Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Natalia Pietkiewicz
2 dni do końca
Natalia Pietkiewicz , 28 lat

Wylew krwi do mózgu niemal odebrał życie Natalii! Pomóż odzyskać zdrowie!

Natalia ma 24 lata i jest po wylewie krwi do mózgu. Na początku marca 2020 roku przechodziła planowaną operację usunięcia tętniaka. Pojawiły się komplikacje - krwiak. Przez niego Natalia omal nie umarła… Dzięki szybkiej interwencji lekarzy przeżyła, jednak jej stan był bardzo ciężki. Wciąż toczymy walkę o zdrowie i sprawność Natalii. Bardzo prosimy o pomoc… Przez długi czas nasza córka była w śpiączce farmakologicznej. Nie było wiadomo, jakie spustoszenie zrobił krwiak. Mogliśmy tylko czekać i mieć nadzieję - ta dodawała nam sił… Niestety, śpiączka i problemy reumatologiczne, które Natalka miała wcześniej, negatywnie wpłynęła na jej zdolność do samodzielnego poruszania się. Dziś robimy wszystko, by córka mogła wrócić do sprawności. Niestety, nie jest to łatwe. Obecna sytuacja epidemiologiczna utrudnia prawidłowe przeprowadzenie rehabilitacji. Musimy przenieść Natalkę do prywatnego ośrodka, jak najszybciej. Tylko wtedy ma szansę wrócić do zdrowia…  Potrzebne są minimum 3 miesiące intensywnej rehabilitacji. Do tego czeka ją jeszcze rekonstrukcja kości czaszki oraz poważna operacja barku. Każda złotówka ma znaczenie, dlatego z całego serca prosimy o pomoc dla Natalki. Ona jest taka młoda…  Nasza córka ma dopiero 25 lat. Studiowała Game Design, co było jej największą pasją. Powinna właśnie zaczynać dorosłe życie, móc cieszyć się z niego, a nie walczyć o zdrowie! Wierzymy jednak, że jej młody i waleczny organizm podoła, że wkrótce odzyskamy córkę taką, jaka była przed tragedią. Że Natalka będzie mogła wrócić do życia, które tak bardzo kochała. Bardzo prosimy o wsparcie… Rodzice

62 912,00 zł ( 62,42% )
Brakuje: 37 865,00 zł
Marek Książek
1 dzień do końca
Marek Książek , 51 lat

Kiedy ból nie daje o sobie zapomnieć nawet na chwilę

Marek dotkliwie przekonał się o tym, jak dotkliwy może być los – jedna chwila sprawiła, że zmieniło się jego całe dotychczasowe życie. Kilkanaście lat temu zdarzyła się tragedia, przez którą stracił sprawność i szansę na zrealizowanie swoich marzeń – jego największą pasją było ratownictwo wodne, przed wypadkiem miał już stopień ratownika WOPR. Wiosną 1997 roku miał ukończyć szkolenie na starszego ratownika WOPR. Niestety, w Mikołajki uległ wypadkowi samochodowemu. To nie była jego wina...Uszkodzony kręgosłup, liczne obrażenia twarzoczaszki, całkowita zmiana wyglądu. Kolejne wspomnienia to naprawdę długotrwała rehabilitacja i problemy psychiczne. To wszystko spowodowało niechęć do życia, lecz z pomocą małżonki i rodziny pogodził się z kalectwem oraz tym, że już nigdy nie zagra z dziećmi w piłkę... Dzieci były jego radością, dla nich starał się ignorować nasilające bóle kręgosłupa. To dla nich walczył! Choć od dnia wypadku minęło wiele czasu, okazało się, że limit nieszczęść nie istnieje, a los go nie oszczędza. Marek został sam z trojgiem dzieci, którym poświęcił cały swój czas i energię. Jego zdrowie zeszło na dalszy plan, a na leczenie zawsze brakowało środków. Teraz kiedy dzieci opuściły rodzinny dom i nie potrzebują Marka na co dzień, postanowił skupić się na walce o siebie. Zmusiło go do tego życie w cierpieniu – ból kręgosłupa, którego doświadcza każdego dnia, utrudnia mu samodzielne poruszanie się. Nie wiadomo, czy wróci do pełnej sprawności, jednak dla Marka każda, nawet niewielka poprawa funkcjonowania jest cenna. Jego stan wymaga wielu godzin intensywnych ćwiczeń pod okiem fizjoterapeuty. Niestety, w jego przypadku na refundację nie ma szans, a wady postępują. Potrzebne są środki na ratunek przed niepełnosprawnością. Rodzina i przyjaciele proszą o pomoc! Marek zasługuje na życie bez bólu!

