Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Darek Marciniak
Darek Marciniak , 51 lat

Darek miał wypadek, konieczna jest pomoc! Jego rodzina tak bardzo na niego czeka...

Kochający mąż, wspierający tata i wspaniały dziadziuś dla swoich ukochanych wnuków… Pracowity, chętny nieść pomoc wszystkim dookoła, z uśmiechem stawiający czoła wszystkim problemom. To właśnie nasz Darek. Dziś jest na OIOM-ie - po tragicznym wypadku trwa walka o jego życie! Prosimy Cię z mocy całych naszych serc o pomoc, o ratunek! Motto "w zdrowym ciele zdrowy duch" na stałe wpisane było w życie Darka. Aktywności fizycznej nie odpuszczał nigdy. Pracował jako kierowca ciężarówki, ale jego pasją była jazda na motorze. Gdy nadchodziło lato, pływał skuterem wodnym i kajakami. Zimą uwielbiał narciarskie wojaże w górach. Sporo ćwiczył na siłowni… My jednak ceniliśmy go przede wszystkim za jego dobry humor i dobre serce. Wystarczyła jednak chwila, żeby nasze szczęśliwe życie rozsypało się jak domek z kart… To był 29 kwietnia. Dzień jak każdy inny… Nie sądziliśmy, że będzie najgorszym w naszym życiu… Darek chciał umyć naczepę ciężarówki. Nagle potknął się i spadł z wysokości około 2 metrów. Z ogromną siłą uderzył głową o ziemię. To były sekundy… Może nawet ułamki sekund, w trakcie których rozległ się dramat. Szczęście w nieszczęściu, że obok był kolega Darka... Reanimował go do przyjazdu karetki. Po wypadku Darek był w śpiączce, toczyła się zacięta walka o jego życie. Najgorsze chwile… Nie wiedzieliśmy, czy nasz kochany mąż, tata, dziadziuś przeżyje. Mogliśmy tylko wierzyć w umiejętności lekarzy oraz w siłę i wolę walki Darka, by z nami został… Lekarze kazali nam się spodziewać najgorszego - mówili, że Darek ma małe szanse, a jeśli przeżyje, będzie rośliną. Wydarzył się jednak cud - Darek wrócił do nas! W 3. dobie po wypadku obudził się ze śpiączki. Okazało się, że mózg nie jest uszkodzony - to wspaniała wiadomość. Darek poznaje ludzi, zaczyna rozmawiać... Upadek spowodował jednak stłuczenie rdzenia kręgowego i złamanie kręgów szyjnych. Lekarze stwierdzili porażenie czterokończynowe oraz niewydolność oddechową. Od wypadku Darek nie opuścił oddziału intensywnej terapii. Z powodu pandemii nie możemy go nawet odwiedzić... Nie widzieliśmy go od 2 miesięcy. Wiemy jednak, że diagnoza go załamała... Samotność w szpitalnej sali i patrzenie w sufit źle działa na jego psychikę. Każdego dnia przeżywa ogromne cierpienie, a my cierpimy razem z nim. Bardzo za nim tęsknimy. Jedyną szansą na przywrócenie sprawności Darka jest intensywna rehabilitacja. W ten sposób będziemy mogli zawalczyć o jego oddech… Potem czeka go ciężka praca na sali ćwiczeń, która być może nawet postawi go na nogi! Porażenie puszcza, Darek powoli zaczyna ruszać nogami. Może odzyskać sprawność, ale tylko wtedy, gdy jak najszybciej trafi do ośrodka rehabilitacyjnego i zacznie ćwiczyć! Dlatego zrobimy wszystko, aby pomóc naszemu kochanemu Darkowi. Prosimy o Twoją pomoc…

141 249,00 zł ( 79,74% )
Brakuje: 35 881,00 zł
Władysław Zając
Władysław Zając , 71 lat

Udar prawie odebrał mi tatę! Proszę, pomóż mu dalej walczyć...

