Lokalizacja

  • Cała Polska
  • dolnośląskie
  • kujawsko-pomorskie
  • lubelskie
  • lubuskie
  • łódzkie
  • małopolskie
  • mazowieckie
  • opolskie
  • podkarpackie
  • podlaskie
  • pomorskie
  • śląskie
  • świętokrzyskie
  • warmińsko-mazurskie
  • wielkopolskie
  • zachodniopomorskie
Adam Kędzior
Adam Kędzior , 7 lat

Pomóż nam zawalczyć o przyszłość Adasia!

Narodziny dziecka to najpiękniejszy moment w życiu rodzica. Dla nas ten dzień był pełen strachu i niepokoju. Adaś urodził się jako wcześniak. U synka stwierdzono Zespół Downa – już w ciąży były podejrzenia, że będzie obarczony wadą genetyczną Trisomią 21 chromosomu, jednak w tamtej chwili nie mogliśmy już mieć złudzeń.  Adaś jest pod stałą opieką wielu lekarzy i specjalistów. Uczęszcza na zajęcia do neurologopedy, psychologa, pedagoga, logopedy, fizjoterapeuty i terapię integracji sensorycznej. Ze względu na wadę genetyczną, synek ma obniżone napięcie mięśniowe w całym ciele oraz opóźniony rozwój mowy. Nie funkcjonuje jak inne dzieci, nie rozwija się prawidłowo. Potrzebuje intensywnej rehabilitacji, aby mógł, chociaż częściowo żyć jak jego rówieśnicy.  Proces terapii jest procesem długotrwałym, musi odbywać się w sposób ciągły i systematyczny. Do tego Adaś ma poważną wadę słuchu. Bardzo nam zależy, żeby ocalić słuch Adasia, jednak bez specjalistycznej rehabilitacji, nie będzie to możliwe. Tylko ona daje nam nadzieję, że słuch synka da się jeszcze uratować i nie będzie konieczne założenie implantów. Robimy co w naszej mocy, by zapewnić Adasiowi konieczne wsparcie. Jednak koszty zajęć i wizyt u specjalistów są ogromne. Z całego serca prosimy – pomóżcie nam zawalczyć o przyszłość naszego synka!  Będziemy wdzięczni za każde dobre słowo i wpłaty. Rodzice

146 zł
Damian Ciszkiewicz
Damian Ciszkiewicz , 13 lat

Tylko drogi lek może pomóc Damianowi❗️Potrzebne wsparcie❗️

Gdy Damian był w podstawówce, zauważyliśmy, że coś jest nie tak. Był znacznie niższy od rówieśników, ale to nie była po prostu kwestia „urody”. Opinia lekarza tylko to potwierdziła. Syn zmaga się z niedoborem wzrostu. Od 2020 roku jest leczony hormonem, ale niestety, nie kwalifikuje się na refundację, bo był na 3 (minimalnym niekwalifikującym się) centylu w siatce centylowej. Wtedy opakowanie tego leku kosztowało 1400 złotych i mimo trudności dawaliśmy sobie radę. Ale w 2023 roku nastąpiła znaczna podwyżka ceny i teraz to kwota 3300 złotych za opakowanie! A całkowity koszt leczenia to nie tylko ten lek, ale też badania laboratoryjne co 4 miesiące i wizyty kontrolne. Jednorazowo to kolejne 1000 złotych. Damian powinien przyjmować zastrzyki do ukończenia okresu dojrzewania, a opakowanie starcza na 23 dni. Przy 5-osobowej rodzinie nie jesteśmy w stanie utrzymać się i na bieżąco finansować leczenia, a lekarz prowadzący mówi jasno: Przerwane w tym momencie leczenie wiąże się z utratą wszystkiego, co udało się osiągnąć i zatrzymaniem rośnięcia, a potem powrót do 3 centyla (obecnie dzięki leczeniu Damian osiągnąć 50). Nie przysługuje nam refundacja. Możemy polegać jedynie na własnych środkach, a tych po prostu nam brakuje. Walka toczy się nie tylko o zdrowie fizyczne Damiana, ale też psychiczne. Dla chłopca w jego wieku problemy ze wzrostem mają przykre konsekwencje. Dlatego bardzo prosimy o wsparcie i pomoc. Każda wpłata ma ogromne znaczenie! Rodzice

525,00 zł ( 0,98% )
Brakuje: 52 667,00 zł
Antoś Faberski
Pilne!
Antoś Faberski , 14 lat

Potrzebna pilna operacja główki❗️Antoś prosi o pomoc!

