Mam 15 lat, RAKA i ostatnią szansę na życie❗️Umrzeć - nie mogę tego zrobić mamie... Ratunku!
PILNE❗️Mam na imię Jarek, mam 15 lat i tak strasznie boję się jednego - że to ostatnie słowa, jakie piszę… To już prawie rok, od kiedy zachorowałem na raka kości. Walczę o życie nie tylko dla siebie, ale przede wszystkim dla mojej mamy, która wychowuje mnie sama i dla której jestem całym światem... Wydawało się, że wygram tę walkę i już niedługo nowotwór pozostanie tylko wspomnieniem. Byłem wzruszony, bo tysiące ludzi dało mi szansę na leczenie w szpitalu w Barcelonie. Wierzyłem, że tamtejszym lekarzom uda się mnie wyleczyć… Niestety 20 września okazało się, że mimo miesięcy leczenia nastąpiła progresja choroby. Lekarze w Hiszpanii nic już więcej nie mogą dla mnie zrobić… Zostało tylko leczenie paliatywne. Przedłużające życie. Jednoznaczne z tym, że wkrótce po prostu umrę. Załamałem się, nie chciałem z nikim rozmawiać. Moja mama wciąż płacze, ale walczy… Znalazła szpital w Turcji, gdzie w Centrum Onkologii udało się wyleczyć dziewczynę, chorującą na mięsaka, którą również gdzie indziej skazywano na śmierć. Dziś żyje i jest w remisji… Ja też o niczym innym nie marzę niż o tym, by po prostu żyć! Proszę, pomóż mi… Kilka lat temu moimi największymi problemami był rozwód rodziców i zmiana szkoły... Nie sądziłem, że los szykuje dla mnie o wiele większą próbę, jaką jest choroba nowotworowa. Mój koszmar zaczął się dokładnie rok temu, w październiku 2022 roku. Był piękny jesienny dzień, więc zabrałem na spacer mojego ukochanego psa. Weszliśmy na chwilę do sklepu, gdzie przez przypadek uderzyłem się drzwiami w bark. Jakiś czas później zaczęła mnie boleć ręka… Gdy spuchła, mama uparła się, by zabrać mnie do lekarza. Byłem pewien, że to zwykłe stłuczenie. Lekarz nic nie mówił, kazał nam tylko zrobić różne badania… Gdy przyszły wyniki, wziął moją mamę na rozmowę. Gdy zobaczyłem jej zapłakaną twarz i opuchnięte oczy, wiedziałem, że jest źle... Badania histopatologiczne wykazały, że choruję na złośliwy nowotwór kości - mam kostniakomięsaka lewego barku i łopatki. Mając zaledwie 15 lat, zachorowałem na raka… Powiedziałem mamie, że ma się nie martwić, że zrobię wszystko, żeby wyzdrowieć. Mama ma tylko mnie, jestem dla niej całym światem i powodem, dla którego wstaje rano. Nie mogę się poddać... Umrzeć - nie mogę jej tego zrobić! Niestety mój przypadek okazał się bardzo skomplikowany. Nie wyszedłem już ze szpitala, dostałem chemię, żeby zmniejszyć guza i móc wyciąć go operacyjnie… Niestety mój stan pogorszył się drastycznie, chemia nie zadziałała. Zrozpaczona mama poruszyła niebo i ziemię, by mnie ratować. Pod koniec maja trafiłem do szpitala w Barcelonie. Lekarze zrobili wszystko, by uratować mi rękę. To tknęło we mnie nową nadzieję. Operacja trwała 9 godzin - usunięto guza i zrobiono rekonstrukcję ręki. W czerwcu dostałem chemię… Przez większość czasu byłem tak słaby, że nawet nie wstawałem z łóżka… Mama nie odstępowała mnie na krok i modliła się, bym wyzdrowiał. Bardzo trudno było mi poprosić o pomoc, ale nie mieliśmy wyjścia - mama, by być przy mnie, poszła na bezpłatny urlop. Nie mieliśmy pieniędzy na życie, a co dopiero leczenie… Ogrom wsparcia, jaki mnie spotkał, ogromnie zaskoczył mnie i wzruszył. Dał też siłę do walki. Niestety w międzyczasie doszło do powikłań… Udało się pokonać zaledwie 60% nowotworu, doszło do infekcji ręki, spuchła, pojawiło się zaczerwienienie i ból… Jeszcze nigdy tak nie cierpiałem. Nie pomagała nawet morfina… Czułem, że dzieje się coś złego. Kiedy 20 września przyszli do mnie lekarze, wiedziałem, że mają złe wieści… To, co usłyszałem, z powrotem zepchnęło mnie jednak do otchłani piekła. Leczenie przestało działać, nowotwór zaatakował ponownie… Doszło do progresji choroby. Lekarze powiedzieli, że przepraszają mnie, ale nie są w stanie mnie wyleczyć, mogą jedynie spróbować przedłużyć mi życie. Nie są w stanie powiedzieć, ile mi zostało… Moja mama od czasu tej rozmowy nie przestaje płakać… Ja się po prostu załamałem, przestałem się odzywać, chciałem się po prostu poddać. Jaki jest sens walki, skoro i tak nie przeżyję? Dobrzy ludzie, zaangażowani w moją zbiórkę, namówili nas, żebyśmy spróbowali w szpitalu w Turcji, tam udało się wyleczyć kilku pacjentów z zaawansowaną formą mięsaka, którzy nigdzie indziej nie mieli szans. Mamie udało się załatwić wszystko w ciągu zaledwie kilku dni. Lekarze nie sądzili, że będę w tak złym stanie, w jakim mnie zastali… Zaproponowali leczenie ostatniej szansy - chemioterapię kombinacją 3 różnych preparatów, zupełnie inną niż w Hiszpanii i dali jeszcze nadzieję. 4 października rozpocząłem chemię, mam nadzieję, że dam radę, bo jestem bardzo słaby. Jeśli wyniki będą dobre, przejdę 12 cykli. Niestety, aby dać mi jakąkolwiek szansę na pokonanie nowotworu, amputują mi rękę… Jeśli przeżyję, będę kaleką. Była to dla mnie straszna wizja, ale mama powtarza mi, że to nic, mogę nawet nie mieć obu rąk, najważniejsze, żebym żył. To moja ostatnia szansa, innej nie mam… Ja chcę wyzdrowieć i wrócić do domu, do szkoły, do kolegów, do babci, do mojego psa… Nie chcę, żeby moje życie się skończyło. Chcę dożyć szesnastych urodzin i każdych następnych… Błagam, pomóż mi!