Tata jest dla mnie największym wzorem. Całe życie uczciwie pracował, dbał o rodzinę, zawsze śpieszył z pomocą każdemu, kto jej potrzebował. Miał dobre serce dla ludzi i zwierząt, nigdy się na nic nie skarżył... Dziś to on potrzebuje pomocy ludzi o dobrych sercach, dlatego zwracam się do Was z gorącą prośbą o wsparcie dalszej rehabilitacji mojego kochanego taty. Kiedy na początku 2019 roku tata trafił do szpitala, nie mogliśmy w to uwierzyć... Ciężko o tym pisać, sięgać pamięcią do tych dramatycznych chwil. Nic nie zapowiadało tragedii, tata jeszcze przed chwilą był tym samym uśmiechniętym, aktywnym człowiekiem... Jedna sekunda prawie zabrała ukochane przez nas życie... Dokładnie w dzień urodzin mojej mamy tata  doznał rozległego udaru krwotocznego. Dzięki szybkiej reakcji został przewieziony do szpitala w Toruniu na oddział udarów mózgu. Jego stan był krytyczny, lekarze dawali mu zaledwie 1% szansy na przeżycie. To była dla nas koszmarna wiadomość. Tyle łez, ile my tam wylaliśmy, oczy wzniesione błagalnie w niebo i pytania – dlaczego akurat on? I strach przed światem bez niego.  Lekarz kazali przygotować się na najgorsze. Kiedy zobaczyłam tatę, który walczył o życie, podłączonego do tych wszystkich aparatur, to czułam, że umieram razem z nim... Pamiętam ten szok, niedowierzanie, smak łez, buczenie szpitalnej aparatury. Głos lekarza mówiący, że nic więcej nie mogą zrobić... Zapach śmierci, bo każdego dnia tam ktoś umierał... Tyle strachu, smutku i łez, które widziałam na tym oddziale, nie zapomną nigdy. Godziny, dni spędzone na korytarzu lub w kaplicy szpitalnej... Modliłam się o cud. Chyba ktoś tam na górze, widząc bezgraniczna miłość do męża, ojca, dziadka pozwolił mu wrócić tu do nas... Tata do nas wrócił! Udar niestety zostawił po sobie głęboki niedowład prawej strony ciała. Człowiek, który stale był w ruchu, lubił majsterkować, nie może teraz sam wykonać codziennych czynności. To nie tak miało wyglądać! Miał wreszcie cieszyć się zasłużoną emeryturą, tak się cieszył, że będzie mógł w końcu bawić się z ukochanymi wnukami... Miał mieć wreszcie czas dla siebie, pomyśleć o sobie... Tymczasem nie jest zdolny do samodzielnej egzystencji. Widziałam łzy taty, to, jak ciężko mu jest, jak strasznie zawalił mu się świat. Obiecałam sobie, że spłacę to dobro, jakie od niego w życiu otrzymałam i zrobię wszystko, aby zwrócić mu to, co odebrała mu choroba... Miał chwile załamania, pytał nas, po co takie życie? Dla nas, tato, dla siebie, bo nie wyobrażamy sobie świata bez ciebie, mówiliśmy za każdym razem. Jedyną szansą na powrót mojego taty do sprawności jest intensywna rehabilitacja. Poskładałam wszystkie możliwe wnioski do NFZ, ale najbliższy termin jest dopiero za kilka lat! Tata tracił siły, coraz bardziej pogrążał się w depresji... Znalazłam prywatny ośrodek, który zgodził się go przyjąć. Cudowni ludzie o wielkich sercach pomogli nam uzbierać środki na pierwsze turnusy. Dzięki wspaniałej pracy rehabilitantów i ćwiczeniom na lokomacie wróciła nadzieja w oczach taty - wzmocnił się, coraz lepiej funkcjonuje, zaczyna chodzić o chodziku. Niestety, rehabilitację trzeba kontynuować, a my nie mamy na nią pieniędzy...  Zwracam się do Ciebie z prośbą o pomoc! Sama sobie nie poradzę w tej walce, ale jeżeli ktoś kocha tak bardzo rodziców jak ja, to zrozumie... Proszę o choćby niewielkie wpłaty -  dobro wraca, dziś Wy pomożecie nam, jutro może my Wam. Wierzę, że Wasz gest pozwoli nam odzyskać tatę! Paulina, córka Władysława

29 608,00 zł ( 68,8% )
Brakuje: 13 424,00 zł
Grzegorz Piskorski
Grzegorz Piskorski , 54 lata

Honorowy dawca krwi walczy o powrót do zdrowia – pomocy!