Operacja Le Fort III miała być ostatnią operacją czaszki dla Antosia. Jednak po ostatnich badaniach i konsultacjach z najlepszymi lekarzami z USA, wiemy teraz, że nie była to ostatnia operacja! To nie to, czego oczekiwaliśmy. Znowu czeka go ból, cierpienie i długa rekonwalescencja. Antek intensywnie rośnie, zmieniając się z chłopca w młodego mężczyznę, i ponownie potrzebuje powiększenia wnętrza czaszki. Bez tego grozi mu wzrost ciśnienia śródczaszkowego, który może spowodować uszkodzenie nerwów wzrokowych i mózgu! Operacja musi odbyć się jak najszybciej, w te wakacje! Otrzymaliśmy kosztorys, do tego dochodzą koszty podróży i pobytu. Doszliśmy już tak daleko, że nie możemy teraz się zatrzymać. Znowu potrzebujemy Waszej pomocy! Nikt z nas nie chce, żeby nasze dziecko było wskazywane palcami, by plotkowano za jego plecami, wyśmiewano za wygląd, porównywano do "bestii, a nie piękności". Kiedy to dotyczy Twojego ukochanego dziecka, czujesz, że musisz je chronić, za wszelką cenę! Ale wiesz, że nie możesz tego zrobić i pozostaje Ci jedynie poczucie bezsilności i płacz do poduszki. Nie robisz tego jednak, bo wiesz, że Twój synek musi nauczyć się radzić sobie w takich sytuacjach, musi poznać swoją wartość, pomimo choroby, która spowodowała jego kalectwo. Jesteś dla niego autorytetem, obserwuje, jak reagujesz na takie komentarze... Dlatego nie możemy pozwolić sobie na emocje, jesteśmy silną, zgraną rodziną, akceptujemy Antosia takim, jakim jest, i traktujemy go na równi z jego trzema braćmi. Jako rodzice chcemy mu pokazać, że nie ma rzeczy niemożliwych, żeby sięgał jak najwyżej, żeby walczył o siebie... Dlatego chcemy powierzyć jego życie i zdrowie najlepszemu specjaliście na świecie! Zespół Aperta, z którym Antek się urodził, to wada genetyczna, która powoduje zniekształcenie czaszki dziecka i zrośnięcie palców u rąk i nóg. Nigdy nie zapomnimy twarzy przerażonych lekarzy i pielęgniarek po narodzinach naszego ukochanego synka, bo ani oni, ani my nie wiedzieliśmy, że urodzi się tak ciężko chory.  Po przeczytaniu tysięcy artykułów, setek porad od rodziców "aperciaków", dziesiątek e-maili i telefonów, wiedzieliśmy jedno – leczenie naszego syna oddajemy w ręce dr Jeffrya A. Fearona, chirurga z Dallas (USA), który jako jeden z nielicznych lekarzy na świecie specjalizuje się w tej chorobie. I co najważniejsze - minimalizuje liczbę operacji, podczas gdy lekarze w Polsce wykonują ich kilkanaście (czasem nawet około 20)! Do tej pory Antek przeszedł dwie operacje oddzielenia palców u rąk i nóg oraz trzy operacje poszerzenia kości czaszki, aby zapewnić wystarczająco miejsca na rozwijający się mózg. Gdyby nie te interwencje, doszłoby do wzrostu ciśnienia śródczaszkowego, uszkodzenia nerwu wzrokowego i nieodwracalnych zmian w mózgu. W 2019 roku przeszedł operację Le Fort III z użyciem dystraktora RED, która miała być ostatnią operacją czaszki. Za pomocą specjalnego urządzenia przymocowanego do jego twarzy, kości twarzoczaszki zostały wysunięte do przodu. To trwało 8 tygodni i wiązało się z ogromnym bólem. Wszyscy wierzyliśmy, że to koniec cierpienia Antosia. Niestety, musimy znów stanąć do walki, chociaż już wyczerpaliśmy nasze siły. Musimy to zrobić – dla niego! Za chwilę znów zabraknie miejsca dla rosnącego mózgu, a jego głowa zostanie zniekształcona. Co gorsza, nastąpi ucisk na ośrodek wzroku i słuchu. Jeśli operacja się nie odbędzie, mózg Antosia zostanie uszkodzony... Nie mamy wiele czasu, operacja musi odbyć się latem 2024 roku. Jesteśmy gotowi lecieć do USA nawet jutro, ale niestety ogromne koszty przekraczają nasze możliwości finansowe.Nie damy rady bez Was! Nawet nie chcemy myśleć, co się stanie, jeśli nie uda nam się zebrać tych pieniędzy! Antek wie, co go czeka, i chociaż jest zmęczony, jest gotowy na wiele, bo chce żyć normalnym życiem nastolatka. Błagamy, pomóżcie nam kolejny raz dokonać cudu w życiu Antosia, pomóżcie nam go ocalić!

32 576,00 zł ( 7,65% )
Brakuje: 392 956,00 zł
Gleb Lytiuk
Pilne!
Gleb Lytiuk , 3 latka

3 lata na onkologii to koszmar, z którego mój synek nie może się wydostać❗️

Piszę do Was w tej chwili, gdy moje matczyne serce pęka z bólu. Mój  ukochany synek, od pierwszych chwil swego życia stoczy bohaterską walkę z przerażającym przeciwnikiem – mięśniakomięsakiem, który dał już przerzuty. Lekarze nie dawali mu szans, a on wciąż walczy i chce wygrać. To zdumiewające jak wielka wola życia jest w tym małym chłopcu... Szansę, którą tyle razy nam odbierano, dostaliśmy znów, gdy podjęliśmy leczenie w tureckiej Klinice Memorial. Synek liczył zaledwie 2 miesiące. Przeszliśmy przez piekło 14 kursów chemioterapii, by usłyszeć wymarzone słowa – REMISJA! Niestety radość ta była krótka. Po zaledwie 8 miesiącach straszna choroba powróciła, pochłaniając nasze marzenia. W 2022 roku podjęliśmy kolejną próbę, przeszliśmy kolejne 14 morderczych kuracji chemicznych i 28 niszczących sesji radioterapii. Zdawało się, że nasze wysiłki przyniosły zwycięstwo, ale los, w swej okrutnej ironii, znów przypomniał o swej bezwzględności. Po przerażającej diagnozie, która obwieściła nam powrót choroby, serce moje rozpada się na strzępy. Dlaczego? Dlaczego znowu musimy zmagać się z tym piekłem? Nasze maleńkie dziecko, w swoich zaledwie 3 latach życia już musiało poznać zbyt wiele cierpienia. Tylko ściany szpitala i smutek – tylko to otacza naszego synka. W jego życiu nie ma śladu dziecięcej beztroski, uśmiechu na twarzy. Wszystkie te emocje wypiera walka z nowotworem, która pochłania wszystkie siły.  On chce żyć, cieszyć się światem, marzy o zabawie w parku, o pierwszych krokach do przedszkola, o własnym piesku czy zabawkowym samochodziku... Lekarze tym razem wskazali nową drogę walki, zapewniając, że jest szansa na pokonanie tej straszliwej choroby. Ale droga ta jest wypełniona cierpieniem i kosztami, które dla nas są przeszkodą nie do przeskoczenia. Rachunki w klinice są zbyt wysokie, a w naszym kraju, gdzie trwa wojna, życie staje się jeszcze bardziej niepewne. Błagam Was, nie pozostawiajcie nas samych w tej walce. Pomóżcie nam zebrać środki, które mogą uratować życie mojego ukochanego synka... Z bólem w sercu – mama