2 399,00 zł ( 18,77% )
Brakuje: 10 380,00 zł
Wiktoria Abramek
Wiktoria Abramek , 17 lat

Żyć lepiej i dłużej, mimo choroby... Pomóż mi!

Mukowiscydoza to ukryty wróg. Na zewnątrz go nie widać, ale w środku sieje spustoszenie. Tak jak u Wiktorii… W tej chorobie walczy się o każdy rok, każdy miesiąc. Dlatego bardzo proszę - pomóż mojej córce zawalczyć o dłuższe i lepsze życie, mimo choroby! Wiktoria choruje na pełnoobjawową postać mukowiscydozy. Wizualnie i intelektualnie Wiki nie różni się niczym od swoich zdrowych rówieśników, jednak codziennie toczy nierówną walkę z chorobą. 7 inhalacji dziennie, drenaże płuc, podaż enzymów i leków spowalniających postęp choroby, ale mimo wszystko ona z każdym dniem robi coraz większe szkody. Stopniowo wyniszcza układ oddechowy, prowadząc do marskości płuc i niewydolności oddechowej. Niszczy układ pokarmowy, czego skutkiem jest niewydolność trzustki i marskość wątroby. Towarzyszy jej wiele innych chorób współistniejących:  przewlekłe zapalenie zatok przynosowych, cukrzyca. Ogromnym zagrożeniem dla życia i zdrowia Wiktorii są bakterie, które występują w otoczeniu. Dla zdrowych ludzi są zupełnie obojętne, ale dla chorych na mukowiscydozę stanowią one ogromne ryzyko progresji w procesie wyniszczania płuc! Często te bakterie stają się oporne na działanie antybiotyków i dosłownie żywią się płucami chorego. U córki stwierdzono przewlekłe zakażenie dróg oddechowych. Jeden ze szczepów bakterii już się uodpornił na prawie każdy antybiotyk, działa tylko jeden. Nie chcę nawet myśleć, co się stanie, jeśli bakteria uodporni się na ten ostatni… Na domiar złego w ostatnim czasie wyhodowała się kolejna bardzo groźna bakteria, inwazyjna postać Aspergillus. Wdrążone zostało leczenie, które jeśli nie zadziała, partie płuc zajęte bakterią będą musiały być usunięte...  Mediana życia chorych na mukowiscydozę w Polsce to ok. 24 lata, choć w innych krajach osoby te dożywają wieku sędziwego. Ta wielka różnica wynika przede wszystkim z braku możliwości pełnego leczenia. Większość leków, czy sprzętów ratujących życie i spowalniających postęp choroby jest nierefundowana bądź niedostępna.  Wynaleziono lek przyczynowy na mukowiscydozę, który dał nam wielką nadzieję, że w połączeniu z codzienną rehabilitacją i leczeniem farmakologicznym zahamuje postęp choroby na etapie zmian, które już nastąpiły w organizmie chorego. Niestety w Polsce mimo wielu petycji i próśb, nadal nie jest on dostępny. Mimo wszystko głęboko wierzymy, że przyjdzie taki dzień, kiedy nasze dzieci nie będą umierać z powodu mukowiscydozy... Kluczowy jest dla nas czas, który niestety nie działa na naszą korzyść. Choroba coraz bardziej postępuje, a codzienną walką możemy tylko spowolnić jej postęp. W ostatnim czasie Wiktoria brała udział w badaniu skuteczności sprzętu Simeox do rehabilitacji oddechowej płuc. Okazało się, że znacznie poprawiły się wyniki czynnościowe wydolności płuc! Wiktorii o wiele łatwiej się oddychało. Niestety sprzęt nie jest refundowany i nie stać nas na jego zakup… Już teraz miesięczne leczenie kosztuje ponad 2000 złotych... Marzymy o tym urządzeniu, bo skutecznie spowolni on postęp choroby, co pozwoli nam zyskać na czasie. A tu każdy tydzień jest ważny…  Wiktoria to dziewczynka o wielu talentach: pięknie rysuje, śpiewa, bardzo dobrze się uczy, jest niezwykle wrażliwą dziewczynką. Sama napisała wiersz o swoim największym marzeniu. O tym, by żyć… By to marzenie mogło się spełnić, potrzebujemy wsparcia i siły ludzkich serc. Być może Wiktoria ma szansę dożyć sędziwego wieku, ale bez pomocy z zewnątrz może okazać się to tylko złudzeniem… Głęboko wierzymy, że uda nam się wygrać tę walkę. Wiktoria ma imię wojowniczki. Musi zwyciężyć! Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby wywalczyć każdy kolejny dzień życia mojego dziecka. Chcę patrzeć, jak dorasta, idzie na studia, zakłada rodzinę, realizuje swoje pasje i marzenia... Dla większości społeczeństwa to nic nadzwyczajnego, a dla nas to największy i najważniejszy życiowy cel. To marzenie, które może się spełnić tylko z Twoją pomocą… Mama