Miłość mojego życia, troskliwy ojciec i wierny przyjaciel w nieszczęśliwym wypadku  we własnym domu niemal stracił życie. Do szpitala trafił w stanie krytycznym. Usłyszeliśmy, że nie ma dla niego już żadnej nadziei…  W wyniku wypadku doszło do pęknięcia czaszki i wodogłowia. Diagnoza to urazowe krwawienie wewnątrz-czaszkowe, krwiak podtwardówkowy, krwawienia wtórne do stłuczenia mózgu, złamania kości czaszki i niedowład. Stan męża z dnia na dzień się pogarszał. – wdało się zapalenie płuc, zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i zakażenie gronowcem. Grzegorz stracił z nami kontakt, był nieprzytomny. Któregoś dnia przyszedł lekarz i powiedział, że nie ma już żadnej nadziei... W międzyczasie szukaliśmy pomocy u różnych specjalistów. Po  konsultacji u jednego z profesorów dowiedzieliśmy się ze stan taty nie jest beznadziejny, tylko potrzebna jest jak najszybsza rehabilitacja i umieszczenie taty  w odpowiednim szpitalu. Niestety żaden szpital nie chciał taty przyjąć ze względu na infekcje i brak kontaktu. Zorganizowaliśmy terapię na własną rękę, w domu. To jednak było za mało... Ostatnią deską ratunku był dla nas profesor, który specjalizuje się wybudzaniem ze śpiączki. Obiecał, że nam pomoże! Przyjął Grzegorza do swojej kliniki i powiedział, że postawi go na nogi. W naszych sercach zaświeciło znów słońce. To były najpiękniejsze słowa, jakie mogliśmy usłyszeć. Niestety koszty takiej rehabilitacji przewyższają nasze możliwości finansowe.  Mąż zawsze pomagał innym Jako honorowy dawca krwi. Sam nigdy nie prosił o pomoc. Teraz robię to w jego imieniu. Nie mogę dalej patrzeć jak mój Grzegorz gaśnie... Nie jestem w stanie pomóc mu w żaden inny sposób, niż zebrać środki na rehabilitację. Proszę, nie bądź obojętny. Pomóż nam... Żona Grzegorza, Anna

9 460,00 zł ( 17,43% )
Brakuje: 44 796,00 zł
Klaudia Gdańska
Klaudia Gdańska , 26 lat

Klaudia walczy o przyszłość! Dzięki Twojej pomocy ma szansę na samodzielność

Straciłam miłość, sprawność, szansę na realizację marzeń. Nie straciłam siły ani nadziei na to, że jest szansa na to, by znów było dobrze. Mam przed sobą życie, ale sama nie osiągnę tego, co najważniejsze: niezależności, na którą pracowałam przez lata.  Z konsekwencjami chwili nieuwagi wciąż walczę, choć minęło już kilka lat. Niewielkie postępy rosną do rozmiarów ogromnych sukcesów, a każdy najmniejszy krok na drodze do sprawności ma ogromne znaczenie. Gdyby ktoś powiedział, że w przyszłości będę cieszyła się z tego, że jestem w stanie wejść na kilka schodków, nie wierzyłabym. Teraz to dla mnie jak spełnienie marzeń.  Miałam plany, marzenia, właśnie zaczynałam samodzielne życie przy boku partnera. Miałam kupić auto, zrobić kolejny milowy krok. Byliśmy w drodze na umówione spotkanie, kiedy w ciągu sekundy zmieniło się wszystko. Z samego zdarzenia pamiętam niewiele… W wyniku obrażeń straciłam przytomność. Pobudka w nowym świecie była dla mnie prawdziwym szokiem. Właściwie, długo ukrywano przede mną, że chłopak, z którym planowałam przyszłość, zginął na miejscu. Ta strata zupełnie mnie przytłoczyła, ale moje życie toczyło się dalej…  Czasem jest ciężko, mimo terapii i pomocy specjalistów, bardzo często pojawia się myśl, że życie skończyło się właściwie w dniu wypadku. Spędziłam tyle czasu w otoczeniu osób z ciężkimi doświadczeniami po wypadkach, że czasem mam wrażenie, że nie potrafię rozmawiać o niczym innym. Jakbym żyła w bańce, z której nie sposób znaleźć wyjścia… Moje życie toczy się w rytmie wyznaczanym przez ośrodek, rehabilitacja, terapia, posiłki, nauka… Niemalże każdy dzień wygląda tak samo. Mogłabym się załamać, ale mam silny charakter, który nie pozwala mi złożyć broni. Nie dopuszczam do siebie myśli, że to już na zawsze, mam bliższe i dalsze plany. Marzenia, które powoli zaczynam budować każdego dnia. Wiem, że to dla mnie część terapii, bo pomogą mi stanąć pewnie na nogach w przyszłości. Najgorsze byłoby trwanie w poczuciu beznadziei. Ten etap chcę pożegnać jak najszybciej.  Dzięki Wam i Waszemu wsparciu otrzymałam niezbędną pomoc rehabilitantów i specjalistów. To Wy zapewniliście, że mogłam pracować z nimi każdego dnia, odnotowując mniejsze i większe sukcesy. To, co zrobiłam znaczy wiele, ale zdaję sobie sprawę, że to niewielki krok na długiej drodze do tego, co miałam przed wypadkiem. Mam bolesną świadomość, że nie odzyskam wszystkiego, ale jeśli istnieje, choć cień szansy na to, że znów będę samodzielna, a moje życie nie będzie zdominowane przez ból, wiem, że warto podjąć tę rękawicę. Niestety, moje zaangażowanie to w tym wypadku za mało. Kwestia pokrycia kosztów w ośrodku powoduje, że zaczynam się bać. Jeśli nie uda mi się uzbierać kilkudziesięciu tysięcy złotych, jedyne co mi pozostanie to powrót do domu. Tam nie otrzymam pomocy specjalistów. Wy jesteście moją nadzieją. Szansą na to, że powiem sama do siebie “zrobiłam to, udało się!”. Nie cofnę czasu. Mogę jedynie liczyć na to, że przyszłość będzie dla mnie łaskawa, a dzięki Waszemu wsparciu w ciągu tego roku zrobię postępy, które pozwolą mi na samodzielność. Nadzieja i siła trzymają mnie przy życiu, nic innego mi nie pozostało. Wy możecie podarować mi nowe życie!

9 952,00 zł ( 13,18% )
Brakuje: 65 508,00 zł
Mateusz Wójtowicz
2 dni do końca
Mateusz Wójtowicz , 22 lata

Z Twoją pomocą Mateusz może chwycić świat w swoje ręce!

"Mateusz, nic się nie skończyło. Zaczyna się nowe, inne!" Moje nowe życie zaczęło się 14 września 2019. Ten dzień przebiegał jak każdy inny, a skończył tragicznie... Zawsze marzyłem, żeby zostać rolnikiem, takim z prawdziwego zdarzenia. Czułem, że jest to moim powołaniem. Pasją, której chciałem się poświęcić bez reszty. Tamtego dnia pamiętam, jak wrzucałem do maszyny łodygi. Zwykła czynność, a jednak tym razem z nimi maszyna też wciągnęła moją rękę. Nie wiem, jak udało mi się stamtąd wyrwać. Byłem sam, zdany tylko na siebie, bo tata pojechał chwilę wcześniej na podwórko. Wszystko działo się błyskawicznie. Mimo szoku zdołałem zadzwonić do taty po pomoc. Później do szpitala przetransportował mnie śmigłowiec. Pobyt w szpitalu trwał miesiąc, w tym czasie przeszedłem dwie operacje. Niestety, mimo wszelkich starań lekarzy, mojej prawej ręki nie udało się uratować. Została amputowana przy stawie barkowym. W gospodarstwie każda para rąk do pracy jest na wagę złota. Ja połowę właśnie straciłem… Stojąc u progu dorosłego życia bardzo trudno się pogodzić z faktem, że przez resztę tego życia trzeba będzie sobie radzić bez ręki. Dzisiaj wiem, że miałem mnóstwo szczęścia, że udało mi się uwolnić z pracującej maszyny, że nie straciłem przytomności. Ocaliłem swoje krótkie jeszcze życie i bardzo chciałbym przeżyć je dobrze, realizując swoje pasje i marzenia. Niestety, niedawno odszedł mój tata i teraz wszystko spoczywa na mojej głowie i jednym sprawnym barku.  Jestem zdeterminowany, aby żyć normalnie! Nie mam innego wyjścia. W domu, na podwórku, na polu też próbuję pracować, jakoś znajduję sposoby, żeby jedną ręką wykonać czynności, które przed wypadkiem robiłem dwoma rękami. Pewnych rzeczy, a przede wszystkim stabilności, którą dawała druga ręka, nie da się jednak przeskoczyć.  Stawka jest wysoka! Mogę wrócić do swojej pasji, do swojego życia... Jedyną szansą na to jest proteza, bardzo droga i bardzo potrzebna. Niestety, nawet przy wsparciu rodziny i przyjaciół nie jesteśmy w stanie sfinansować jej zakupu. Dlatego proszę o pomoc. Wierzę, że dzięki wielu dobrym sercom, uda mi się osiągnąć ten cel. Tak bardzo o tym marzę.  Mateusz

75 285,00 zł ( 17,9% )
Brakuje: 345 273,00 zł
Andrzej Kowalski
Andrzej Kowalski , 39 lat

Chcę być tatą, nie ciężarem! Pomóż mi stanąć na nogi i iść z synkiem na spacer...

Kiedy urodził się mój synek, pomyślałem tylko o jednym - zacząć chodzić szybciej od niego. Dzisiaj Mikołaj biega ile sił w nogach, a ja wciąż siedzę przykuty do wózka i nadal czekam na ten dzień, kiedy pójdziemy razem na spacer... To był styczeń. Na zewnątrz biało, wiatr i szczypiący w policzki mróz. Pogoda jak z koszmaru, ale byłem w dobrym nastroju. Właśnie wróciłem do domu z trasy. Od 10 lat byłem kierowcą ciężarówki. Kochałem takie życie, ale teraz, kiedy moja żona była w ciąży, tęskniłem za domem jak nigdy wcześniej. Zaczynałem rozumieć, jak ważna jest rodzina i jak cenna jest każda chwila spędzona z bliskimi, tymczasem przez większość czasu wystarczać musiały mi rozwieszone w kabinie zdjęcia i godziny rozmów przez telefon. Tak bardzo cieszyłem się, że znów spędzimy kilka dni razem. Kiedy wracałem do żony, w domu zawsze było coś do zrobienia. Nie inaczej było tym razem. Na dachu zalegał marznący, ciężki śnieg, a z rynien zwisały sople lodu. Na dodatek wiatr przestawił antenę telewizyjną. Ubrałem się ciepło i zabrałem do pracy. Ustawiłem antenę i zabrałem się za usuwanie śniegu. W pewnym momencie poczułem, że lecę w dół. Próbowałem się czegoś chwycić, ale nie zdążyłem. Wszystko działo się tak strasznie szybko... Wylądowałem w tej stercie śniegu, która przed chwilą zrzucałem z dachu. W pierwszym momencie nie czułem bólu. Walące niczym młot serce pompowało znieczulającą adrenalinę. Zakląłem i chciałem się podnieść, ale nie mogłem ruszyć ani ręką, ani nogą… Przerażony zacząłem wołać o pomoc. Z domu wybiegła żona, ale nie miała przecież siły na to, by mnie gdziekolwiek przenieść. Czuwała zatem przy mnie na tym mrozie, podczas dłużącego się oczekiwania na karetkę… Cały czas myślałem, że połamałem co najwyżej nogi. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mogło stać się coś gorszego. W szpitalu poddano mnie serii badań. Kiedy stanął przede mną lekarz, już z wyrazu jego twarzy mogłem wyczytać, że nie ma dobrych wieści. Spojrzał mi w oczy, a potem powiedział, że mam złamany kręgosłup i że trzeba mnie natychmiast operować. Chciałem wiedzieć tylko jedno - czy kiedykolwiek jeszcze stanę na nogi. Za odpowiedź wystarczyć miało mi milczenie... Byłem zdruzgotany. Nie potrafiłem sobie wyobrazić tego jak teraz będzie wyglądać moje życie. Przecież już za chwilę miałem zostać ojcem. W jaki sposób utrzymam rodzinę? Zawsze dawałem sobie ze wszystkim radę. Byłem z tego dumny, że nigdy nie musiałem prosić o pomoc, a teraz miałem stać się skazanym na opiekę innych kaleką. Czułem, że runął cały mój świat. Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu udało mi się wyjechać na 4 - miesięczny turnus rehabilitacyjny. Na nowo uczyłem się wszystkiego. Kiedy byłem zdrowy, nie zwracałem uwagi na to, że gdzieś nie ma podjazdu, albo windy. Teraz docierało do mnie, że nawet domofon może być zamontowany za wysoko. Cały świat wydawał się być inny i... wrogi. Po 2 dniach od powrotu do domu, żona urodziła pięknego, zdrowego chłopca. Miałem syna! Życie na nowo nabrało sensu. Miałem po co walczyć! Nie mogłem się poddać, bo przecież miałem stać się dla Mikołaja wzorem do naśladowania. Ćwiczyłem codziennie. Kiedy mały zaczynał raczkować, wracała mi siła w rękach. Mikołaj rozwijał się bardzo szybko, a ja nie chciałem zostać w tyle. Pracowałem każdego dnia i marzyłem tylko o jednym - by o własnych siłach wstać z wózka, zanim Mikołaj zacznie chodzić. Nie udało się... Dzisiaj mój synek jest już dużym chłopcem, który chodzi, biega, skacze... A mnie wciąż nie udało się wstać z wózka, choć lekarze mówią, że jestem na dobrej drodze. Podczas ćwiczeń, przy założonej ortezie, dam radę przejść kilka kroków o balkoniku. Wierzę, że dzięki ciężkiej pracy, już wkrótce będę mógł się samodzielnie poruszać. Kiedyś prowadziłem aktywny tryb życia - narty, rower, pływanie - tak bardzo chciałbym do tego wrócić. Kiedyś byłem niezależny finansowo - dzisiaj z moich oszczędności nie został nawet jeden grosz. Kiedyś nie śmiałbym prosić kogoś o pieniądze - dzisiaj nie mam wyboru... Nie stać mnie już na rehabilitacje, a przecież jestem tak blisko celu! Obiecałem Mikołajowi, że kiedyś pójdziemy na spacer. Bez Was nie będę w stanie dotrzymać słowa...

12 025,00 zł ( 38,64% )
Brakuje: 19 093,00 zł
Ryszard Opolski
Ryszard Opolski , 55 lat

Bez protezy nie mogę funkcjonować! Pomóż mi odzyskać dawne życie!

Odkąd pamiętam pasjonowałem się motoryzacją, a majsterkowanie przy pojazdach sprawiało mi wiele radości i czułem, że nadawało mojemu życiu sens. Przez ponad 20 lat pracowałem w warsztatach samochodowych. Udało mi się połączyć moje największe hobby ze źródłem utrzymania. Dziś nie mam większego marzenia niż to, by wrócić do pracy, znów żyć aktywnie, naprawiać samochody, ale też wsiąść na rower i wybrać się na wycieczkę, co uwielbiałem robić w wolnym czasie. Po prostu, żyć jak dawniej… Wielu osobom może wydawać się, że to marzenie, które brzmi banalnie. Dla mnie jednak takie nie jest. Gdy kilka lat temu zdiagnozowano u mnie miażdżycę, mój stan zdrowia codziennie się pogarszał. Wkrótce później w mojej lewej nodze doszło do krytycznego niedokrwienia, przez co konieczna stała się jej amputacja na wysokości uda.  Od tamtego momentu moja codzienność całkowicie się zmieniła. Borykam się z wieloma trudnościami m.in. barierami architektonicznymi, ponieważ miejsce, w którym mieszkam nie jest przystosowane do potrzeb osób niepełnosprawnych. Wychodzenie z budynku sprawia mi ogromny kłopot, ponieważ brakuje w nim windy, a pokonywanie schodów z szóstego piętra jest dla mnie nie lada wysiłkiem. Nie chcę czuć się wykluczony społecznie przez swoją niepełnosprawność. Nie chcę też zostać więźniem własnego domu. Dzięki nowej protezie mógłbym wrócić do pracy, mógłbym też lepiej zaopiekować się moją schorowaną mamą. Koszty protezy są ogromne, dlatego każde wsparcie z Waszej strony ma dla mnie wielkie znaczenie! Ryszard

18 910,00 zł ( 12,88% )
Brakuje: 127 793,00 zł
Marcin Lisowski
Marcin Lisowski , 45 lat

Tragiczny wypadek taty czwórki dzieci❗️Potrzebna pomoc dla Marcina i jego rodziny!

Gdy wącham swoją dłoń, to czuję jego zapach. Ciągle powtarzam mu, że zawsze będę przy nim, tak jak on trwał przy mnie. Nie ma znaczenia, w jakim będzie stanie. Najważniejsze, że żyje... Marcin to najlepszy mąż na świecie. Jest młodym mężczyzną w sile wieku, niezawodnym przyjacielem i wspaniałym tatą czwórki naszych dzieci, które bardzo za nim tęsknią. Byliśmy bardzo szczęśliwi, niestety,  nasze szczęście runęło w jednej sekundzie niczym domek z kart... Odebrał je tragiczny w skutkach wypadek. Marcin z wykształcenia i zamiłowania jest leśnikiem. Kocha ludzi i otaczającą przyrodę, jest bardzo oddany rodzinie i przyjaciołom... Wyjeżdżał do ciężkiej pracy w Niemczech przy wycince drzew. Żyliśmy skromnie. Mieliśmy dwa marzenia - wybudować dom, w którym czworo naszych dzieci mogłoby dorastać, czuć się szczęśliwie i bezpiecznie... Odkładaliśmy na to każdy zarobiony grosz. Drugim marzeniem było zapewnienie dzieciom dobrego wykształcenia. Nieszczęście przyszło znienacka... Pewien ponury listopadowy dzień na zawsze zmienił życie całej naszej rodziny. Marcin wraz z grupą mężczyzn pracował przy wyrębie drzew. Jego ekipa pracowała w lesie, podczas gdy inni robotnicy ścinali w tym czasie ponad 35-metrowe drzewo. Nikt nie usłyszał, gdy nagle runęło, przygniatając Marcina do ziemi. Teren położony daleko w głębi lasu utrudniał akcję ratunkową. Mąż czekał na pomoc w sytuacji, gdy liczyła się każda minuta! Informacja o wypadku była jak koszmar, z którego nie można się obudzić. Nagle zadzwonił telefon... W słuchawce usłyszałam głos przyjaciela męża z pracy. Powiedział, że Marcin miał wypadek. W stanie krytycznym przewieziono go na oddział intensywnej terapii. Spadające drzewo zmiażdżyło klatkę piersiową, narządy wewnętrzne, spowodowało złamanie kręgosłupa w dwóch miejscach, złamanie żeber i zmiażdżenie stopy. Doszło do pęknięcia wątroby i śledziony... Podczas akcji ratunkowej serce zatrzymało się dwa razy... Doszło do niedotlenienia. Miałam przygotować się na najgorsze.  Byłam w szoku... Nie wiem nawet, jak wyruszyłam w podróż do Niemiec. Spakował mnie syn, gdyż sama nie dałabym rady. Gdy dojechałam na miejsce, mąż leżał podłączony do szpitalnej aparatury. Był nieprzytomny, rokowania tragiczne... To był straszny czas. Patrzyłam na bezwładne ciało mojego męża i czułam, że umieram razem z nim. Kolejne dni nie przynosiły ukojenia od złych informacji. Marcin dostał trzech wylewów krwi do mózgu, które spowodowały paraliż i przykurcz prawej ręki oraz ogólny niedowład obydwu dłoni. Jest sparaliżowany w 80%. Ze względu na nierównomierną pracę serca musiał mieć wstawiony rozrusznik.... Potem wdała się sepsa, lekarze ponownie musieli walczyć o jego życie. Marcin nie mówił, przestał samodzielnie nawet jeść... Zabijały mnie strach, tęsknota, bezradność... W tym mroku, w jakim tkwiliśmy, światłem nadziei było dobro, jakie dostaliśmy od innych - znajomych i nieznajomych. Bezinteresownie odwiedzali go obcy ludzie. Wysyłali mi filmy, gdy nie mogłam być blisko męża... Pandemia zablokowała możliwość wyjazdu zagranicę. Dzieci nie widziały swojego taty ponad rok... Byliśmy rodziną, która walczy o spełnienie swoich marzeń - staliśmy się rodziną, którą dotknęła niewyobrażalna tragedia.  Jedyną szansą na poprawę stanu zdrowia i powrotu Marcina do sprawności jest intensywna rehabilitacja, na którą brakuje nam środków. Każdego dnia ulatują z niego siły, ale walczy. Ma dla kogo żyć! Zostałam sama z czwórką dzieci. Choć oddałabym mężowi wszystko, nie uratuję go sama... Tylko specjaliści z ośrodka rehabilitacyjnego mogą nam pomóc. Bez nich nie ma najmniejszych szans na powrót do sprawności.  Błagam, pomóżcie mojemu mężowi i naszej rodzinie. Bardzo Was potrzebujemy... Żona Marcina, Magda

39 908 zł
Stowarzyszenie Chorych na Czerniaka
Stowarzyszenie Chorych na Czerniaka

Brakuje pieniędzy na szczepionkę! Pacjenci z czerniakiem nie mogą pozostać bez pomocy!

Stowarzyszenie Chorych na Czerniaka działa od 2004 r. Zrzeszamy chorych, którym podawana jest szczepionka przeciw czerniakowi złośliwemu. Jest to nowatorska metoda profesora Andrzeja Mackiewicza, wybitnego polskiego immunologa, który od ponad 20 lat prowadzi badania nad szczepionką. Dotychczasowe badania potwierdziły skuteczność szczepionki, co w efekcie przedłużyło życie pacjentom, a u wielu zatrzymało chorobę. Niestety, z powodu braku funduszy na dalsze badania kliniczne program może zostać zamknięty, nasi pacjenci pozostaną bez opieki, a szansa na wynalezienie leku na czerniaka zostanie stracona! Zazwyczaj osoba, która dowiaduje się o czerniaku zderza się z brutalną rzeczywistością – w zależności od stadium czerniaka prognozowane przeżycie wynosi od kilku miesięcy do kilku lat. Ryzyko przerzutów w ciągu 5 lat od chirurgicznego usunięcia czerniaka szacuje się na 40-90%.  Pacjenci z diagnozą zaawansowanego czerniaka złośliwego (przewidywane 1-24 miesięcy przeżycia), którzy poddali się immunoterapii w badaniu klinicznym prof. Mackiewicza przeżyli nawet 21 lat, wbrew strasznym statystykom umieralności na ten jeden z najgorszych rodzajów nowotworu. Co miesiąc do Wielkopolskiego Centrum Onkologii w Poznaniu przyjeżdża 80 pacjentów, którzy przyjmują szczepionkę. Wielu z nich dzięki niej żyje nie kilkanaście miesięcy, a lat! Historia Leszka z Grodźca: Moja choroba zaczęła się od usunięcia znamienia na policzku w 1997r. po skierowaniu dermatologa, który nie rozpoznał przypadku i uspakajał, że jest to niegroźna zmiana skórna. Nie odebrałem wyników badań histopatologicznych, a kierujący lekarz nie wysłał na mój adres. Po roku tj. 1998r pod lewą szczęką pojawiły dwa rosnące guzy. W lutym 1999r zostało wykonane badanie biopsją cienkoigłową. Wynik był szokujący, to był czerniak. 10 marca 1999r w Wielkopolskim Centrum Onkologii w Poznaniu wykonano operację usunięcia węzłów chłonnych i przeszedłem radioterapię, w wyniku czego zostały uszkodzone ślinianki. Od 01 kwietnia 1999r jestem pod opieką prof. Andrzeja Mackiewicza i otrzymuję szczepionkę genetycznie modyfikowaną do chwili obecnej. Historia Basi z Sułkowic: Czerniaka złośliwego zdiagnozowano u mnie w 2004r. Małe znamię na łydce, które zostało zadrapane, okazało się zaawansowany czerniakiem wg Clarka IV stopień, a wg Breslowa 5,5mm. Usłyszałam, że mogę  jeszcze żyć najwyżej dwa miesiące. Po pierwszym szoku od razu zaczęłam szukać pomocy. Zakwalifikowałam się na leczenie szczepionką do prof. Mackiewicza. Szczepionkę przyjmuję od 17 kwietnia 2005r. Oprócz tego przeszłam jeszcze dwie operacje i radioterapię. Od diagnozy minęło 16 lat, żyję i mam się dobrze. Szczepionka daje mi życie i dzięki niej mogę normalnie funkcjonować. Historia Józefa z Rożnowa: Od prawie 20 lat jeżdżę raz w miesiącu z okolic Nowego Sącza do Poznania przemierzając w dwie strony ok. 1.000 km pociągiem żeby dostać szczepionkę, która trzyma mnie przy życiu. Mam już za sobą ponad 250 dawek, czyli ok. 250.000 km (to trochę więcej niż 6 okrążeń kuli ziemskiej). Żadnych skutków ubocznych, normalne życie, normalna prac, teraz normalna emerytura. Choroba nie wróciła. Wiem jedno – wszyscy których znam i przestali przyjmować comiesięczne szczepionki już nie są z nami. Jestem szczęśliwym dziadkiem 6 wnucząt. Obecnie żaden nowy chory z rozpoznanym czerniakiem nie może otrzymać szczepionki! Wyczerpaliśmy wszystkie możliwości, by pozyskać finansowanie, a system działa na naszą niekorzyść. Według polskiego prawa nie można podać szczepionki poza badaniem klinicznym. Narodowy Fundusz Zdrowia nie może refundować szczepionki, bo nie jest zarejestrowanym lekiem. Ministerstwo Zdrowia nie ma w swoich uprawnieniach finansowania badań klinicznych. I błędne koło się zamyka. Grozi nam śmierć i zamknięcie badania klinicznego, dlatego teraz najważniejsze jest podtrzymanie produkcji leku. Jeśli uda się zabezpieczyć szczepionkę dla dotychczasowych pacjentów na rok, potrzebne będą pieniądze na dokończenie badania klinicznego i wejście w 3 fazę tzw. rejestracyjną, która ma doprowadzić do rejestracji szczepionki jako leku i dopuszczenia jej na rynek. Zbiórka to ratunek dla obecnych, ale i innych pacjentów w Polsce i na świecie. Razem możemy uratować nie tylko ludzkie życie, ale również zaawansowane badania nad polską szczepionką przeciw czerniakowi złośliwemu i doprowadzić do jej rejestracji. Stowarzyszenie Chorych na Czerniaka

7 892,00 zł ( 0,53% )
Brakuje: 1 462 747,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki