była chwilowa, bo za chwile i tak usłyszałam, że jednak będę musiała tutaj jeszcze być…

Dni, miesiące spędzone w budynku szpitala słysząc tylko język, którego i tak prawie nigdy nie rozumiałam, były bardzo trudne i ciągnęły się w nieskończoność… 

Ale wiem, że było warto, gdyby nie to wszystko nie robiłabym swoich pierwszych kroków, nie wylałabym aż tak dużo łez szczęścia, nie mogłabym zobaczyć uśmiechu na twarzy mojej mamy, dla której tak jak i dla mnie nawet to, że stanęłam przy chodziku, było cudownym momentem. Jestem w połowie drogi do samodzielnego chodzenia. Dla mnie to piękne uczucie… Ale i teraz, jeśli pozwolicie, chciałabym was wszystkich poprosić, o pomoc rehabilitacja, jest bardzo kosztowna. Dlatego proszę, pomórzcie mi osiągnąć mój cel. Bo bez waszego wsparcia i dobrego serca nie uda mi się dokończyć tej walki. Teraz wierzę, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Wpłać wysyłając SMS

Numer 75365
Treść 0000752
Koszt 6,15 zł brutto (w tym VAT)
Wyślij SMS teraz

Obserwuj ważne zbiórki