39 868,00 zł ( 4,57% )
Brakuje: 832 068,00 zł
Michał Wachowicz
Michał Wachowicz , 5 lat

Każdego dnia walczymy o przyszłość Michałka!

Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie. Mamy to szczęście, że los obdarował nas szóstką cudownych dzieci! Ponad wszystko zależy nam, żeby wszystkie nasze pociechy miały dobre relacje. Niestety, ze względu na problemy z Michałkiem, często jest to utrudnione. Wszystko zaczęło się, gdy synek miał 1,5 roku. Zauważyliśmy, że jest bardzo wycofany, unika kontaktu wzrokowego. Martwiło nas też, że Michał nie reaguje, gdy do niego mówimy. Wkrótce zaczęły pojawiać się pierwsze zachowania agresywne, które niestety trwają do dziś. Synek jest pod stałą opieką wielu specjalistów. To dzięki nim otrzymaliśmy diagnozę – autyzm. Chodzimy z nim do psychiatry, psychologa, logopedy. Uczęszcza też na rehabilitację i zajęcia sensoryczne. Wiemy, że zajęcia są konieczne dla jego prawidłowego rozwoju i chcielibyśmy móc mu zapewnić, jak największą ich ilość. Niestety są to ogromne koszty… Na co dzień Michał chodzi do przedszkola integracyjnego. Jesteśmy spokojni, bo wiemy, że mam tam zapewnioną odpowiednią opiekę. Synek jest bardzo nieprzewidywalny i w domu bardzo często wykazuje zachowania agresywne. Bardzo się boimy, że zrobi sobie krzywdę lub skaleczy swoje rodzeństwo. Wiemy, że tylko ciężka praca i profesjonalna opieka specjalistów może pomóc Michałowi zacząć lepiej radzić sobie z emocjami. Nie możemy pozwolić, żeby pieniądze zaważyły na przyszłości naszego dziecka. Każda pomoc to dla nas nieocenione wsparcie, za które z całego serca dziękujemy. Rodzice

121 zł
Amelia Ma'ah
Pilne!
Amelia Ma'ah , 7 lat

PILNE❗️Amelka bez operacji nigdy nie będzie oddychała samodzielnie!

PILNE  – pojawiły się komplikacje, na które nie mamy wpływu. Konieczna jest kolejna dwuetapowa operacja! Tylko ona może uratować oddech Amelki.  My już nie prosimy, my błagamy o ratunek dla naszej córeczki. ___ Od momentu narodzin, kiedy jako 750 gramowy wcześniak została zaintubowana, aż dotąd żyje i oddycha przez rurkę tracheostomijną. Z jedną małą miesięczną przerwą, która pokazała i Jej i nam, że wszystko może być inaczej. Że inne życie jest możliwe. W 2019 roku Wasze wielkie i otwarte serca, pozwoliły Amelce odzyskać pierwszy samodzielny oddech! W Lozannie Amelka z powodzeniem przeszła niebywale trudną i niebezpieczną operację plastyki krtani, polegającą najpierw na wszczepieniu w jej krtań kawałka żebra (w taki sposób jej malutką krtań wzmocniono), a potem za pomocą kolejnych zabiegów z wykorzystaniem czasowych stentów, jedyny na świecie zespół lekarski podejmujący się takich operacji, przywrócił Amelce samodzielny oddech. Tak zaczął się cudowny miesiąc nowego życia naszej Córeczki! Mając 3,5 roku, po raz pierwszy w życiu Amelka uczyła się oddechów bez rurek, aparatów, ssaków medycznych, cewników, a my poznawaliśmy życie bez panicznego lęku o to, czy rurka tracheostomijna nie zatka się i czy zdążymy uratować nasze duszące się dziecko... Płakaliśmy z radości, patrząc jak Amelka uczy się nowego funkcjonowania, jak ogromny ma apetyt i wciąż chce jeść! Wreszcie mogła to robić sama i cieszyć się smakami, których dotąd nie znała!Wszystko było nowe. Jej śmiech i gaworzenie. Nawet Jej płacz był dla nas szczęściem, bo i płacz słyszeliśmy po raz pierwszy w życiu.Ale po miesiącu wszystko się skończyło. Doszło do tracheomalacji tchawicy, czyli jej zapadnięcia. To opóźnione powikłanie po wieloletniej tracheotomii. Paradoksalnie przez te wszystkie lata, właśnie rurki zapewniały Amelce życie i oddech. Dziś zabrały nadzieję. Lekarze w Lozannie wciąż mogą pomóc. Amelka musi przejść dwuetapową opracji usztywnienia tchawicy z przeszczepieniem żebra. My Rodzice Amelki jesteśmy bez wyjścia.Nie mamy pieniędzy na dalsze leczenie i nie wiemy, jak patrząc w duże i smutne oczy Amelki, powiedzieć jej, że ten miesiąc, kiedy żyła bez rurek i uczyła się własnego oddechu, już nigdy się nie powtórzy....Przecież wiemy, że Amelka nie jest skazana na życie z rurkami! Blokadą nie jest brak wiedzy czy możliwości, ale ogromne finanse. Dlatego znów błagamy o Waszą pomoc. Teraz jeszcze mocniej, bo widzieliśmy cud życia naszej Amelki bez aparatów. I wiemy, że to ostatnia szansa. Jeżeli lekarze nie zoperują zapadniętej tchawicy – Amelka już zawsze będzie zdana na rurkę tracheotomijną i sprzęt, który stymulował będzie jej oddech. Żadnych innych możliwości już nie mamy. Skupiamy się na walce o codzienność i bezpieczeństwo Amelki. Świadomość, że może być inaczej jest dziś tak samo radością jak i przerażeniem. Błagamy, pomóżcie! Za każde wsparcie z całego serca Dziękujemy. ___ Zbiórkę można wspierać biorąc udział w licytacjach prowadzonych na stronie: Drewniany Ogród I Przyjaciele Z Pomocą Dla...

8 888,00 zł ( 4,3% )
Brakuje: 197 420,00 zł
Danis Hamidow
Pilne!
Danis Hamidow , 6 lat

Ten nowotwór zabija połowę chorujących dzieci! Błagamy o RATUNEK❗️

Po weselu i założeniu nowej rodziny od razu zaczęliśmy myśleć o dziecku. Bóg był łaskawy do naszych modlitw, i na ten świat przyszedł nasz chłopczyk. Poród przeszedł dobrze. Ze szpitala położniczego odbierała nas cała nasza duża i zgrana rodzina. Przyjechali po nas czarnym samochodem. Wszyscy zaangażowani w poród lekarze byli znajomymi naszej rodziny. Ponieważ rodzina nasza jest rodziną internacjonalną (mamy i Rosjan, i Uzbeków), to wybraliśmy imię Danis, ale w rodzinie mówimy na niego Dania. Nasze dziecko dorastało w atmosferze miłości i radości. Syn chodził do żłobka, bawił się z innymi dziećmi, chodził na zajęcia z tennisa i piłki nożnej. Marzył, by zostać starszym bratem. Prosił o siostrzyczkę lub braciszka. W 2020 roku w naszej rodzinie pojawił się drugi syn. Radość, emocje... Wyjazdy w góry, pływanie w basenie, zabawki, przyjaciele, troska o maleństwie. Czas się zatrzymał... We wrześniu 2021 wychowawczyni ze żłobka zwróciła uwagę, że dziecko zrobiło się mniej aktywne. A po nocach synek zaczął się skarżyć na ból w plecach i brzuchu. Ja i mąż obeszliśmy wszystkich lekarzy: pediatrę, neurologa, traumatologa, chirurga, urologa. Zapadła błędna diagnoza — wodonercze. Przez 3 miesiące leczyliśmy się na to, a ból nadal nie ustępował. Potem syn zaczął mocno się pocić. Dopiero w grudniu, po wykonaniu rezonansu magnetycznego, wykryto guza i liczne przerzuty.  Przez obojętność i nieprofesjonalizm niektórych lekarzy przestaliśmy ufać lekarzom w naszym mieście i pojechaliśmy do stolicy, do miasta Taszkent.  Wiele lekarzy odmówiło nam pomocy, ponieważ, ich zdaniem, szansy na wyzdrowienie były niewielkie. Ale spotkał się na naszej drodze jeden cudowny lekarz, który zgodził się nas leczyć. Wszystkie preparaty chemioterapii były kupowane na koszt własny.  Operacja, to najstraszniejsze godziny w życiu... Odbyła się operacja usunięcia guza, która trwała aż 10 godzin. Synek stracił dużo krwi... Potem nasz lekarz poradził wyjechać na przeszczep szpiku do Indii, ponieważ u nas w kraju taka operacja nie odbywa się, a tam pracował jego kolega.  Pojechaliśmy do Indii. Tam nam powiedzieli, że szpik własny nie wyrabia odpowiedniej ilości komórek macierzystych i zaproponowali przeszczep od dawcy. Wróciliśmy do Uzbekistanu i wysłaliśmy zapytania do Izraela, Rosji i Turcji.  Najbardziej odpowiednią opcję zaproponowali lekarze z Antalyi. Sprzedaliśmy mały biznes i mieszkanie w naszym mieście, powinno było nam starczyć. Ale po przylocie do Turcji okazało się, że dziecko ma nawrót. Przy nawrocie transplantacja nie jest możliwa. Powiedzieli nam, że syn potrzebuje opieki dobrego onkologa — hematologa i wysłali nas do Stambułu.  W Stambule odbył się konsylium lekarzy. Zaproponowali nam połączenie immunoterapii z chemioterapią. Kosztorys przerażał. Byliśmy zmuszeni zacząć zbierać środki. Dołączyli do nas bliscy, blogerzy, fundacji, znajomi i nieznajomi. Po 5 kursach immunoterapii sytuacja zaczęła się poprawiać. Pozostało tylko parę przerzutów: 2 w okolicach głowy i 2 w okolicach guza "głównego", czyli przy lewym nadnerczu. Kolejny konsylium postanowił, że należy kontynuować immunoterapię i dołączyć radioterapię. A przerzuty w okolicach głowy zostały usunięte. Kosztorys na dalsze leczenie wystawili w wysokości 273 000$ ! Część środków udało się nam uzbierać, ale już więcej nie potrafimy! Nasze dziecko to nasz bohater. On przechodzi przez to wszystko śmiało i odważnie. W szpitalu podczas zabiegów bardzo się denerwuje, ale trochę się uspokaja rysowaniem i oglądaniem kreskówek.  Bardzo prosimy Was o pomoc w uzbieraniu niezbędnej kwoty, żeby nasz syn wyzdrowiał i wrócił do domu — i do normalnego dzieciństwa. 

1 051,00 zł ( 0,19% )
Brakuje: 531 290,00 zł
Mariusz Jeż
Pilne!
Mariusz Jeż , 44 lata

UMIERAM, bo na diagnozę czekałem pół roku! Teraz nie mam już czasu – błagam o pomoc!

Do pierwszego lekarza zgłosiłem się bardzo szybko, w lipcu 2023, a 22 sierpnia leżałem już na oddziale, gdzie przeszedłem szereg badań. Guz na trzustce miał tylko centymetr, co jest prawie niespotykane, bo większość nowotworów trzustki wykrywa się, gdy są już zaawansowane. Niestety pomimo wysokich markerów nie pobrano biopsji podczas badania EUS, kazano mi czekać 3 tygodnie i obserwować zmianę. Kiedy nadszedł dzień kolejnego badania, okazało się, że aparat się zepsuł i trzeba czekać w domu na telefon. Czekałem, ale nie dzwonił... Tygodniami jeździłem z podejrzeniem jednego z najgorszych nowotworów na świecie po różnych ośrodkach, ale wszędzie mówiono mi, że trzeba czekać. Pierwszy raz w życiu popłakałem się z bezsilności, stojąc na szpitalnym korytarzu. Mam na imię Mariusz. Mam 43 lata. W lipcu 2023 zgłosiłem się do lekarza z powodu bólu w nadbrzuszu. Po zrobieniu gastroskopii wyszło, że mam przewlekłe żółciowe zapalenie błony śluzowej żołądka. Otrzymałem leki, ale ból tylko się nasilał. W końcu lekarz zaczął podejrzewać, że przyczyną może być choroba trzustki. Udało mi się dostać na wizytę do pani profesor 20 sierpnia, a 2 dni później już w szpitalu  zrobiono mi szereg badań, w tym EUS .  Okazało się, że na trzustce jest zmiana o wielkości nieco ponad centymetr. Pomimo wysokich markerów nowotworowych nie pobrano biopsji, tylko kazano powtórzyć badanie za 3 tygodnie, aby zobaczyć czy zmiana urośnie. Zaufałem i wróciłem 24.09, tym razem na oddział chirurgii. Niestety w dniu badania zepsuł się aparat  i powiedziano mi, że mam czekać w domu na telefon. Czekałem, ale telefon nie dzwonił, sprzęt wciąż był zepsuty… Zacząłem jeździć po wszystkich możliwych ośrodkach, ale wszędzie odmawiano mi wykonania badania. Mijały tygodnie i nikogo nie obchodziło, że mam podejrzenie jednego z najgorszych nowotworów na świecie. Poczułem bezsilność, ponieważ odsyłano mnie z oddziału na oddział. Stojąc na środku i płacząc, podszedł do mnie starszy lekarz, który obiecał, że zrobi mi to badanie. Nareszcie ktoś się nade mną zlitował i był to doktor z gastroenterologii... Niestety w trakcie badania okazało się, że zmiana znacznie urosła. Zrobiono biopsję. Po powrocie do domu pojawiła się u mnie żółtaczka i wysoka gorączka. Karetka zabrała mnie znów do szpitala. Okazało się, że doszło do ostrego zapalenia trzustki. Gdy leżałem na oddziale, pomimo zwijania się z bólu i wysokiej gorączki pytałem lekarzy, czy mogą już wyciąć guza. Uspokajali mnie, mówili, że guz nie zagraża mojemu życiu, trzeba czekać na wyniki biopsji, a teraz najważniejsze jest wyleczenie zapalenia. W końcu nadszedł dzień 18.10.23 - diagnoza: gruczolakorak trzustki. Jeden z najgroźniejszych nowotworów na świecie. Lekarze powiedzieli, że jeśli wyniki badania się powtórzą, to guz zostanie całkowicie usunięty. Ale ja znów musiałem czekać kolejne tygodnie na tomografię i wizyty. 14 listopada odbyło się konsylium, które zadecydowało o leczeniu chemioterapią. Gdy w końcu 21.11.23 r, dotarłem do lekarza onkologa to co usłyszałem zwaliło mnie z nóg. Zapytał, dlaczego trafiłem do niego tak późno, bo nowotwór jest już zaawansowany, pojawił się przerzut na wątrobie i do operacji na razie nie dojdzie. Dodał, że gdybym od razu miał operację, to teraz najprawdopodobniej byłbym całkowicie zdrowy. Od mojego zgłoszenia do podjęcia leczenia minęło pół roku! 27.11.23 miałem rozpocząć leczenie na oddziale onkologii  Do chemioterapii nie doszło. Dostałem silnej gorączki. Diagnoza to żółtaczka. Kilka dni w szpitalu, wszczepienie protezy w trzustce i znowu czas leciał. W końcu pierwsze leczenie chemią zacząłem 08.12.23 r. Ale znów zaufałem. Trafiłem na lekarza, który powiedział, że mój przypadek jest trudny, lecz on będzie mnie leczył. Będę miał najlepszą chemioterapię na świecie, która powinna zniszczyć przerzuty oraz zmniejszyć masę guza, po czym możliwa będzie operacja. Czekałem, aż zakończy się pierwszy cykl chemioterapii w nadziei, że mnie wyleczą. Potrzebowałem jednak od lekarza prowadzącego zaświadczenia o rokowaniu, aby otrzymać zasiłek rehabilitacyjny. Wtedy pan doktor powiedział, że mi go nie wypisze, bo ja nie mam szans, a żadnej operacji nie będzie…. Znów mnie oszukano i znów odebrano mi cenny czas! Tym razem muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Pojawiła się nadzieja: immunoterapia komórkami dendrytycznymi w Niemczech. Niestety koszt terapii wraz z dojazdami to około 400 tysięcy złotych. Przewyższa to możliwości finansowe moje i mojej rodziny. Jestem jeszcze w trakcie konsultacji z różnymi lekarzami i sprawdzania wszystkich możliwości, ale na chwilę obecną ta terapia to jedyna opcja. Nie mam już czasu, za miesiąc kończę chemię i właśnie wtedy musi zostać wdrożona. Więcej informacji o terapii można znaleźć w poniższym filmie oraz na stronie. Każdego dnia bardzo cierpię, ważę tylko 58kg, codziennie towarzyszy mi ogromny ból, którego nie uśmierzają nawet wysokie dawki opioidów. Lekarze mnie zawiedli, teraz muszę liczyć na pomoc innych ludzi. Mam dla kogo żyć, nie mogę zostawić mojej żony, która bardzo cierpi, mamy chorującej na zaawansowanego Alzheimera, ani taty i siostry, którzy nie zniosą kolejnej tragedii. Nie mamy z żoną dzieci. W planach mieliśmy adopcję. Lecz teraz jest to nierealne. Dlatego proszę pomóż mi wyzdrowieć! Mariusz –––––––––––––– Moja strona na Facebooku – KLIK

94 571,00 zł ( 22,22% )
Brakuje: 330 960,00 zł
Zosia Nowak
Pilne!
Zosia Nowak , 16 lat

Dramatyczna historia heroicznej walki matki o życie dziecka❗️

Zosia jest wyjątkowa, jak nikt na świecie – kocha życie a z chwilą przyjścia na świat musiała zacięcie o nie walczyć... i to nie jeden raz.Zosia urodziła się w 31 października 2007 roku w Poznaniu. W pierwszej dobie jej życia zdiagnozowano ciężką i złożoną wadę serca, moje dziecko w każdej chwili mogło umrzeć... Gdybym chciała opisać całą walkę o życie Zosi powstała by książka... Pierwszą operację na otwartym sercu Zosia miała w 21 dobie życia w Szpitalu Klinicznym im Karola Jonschera w Poznaniu. Operacja trwała 8 godzin, jej życie zaledwie się tliło, miała niezamkniętą klatkę piersiową, nie można było ustabilizować jej ciśnienia... Zosia umierała... Mnie, mamie nie pozostawiono złudzeń, lekarze jasno powiedzieli, że Zosia może nie przeżyć kolejnej godziny.... Gdy pozwolono mi ją zobaczyć i wpuszczono na OIOM byłam przerażona... chciało mi się wyć, krzyczeć, łzy spływały po moich policzkach... Moja kruszynka, wymarzona i wyczekana córeczka... może na zawsze odejść... NIE !!! Przysięgłam sobie w tamtej chwili, że nie dopuszczę tej myśli do siebie, nie! Ona będzie żyła ! Przecież bez niej moje życie nie ma sensu... Wyszeptałam nad jej główką : walcz maleńka, walcz ze wszystkich sił, mama tutaj jest i zawsze będzie, damy radę, Ty dasz radę, tylko się nie poddawaj. I Zosia usłyszała, podjęła walkę, tę najtrudniejszą, trwającą tygodniami, które zamieniały się w miesiące... Jednak Zosia miała w sobie niezwykłą siłę, taką o której nie wiedzieli lekarze... gdy pojawiały się kolejne komplikacje zbierał siły i walczyła z podwójną mocą. I choć lekarze każdego nie, dziesiątki razy, setki razy powtarzali mi, że ona nie da rady, to jakby na przekór Zosia żyła, każdego kolejnego dnia walczyła zażarcie, wydzierała to życie... Gronkowiec, dziesiątki zapaleń płuc, tracheostomia, zdewastowana i powiększona wątroba, nie działający układ pokarmowy, sepsa, komplikację pojawiały się jakby znikąd... Tam, na tym OIOM poznałyśmy jak wygląda jedno z oblicz piekła na ziemi... Mijały miesiące i w końcu lekarze podjęli decyzję, że wypisują Zosię do domu !Zosia miała 5 miesięcy, ważyła tyle co w dniu narodzin, nie jadła, oddychała dzięki rurce tracheostomijnej co jakiś czas potrzebując podłączenia do tlenu... bez rokowań na przyszłość została wypisana, bo na ten moment jej serce nie wymagało kolejnej naprawy a inny odział w tym szpitalu jej nie chciał, inny Szpital w Polsce jej nie chciał. Zosia była pacjentem nie rokującym... została więc wypisana do domu. Jeżeli dożyje do pierwszych urodzin czekać ją będzie kolejna operacja na otwartym sercu. I tak po prawie pół roku od narodzin pierwszy raz Zosia zobaczyła swój dom...Mijały dni, tygodnie a ona w domowym zaciszu walczyła zawzięcie by oddychać, o każdy gram wagi, znosiła dzielnie odsysanie, wymiany rurki, oklepywanie... A przy tym miała w sobie tyle radości, tyle chęci do życia... Nieustannie zaskakiwała lekarzy, byli zdumieni, nie wierzyli, że ona to przetrzymała. Gdy Zosia skończyła rok lekarze mieli wyznaczyć termin kolejnej operacji, jednak ociągali się, miesiące mijały a oni kazali czekać, Zosia tym czasem słabła z dnia na dzień, siniała coraz bardziej, oddychanie było dla niej dużym wysiłkiem, bardzo się pociła i męczyła... W końcu gdy miała 20 miesięcy, po konsultacjach w Poznaniu, Warszawie, Krakowie, Łodzi wszyscy kardiochirurdzy jednomyślnie odmówili operacji serca Zosi i jej ratowania. Ich zdaniem Zosia nie przeżyje, nie da rady, po tym jakie komplikacje były po pierwszej operacji, drugiej nie przeżyje. Rada od jednego z lekarzy brzmiała: mamy się cieszyć czasem który nam pozostał. Nie poddałam się, tyle cierpienia Zosi, tyle jej walki po to, by teraz czekać na śmierć... ! Zaczęłam szukać ratunku za granicą i tak w tempie błyskawicy na moje błaganie odpowiedział Pan prof Edward Malec, który jako jedyny zechciał podjąć się ratowania Zosi! Pomogła nam cała armia cudownych ludzi, zebraliśmy potrzebne pieniądze, by umożliwić Zosi tę walkę ! Udało się. I tak we wrześniu 2009 roku pojechałyśmy z Zosią do Monachium uratować jej serce, jej życie! I to był kolejny cud! Pan profesor Edward Malec razem z Panią docent Katarzyną Januszewską ocalili serce Zosi ! Podarowali jej życie ! Moja córeczka kolejny raz walczyła ze wszystkich sił, by móc oddychać, walczyła i zwyciężyła !!! Po miesiącu prosto z OIOM wróciłyśmy do domu. Na jakiś czas serce Zosi było bezpieczne, teraz przyszła walka z oddychaniem, walka z jedzeniem, walka by moja córeczka w końcu mogła samodzielnie chodzić, bo wcześniej jej serce było tak słabe, że i siedzenie było wyzwaniem. Powolutku zaczynałyśmy od nauki trzymania głowy, obracania się z boku na bok, siadania, wstawania aż w końcu po 3 miesiącach intensywnej rehabilitacji Zosia zrobiła swoje pierwsze samodzielne kroki!Miała wtedy 27 miesięcy ! Co za radość !!! Moje dziecko chodzi ! Teraz rozpoczęła się kolejna walka o oddychanie. Codzienne ćwiczenia. by pozbyć się rurki z gardła Zosi, by móc ją w końcu usłyszeć, bu mogła oddychać przez nos... mozolna i trudna rehabilitacja, którą Zosia znosiła bardzo dzielnie została zakłócona chorobą taty Zosi. Niestety u Waldka zdiagnozowana nowotwór.... On walczył z rakiem a Zosia o oddychanie i tak w maju 2010 roku udało się rurkę usunąć pozostawiając otwór stomijny otwarty, który służył Zosi do wspomagania oddychania. Teraz nauka mówienia, kolejne badania z tym związane i specjaliści do konsultacji... Nadszedł rok 2011, był marzec, rak okazał się zbyt silnym przeciwnikiem, Waldek zmarł 18 marca... Zosia miała zaledwie 3 latka...Myślałam, że nie podołam, nie dam rady, skąd brać siłę na to wszystko, na walkę o Zosię, na codzienne życie z chorym dzieckiem... jakby tego było mało w tym samym czasie otrzymałam wyniki badań Zosi, moje dziecko NIE SŁYSZY ! Zosia jest głucha, całkowita utrata słuchu... Nie jestem w stanie opisać Wam co wtedy czułam, byłam na skraju załamania... ale gdy po pogrzebie Waldka przyszłam do domu szlochając i nie mogą powstrzymać łez a Zosia rzuciła się w moje ramiona ocierając poliki tetrową pieluchą postawiła mnie do pionu! Patrząc jej w oczy wyszeptałam - kocham Cię Zosiu nad życie, teraz mamy tylko siebie i przysięgam Ci, że dopóki Ty walczysz mama dzielnie będzie walczyła u twego boku. Będę przy Tobie i choćby nie wiem co się nie poddam ! Zosia spojrzała na mnie a ja wiem, że doskonale rozumiała co wtedy do niej powiedziałam. I tak rozpoczęłyśmy kolejną walkę o mowę Zosi ! Aparaty słuchowe, neurologopeda, logopeda, rehabilitacja, mnóstwo ćwiczeń trudnych dla Zosi, mozolnych... Mijały miesiące, dwa lata i niestety decyzja o nauce języka migowego. To było najlepsze rozwiązanie, by Zosia mogła komunikować się ze mną i ze światem. Rozpoczęłam naukę, przygotowywałam karty do nauki dla Zosi i tak weszłyśmy w świat języka rąk i dłoni, który dał nam możliwość rozmawiania! Czas płynął, Zosia rosła i niestety jej serce słabło... Nieuchronnie zbliżał się czas w którym moja córeczka kolejny raz będzie musiała stanąć do walki o swoje życie. Nadszedł niespodziewanie, po tym jak Zosia przeszła zapalenie oskrzeli... Serce wołało ratunku a życie Zosi było bardzo zagrożone... Kontakt do profesora Malca i szybka decyzja o operacji! Kolejny raz błagałam ludzi o pomoc w ratowaniu Zosi, prosiłam gdzie mogłam, by jak najszybciej zebrać potrzebną kwotę pieniędzy, by moja jedyna córeczka mogła żyć. I ona sama prosiła... I tak we wrześniu 2017 roku wybrałyśmy się w kolejną podróż po życie dla Zosi, po ratunek dla jej serca do Munster, bo tam ratował dzieci nasz kochany Pan profesor Edward Malec z Panią docent Kasią Januszewską ! Po dotarciu do UKM i wstępnych badaniach okazało się, że jest bardzo źle, serce Zosi w każdej chwili może przestać bić... potrzebuje znacznie większej naprawy niż przewidywały to badania w Polsce... Szok, przerażenie i niedowierzanie... 26 września 2017 roku odbyła się 3 operacja Zosi. Udało się kolejny raz ocalić jej serce i życie ! To było prawie trzy lata temu ! Czas biegnie, Zosia rośnie, dziś to już nastolatka, za moment skończy 16 lat. Jest pod stałą opieką wielu specjalistów, leki, badania, rehabilitacja, to jej codzienność. To niezwykła dziewczynką kochająca życie, ludzi, zwierzęta, przyrodę... najszczęśliwsza jest gdy może spacerować, cieszyć się słońcem, przytulać do drzew... jednak chore serce narzuca jej ograniczenia. Na dłuższe spacery potrzebny jest wózek, Zosia szybko się męczy, bardzo poci i już zaczyna do niej docierać fakt, że jest ,,inna,,!Jednak mimo tych ograniczeń spowodowanych wadą serca, powikłaniami po operacjach, to bardzo radosna i uśmiechnięta dziewczynka. To moje słońce, sens mojego życia, powietrze, którym oddycham. Nauczyłyśmy się żyć i doceniać czas pomiędzy sekundami... To co przeżyła Zosia, to jaka jest, jej wrażliwość, to jak postrzega świat i ludzi zmieniło mnie na zawsze... Nasza miłość daje nam siłę ale dziś już wiem, że bez Waszej pomocy nie podołam. Bo jak się okazuje miłość nie wszystko może... Kochani walczę ale bez Waszej pomocy nie podołam. Jestem już bardzo zmęczona... Prawda jest taka, że odkąd urodziła się Zosia ja ciągle się boję... To taki potworny strach, który sprawia, że oddychanie boli, taki, który jak Zasnę budzi mnie po kilku minutach z przerażeniem w sercu czy z Zosią nic złego się nie dzieje. Ten rodzaj strachu znak każdy, komu zachorował ktoś najbliższy, strach, który męczy, wysysa siły, sprawia, że jesteśmy przerażeni i boimy się każdej nocy i dnia. Ja już nie pamiętam jak to jet żyć i nie bać się... Boję się już nie tylko o Zosię ale od jakiegoś czasu o naszą codzienność, o to czy uda nam się przetrwać. Zosia rośnie, chorych dzieci przybywa i coraz trudniej w tym ogromnym oceanie rąk tylu innych chorych dzieci dostrzec wołanie Zosi i moje o pomoc. Brakuje nam środków już na wszystko: badania, leki, środki dezynfekcyjne, rehabilitacja... wszystko to jedna niewiadoma... nie wiem czy przy kolejnej chorobie będę miała za co kupić leki. Ograniczyłam wydatki do tego co Zosi niezbędne, by jej organizm funkcjonował a i tak paniczny strach i bezsilność ściskają mnie za gardło, bo sytuacja z dnia na dzień jest coraz gorsza...Dlatego błagam Was o pomoc i wsparcie, marzę o tym, by na chwilę móc przestać się bać o Zosię, by mieć pewność, że gdy zachoruje czy będzie musiała jechać na kolejne badania będę mogła ją tam zabrać. Marzę by choć na chwilę móc przestać się bać...by Zosia była zabezpieczona w to co jej niezbędne, najbardziej potrzebne jej sercu, jej zdrowiu. Błagam Was kochani o wsparcie nie na wakacje, samochód czy budowę domu... Błagam o wsparcie w przetrwaniu codzienności Zosi i mojej. To dla mnie bardzo trudne, jest mi wstyd, że kolejny raz muszę prosić o pomoc zupełnie obcych ludzi, by moja córeczka była bezpieczna... Jednak dla niej gotowa jestem błagać Was na kolanach, bo kocham ją niezmierzenie... Moja miłość, to za mało. Potrzebujemy Waszego wsparcia, Waszej dobroci i wyrozumiałości. Potrzebujemy Was, bo bez was nie będzie nas...

8 139,00 zł ( 10,92% )
Brakuje: 66 330,00 zł

Obserwuj ważne zbiórki