23 995,00 zł ( 48,09% )
Brakuje: 25 898,00 zł
Sylwia Plis-Zawadzka
Sylwia Plis-Zawadzka , 49 lat

Walka o oddech, nadzieja na życie... Pomoc musi nadejść natychmiast!

Nadzieja na normalne życie jeszcze nie przepadła. Mam tylko cień szansy na wygraną… Pomoc potrzebna jest jak najszybciej!  ____ Choć wszystko wskazywało na to, że to zwyczajne przeziębienie, diagnoza zwaliła mnie z nóg. Dosłownie i w przenośni. Choroba całkowicie odebrała mi siły. Pojemność płuc zmniejsza się dramatycznie, a dla mnie pokonanie kilku kroków staje się wyzwaniem ponad siły.  Zaczęło się niewinnie, lekarz zdiagnozował przeziębienie, później podejrzewano zapalenie płuc. Następnie skierowano mnie na badania. Trafiłam do specjalistów, którzy dokładnie przeanalizowali wszystkie dostępne wyniki i przekazali mi druzgocącą informację, że cierpię na proteinozę pęcherzyków płucnych. To bardzo rzadka choroba, która polega na odkładaniu się w pęcherzykach płucnych surfaktantu. Zalegający "cement" uniemożliwia wymianę gazową. Powoduje to duszność, utratę masy ciała, przewlekłe zmęczenie, gorączkę i uciążliwy kaszel. Dzięki badaniom przeprowadzonym we własnym zakresie dowiedziałam się, że to odmiana autoimmunologiczna. Wiadomość o tym, że jestem tak poważnie chora, zachwiała całym moim światem. Spowodowała, że całe życie stanęło na głowie… Najgorsze jest to, że choroba nie przystosowała się do mojego codziennego rytmu, nie wykazała się wyrozumiałością w kwestii mojej chęci prowadzenia normalnego życia. Nikt nie zagwarantował okresu przejściowego, w którym mogłam pogodzić się z tą straszną wiadomością. Dostałam informacje, wstępny plan leczenia i żadnych perspektyw na przyszłość…  Do niedawna jedyną metodą powstrzymującą chorobę były specjalistyczne zabiegi. Polegały na tym, że moje płuca jedno po drugim  zalewane były roztworem wody z solą w celu wypłukania szkodliwych substancji. Przez około 2 tygodnie dochodziłam do siebie, ale zawsze w perspektywie, wyniki widocznie się poprawiały. Kupiłam sobie czas, który w moim przypadku jest na wagę złota.  Niestety, to przestało wystarczać. Męczę się coraz szybciej, objętość płuc gwałtownie spada… Obecnie jestem na stale podłączona do tlenu. Codzienne życie oglądam jakby zza szklanej kuli. Tkwię zamknięta w świecie bezsilności i wizji tego, że każdy dzień może być gorszy od tego, który właśnie się kończy… Ostatnio mój strach rośnie, bo choroba postępuje… do tego stopnia, że codzienne czynności stają się dla mnie ogromnym wyzwaniem. Każda, najmniejsza czynność wymaga ode mnie nadludzkiego wysiłku. Krótki spacer to prawie jak wyprawa na Mount Everest. Kiedy myślałam, że szanse na dalsze życie zmniejszają się z każdym dniem, pojawiła się możliwość ratunku! Niestety, nadzieja na ratunek jest na razie niewielka - wszystko przez ogromną cenę terapii. W tym wyścigu liczy się każdy dzień, bo leczenie daje szansę na całkowitą reemisję choroby. Za moje życie ustalono ogromną kwotę. Jeśli mi nie pomożesz, nadzieja na nowe życie przepadnie!  Nie wiem, ile zostało mi czasu. Nie potrafię powiedzieć, jak długo wytrzymam w szklanej kuli. Wiem tylko tyle, że jeśli jest szansa, jeśli jest chociaż cień nadziei, nie spocznę i nie złożę broni w walce. Bo prowadzę grę o najwyższą stawkę - własne życie. 

129 925,00 zł ( 49,82% )
Brakuje: 130 830,00 zł
Zuzia Mosiej
2 dni do końca
Zuzia Mosiej , 12 lat

"Tatusiu, czy ja też będę kiedyś chodzić?". Walczę o przyszłość mojej córeczki!

Wiele lat ciężkiej pracy przepadnie, jeśli Zuzia nie zostanie poddana operacji! Na tym etapie nie możemy się poddać, córeczka wycierpiała już tak wiele..._____ Kiedy przyszła na świat w 2011 roku nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście. Wyglądała jak calineczka, ważyła tylko nieco ponad kilogram... Baliśmy się, maluszki pojawiające się na świecie tak wcześnie, czyli w 28 tygodniu ciąży często zmagają się z dużymi problemami. Nie myliliśmy się, Zuzia przyszła na świat skrajnie niedotleniona, a pierwsze dni zamiast w ramionach kochających rodziców spędziła w otoczeniu rurek i kabli w szpitalnym inkubatorze. Jedno z karmień niemalże zakończyło się tragedią… zachłystowe zapalenie płuc i ponowne niedotlenienie doprowadziło do konsekwencji, z którymi będziemy musieli borykać się już zawsze…  Przez pewien czas lekarze powtarzali, że Zuzia będzie rozwijać się nieco wolniej, że wcześniactwo odciśnie na niej swoje piętno. Żyliśmy nadzieją, że to minie, że z czasem wróci do normy… Nadzieja, której się trzymaliśmy okazała się złudna. Pogarszająca się sytuacja naszej córeczki powodowała, że znów poczuliśmy strach. Poszukiwanie pomocy zdawało się przedłużać w nieskończoność. W końcu trafiliśmy na specjalistów, którzy zaproponowali pomoc, to oni zdiagnozowali u Zuzi mózgowe porażenie dziecięce.  Właśnie wtedy, w momencie przekazania diagnozy rozpoczęła się nasza walka o przyszłość Zuzi. Córeczka niebawem skończy 9 lat, a my wciąż prowadzimy nierówną walkę, rehabilitacja trwa nieprzerwanie od lat, a jednak wciąż bardzo jej potrzebujemy. Najtrudniejsza jest świadomość, że bez operacji większość ćwiczeń przynosi mniejszy efekt niż oczekiwaliśmy.  Zuzia mimo intensywnej pracy wciąż może jedynie pełzać albo przemieszczać się na czworaka. Na pytania "Tatusiu, czy ja też będę kiedyś chodzić?" zaczyna brakować mi odpowiedzi... Nie wiem, co mówić, by Zuzia nie poczuła się oszukana. Jej sprawność zależy od tego, czy zbierzemy ogromną kwotę na leczenie w Paley European Institute. To tam lekarze zauważyli i wyjaśnili nam, że kości Zuzi rosną, ale mięśnie i ścięgna za nimi nie nadążają, stąd komplikacje. Co mówić dziecku, jak zapewniać, że jeszcze wszystko może się zmienić, skoro nie mamy pewności? Potrzebujemy całej armii dobrych ludzi! Osób, którym cierpienie dziecka nie jest obojętne… Zuzia tak bardzo czeka na możliwość spojrzenia na świat z innej perspektywy, a ja choć zrobiłbym wszystko, nie jestem w stanie uzbierać tej kwoty. Proszę, stańcie z nami do tej walki! Czasem mam przed oczami pierwszy krok Zuzi, czasem wyobrażam sobie, że po prostu staje na własnych nogach i się uśmiecha… Te myśli niekiedy wywołują łzy. Boję się, że to się nie uda, że zawiodę! Nie mogę jej tego zrobić! Proszę, pomóż mi spełnić największe marzenie mojej córeczki. Bez Was to się nie uda!

21 701,00 zł ( 5,88% )
Brakuje: 347 271,00 zł
Jan Kądzioła
Jan Kądzioła , 67 lat

Straciłem rękę, pracę i samodzielność!

Przez lata byłem niezależnym, aktywnym zawodowo mężczyzną. Żona odeszła kilka lat temu, zostawiając mnie samego. Wiodłem spokojne życie i pomagałem innym, bo sam cieszyłem się dobrym stanem zdrowia. Wszystko odmieniło się w styczniu tego roku, gdy doznałem wypadku w trakcie wykonywania obowiązków w pracy.  Ten dzień nie zapowiadał dramatu, który na zawsze odmienił moje życie. Już miałem wychodzić do domu, gdy zdecydowałem się ostatni raz podejść do maszyny i wykonać jeden, niewinny ruch, który zakończył się trzytygodniowym pobytem w szpitalu i amputacją. Szok, krew, panika... Kto wie jak skończyłby się ten dramat gdyby nie szybka interwencja kolegów z pracy i błyskawiczny transport helikopterem do szpitala. Od dnia, w którym opuściłem szpital, opiekuje się mną siostra, u której mieszkam. Moje mieszkanie wymaga generalnego remontu i nie jest przygotowane na moją niepełnosprawność! Przez pandemię  i zamknięcie szpitali, moja siostra musiała przejść przyspieszony kurs pielęgniarki. Zmiana opatrunków, podawanie leków i całodzienna opieka… Przez niedopatrzenia i opieszałość urzędów przez ostatnie sześć miesięcy zostało mi wypłacone jedynie 1800 zł! Gdyby nie wsparcie rodziny, to nigdy nie przetrwałbym za 300 zł miesięcznie, bez prawej ręki, bez opcji na jakąkolwiek prace. Chcę jak najszybciej odciążyć siostrę, wrócić do swojego mieszkania i uczyć się życia na nowo z protezą, której koszt jest kolosalny! Jestem szalenie wdzięczny siostrze za pomoc i troskę, ale muszę jak najszybciej zacząć żyć swoim życiem! Powszechnie wiadomo, że najmocniej docenia się to, co się traci. Nigdy nie myślałem, że stracę tak ważną część ciała. Nie jestem w stanie opisać smutku i bezsilności, który pojawił się u mnie wraz z utratą kończyny. Nigdy nie przypuszczałem, że będę musiał błagalnie zwracać się o pomoc do wszystkich, którzy mogą i chcą przyczynić się do poprawy standardu życia człowieka z prostym marzeniem - by kontynuować ciche życie w lubuskiej wsi, powrócić do częściowej sprawności i jak najszybciej wrócić do pracy. 

33 016,00 zł ( 66,71% )
Brakuje: 16 470,00 zł
Mirosław Matuszek
2 dni do końca
Mirosław Matuszek , 64 lata

Odzyskać dawnego tatę - walczymy o Mirka!

Serce taty na chwile się zatrzymało, a potem już nic nie było tak, jak jeszcze chwilę wcześniej... Kochany mąż i ojciec 2 córek, kocha zwierzęta i obcowanie z naturą, nigdy nikomu nie odmawiał pomocy, a teraz sam jej potrzebuje. Dlatego dziś prosimy o pomoc dla taty. Tak bardzo chcemy go odzyskać... W styczniu tego roku jego serce nagle przestało bić. W wyniku niedotlenienia mózg został uszkodzony. Świat, który znał, zawalił się jak domek z kart. Śpiączka, miesiąc na OIOM-ie nie zwiastowały niczego dobrego. Każdego dnia byłyśmy przy nim, by walczyć o to, co jeszcze nam pozostało. Robiłyśmy, co w naszej mocy, by odzyskać tatę, masując, ćwicząc, czytając mu, mówiąc do niego i puszczając muzykę.  W końcu przyszedł ten dzień, tata się wybudził! Założono mu PEGa i rurkę tracheostomijną. Nieszczęśliwie wypadek zbiegł się z czasem kwarantanny, przez to nie było szansy na skorzystanie z rehabilitacji oferowanej przez NFZ. Jedynym wyjściem z sytuacji, które dawało tacie szansę na powrót do zdrowia, był prywatny ośrodek.  Leczenie jest bardzo kosztowne, ale tata robi postępy i bardzo ciężko pracuje, żeby wrócić do domu jak najbardziej sprawnym. Bardzo tęskni za bliskimi i znajomymi... Tata jest bardzo rodzinną, miłą, ciepłą i towarzyską osobą. Nigdy nikomu nie odmawiał pomocy i zawsze służył radą, pewnie dlatego jest tak lubiany i wszędzie było go pełno. Całe życie pomagał innym ludziom. Jest emerytowanym policjantem, prawie 30 lat pracował jako technik kryminalistyki. Często pracował po 14 godzin, poświęcając nie tylko swój czas, który mógł spędzić z rodziną, ale także swoje zdrowie.  Teraz sam potrzebuje wsparcia i pomocy, ponieważ leczenie i środki rehabilitacyjne to ogromne koszty. Tata Mirek i nasza cała rodzina jest i będzie wdzięczna za każdą pomoc i dobre słowo.  Prosimy, pomóż nam odzyskać dawnego tatę! Córki Mirka

41 686,00 zł ( 60,83% )
Brakuje: 26 837,00 zł
Krzyś i Dawid Łoza
Krzyś i Dawid Łoza , 20 lat

Samą miłością nie dam rady o nich walczyć! Proszę, pomóż mi!

Jedno chore dziecko potrafi być obciążeniem, z dwójką jest znacznie trudniej... Krzyś i Dawid to moi ukochani synowie, gdybym tylko mogła, oddałabym im swoje zdrowie, by ich przyszłość była lepsza. Oboje od urodzenia są niepełnosprawni. Ich choroby zdominowały nasz świat, podporządkowały sobie każdy nasz dzień. Nie wiem już, co to znaczy być wypoczętym rodzicem. Moje dzieci nie mówią, ale przez wszystkie lata razem nauczyliśmy się komunikować.  Krzyś jest dzieckiem niepełnosprawnym od urodzenia. Upośledzonym umysłowo w stopniu głębokim. W zachowaniu wykazuje się dużą męczliwością, trudnością w koncentracji uwagi, obniżonym procesem pamięciowym. Syn wymaga mojej pomocy w czynnościach samoobsługowych, ma problem z poruszaniem się. Krzysztof nie posługuje się mową – komunikuje się z otoczeniem gestami. Wymaga stałej pomocy, opieki i uwagi. Mój syn Dawid jest dzieckiem od urodzenia niepełnosprawnym. Cierpi na chromosomopatię oraz niedowład wiotki czterokończynowy, zaburzenie poczucia dnia i nocy – śpi w ciągu dnia, wieczorem budzi się i rozpoczyna swoją aktywność. Syn bardzo często choruje i do tego wymaga długo trwałego leczenia. Nie chodzi – siedzi z pomocą, wyłącznie z podparciem, nie zgłasza potrzeb fizjologicznych. W sferze samoobsługi wymaga mojej stałej i całkowitej pomocy w zakresie wszystkich czynności. Syn nie mówi, nie rozumie mowy, z otoczeniem komunikuje się gestami, dźwiękami, krzykiem. Pozytywnie reaguje na nasz głos - uśmiecha się... Chciałabym mieć możliwość leczenia swoich dzieci moją miłością. Jestem pewna, że wtedy byłyby zdrowe, samodzielne i szczęśliwe. Niestety, wiem też, że życie to nie bajka, tutaj cuda zdarzają się rzadko. Nie jestem już w stanie pokrywać wszystkich kosztów związanych z ich leczeniem sama. Z roku na rok, z miesiąca na miesiąc jest coraz trudniej. Proszę, pomóż mi!   

12 560,00 zł ( 46,51% )
Brakuje: 14 440,00 zł
Sebastian Posmyk
Sebastian Posmyk , 39 lat

39 lat i jedno marzenie - samodzielność!

Miałem plany, tak wiele do zrobienia... Mam tylko 36 lat. To nie może się tak skończyć! W sierpniu 2016 roku uległem wypadkowi, w wyniku którego doszło do złamania kręgosłupa oraz uszkodzenia rdzenia kręgowego. Jednego dnia obudziłem się zupełnie zdrowy, a wieczorem walczyłem o życie w szpitalu, do którego przetransportował mnie śmigłowiec LPR.  To był jeden moment, z którego skutkami walczę do dziś. Porażenie czterokończynowe od czterech lat zabiera mi nadzieję i chęć do walki. Niedawno przekroczyłem trzydziestkę, a moją jedyną rozrywką jest telewizor, którego nawet sam nie mogę włączyć.  Z silnego, samodzielnego mężczyzny stałem się osobą całkowicie zależną od innych. Zmieniła się optyka i gdy minął szok, znów zacząłem nieśmiało myśleć o przyszłości. Mam marzenie... Chcę być samodzielny, chociaż w niewielkim stopniu. W pamięci mam jeszcze, to kiedy czułem się silny i niezależny. Wiem, że to najpiękniejsze uczucie, jakie może mieć człowiek. Jestem świadomy, że przede mną długa droga, ale podejmę rękawicę! Moją jedyną szansą jest turnus rehabilitacyjny w specjalistycznym ośrodku, jednak jego koszt znacznie przewyższa moje możliwości. Taki maraton różnych ćwiczeń sprawi, że będę w stanie samodzielnie wykonać kilka najmniejszych czynności. Tymi małymi czynnościami odmierzam dzisiaj moje szczęście.  Proszę, pomóż mi. Sebastian

18 006,00 zł ( 5,87% )
Brakuje: 288 377,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki