Rak odbiera mi życie, a moim dzieciom mamę

leczenie immunologiczne nierefundowane przez NFZ
Zakończenie: 22 Marca 2018
Opis zbiórki
Gdy przytulam swoje dzieci, myślę tylko o jednym – o tym, że nie mogę umrzeć, przecież one tak bardzo potrzebują mamy! Ewunia jest jeszcze mała, za kilka miesięcy idzie do pierwszej komunii… Filip jest dopiero w szóstej klasie… Co ja mam im powiedzieć? Że lekarze postawili mnie na krzyżyk, że powiedzieli, że przeżyję dwa lata? Że mamusia się poddała i czeka na to, aż zabierze ją rak? Dla NFZ już umarłam…
Apeluję o pomoc, bo chcę przeżyć – dla nich… Apeluję też do każdej kobiety, która to przeczyta – dziewczyny, badajcie się. Powtarzam to jak mantrę swoim znajomym, sąsiadkom, koleżankom… Rak piersi to najczęstszy nowotwór wśród kobiet. To też najgroźniejszy zabójca. Połowa z nas go nie przeżywa… Gdyby odkryto go u mnie wcześniej, nie byłoby rozpaczliwej walki o życie, nie byłoby tej zbiórki… Niestety tak się nie stało. Dzisiaj chwytam się ostatniej nadziei, jaką mam i błagam o wsparcie, bo moja szansa na przeżycie zależy od Ciebie. Mój tata umarł, mając 42 lata. To tyle, ile ja teraz. Nie odejdę. Nie mogę. Nie zrobię tego moim dzieciom…
Najpierw było zgrubienie w piersi – myślałam, że to powiększony gruczoł… Rak - to było coś zupełnie abstrakcyjnego, coś, co zdarza się innym. Dziś już wiem, że atakuje każdego, że wystarczy chwila, by nagle kończy się bezpieczna codzienność, a zaczęła dramatyczna walka o życie. Zrobiłam badanie markerów nowotworowych – wszystkie były w normie… Postanowiłam iść jeszcze na USG – to miała być formalność, tak, by ostatecznie odzyskać spokój. Pamiętam ten dzień - wyszłam wcześniej z pracy, by złożyć papiery na studia. Miałam piękne plany – zaczynałam podyplomówkę z pedagogiki specjalnej. Właśnie zaczął się rok szkolny, co dla mnie – nauczycielki w gimnazjum – oznaczało, że zaczyna się praca, myślałam więc o lekcjach, uczniach, planach na ten semestr… To miał być piękny rok, tymczasem stał się najgorszym rokiem w moim życiu, rokiem walki o życie… Po złożeniu papierów na studia pojechałam na badanie USG. Tam właśnie się dowiedziałam, że mam raka, że w mojej piersi jest kilkucentymetrowy guz. Tak właśnie skończyło się życie, które znałam i ja – Nina, mama trójki dzieci, żona, nauczycielka, bibliotekarka – zostałam pacjentką oddziału onkologicznego.
Potem było Świętokrzyskie Centrum Onkologii, mnóstwo badań, mammografia, USG biopsja cienko- i gruboigłowa, i decyzja - najpierw chemia, potem operacja. Wszystko działo się tak szybko, że nie było czasu na nic, nawet na strach i rozpacz - one przychodziły dopiero wieczorem... Pod koniec roku zaczęłam wymarzone studia. Zaczęłam też chemię… I tak bez przerwy, do maja, moje życie płynęło między datami kolejnych zjazdów i kolejnych podań chemii. W chwili, gdy wydawało mi się, że oswoiłam straszne wieści, że już nic gorszego nie może się wydarzyć, padło jedno słowo: przerzuty. Guzy w wątrobie. Scyntygrafia wykazała też zmiany w kościach…
Okazało się, że w tym stanie, w jakim jestem, nie można już zrobić operacji. W Wielkanoc, święto życia, dotarło do mnie, że umieram. Że być może następną Wielkanoc moje dzieci spędzą już beze mnie... Chemia nie działała, mimo że przyjęłam osiem cyklów. Nikt już nie mówił o wyzdrowieniu, tylko o leczeniu paliatywnym, łagodzeniu objawów, o tym, że mam cieszyć się chwilą, bo zostały mi dwa lata życia. Być może załamałabym się, gdyby nie świadomość, że muszę żyć, bo mam dla kogo! Patrzyłam na moje dzieci – Dominika ma 21 lat, wie, co się dzieje, walczy wraz ze mną o to, bym żyła… Filip i Ewa jeszcze nie wszystko rozumieją, ale tego, że jestem śmiertelnie chora, słaba, zmieniona przez walkę z rakiem, nie da się ukryć… Wiedziałam, że muszę walczyć dalej. Walczyć o to, by wrócić do zdrowia, do pracy, by nadal być mamą dla moich dzieci, by żyć!
Skierowałam się w stronę medycyny nierefundowanej przez NFZ, bo tylko ona mi pozostała… Zostałam pacjentką kliniki Immunomedica w Warszawie, która stosuje innowacyjne metody leczenia raka - hipertermię i antybiotykoterapię salinomycyną. Do tego przyjmuję suplementy i kroplówki z witaminy C, które specjalnie dla mnie znajomi sprawdzają z Niemiec i Francji. Po raz pierwszy od dawna czuję się lepiej, bo mam siłę i nadzieję. Ostatnie badanie PET wykazało, że zmiany w piersi i w wątrobie się zmniejszają w porównaniu do badania PET z lutego, a zmian w kościach nie ma!
Napisałam list do Ministerstwa Zdrowia z prośbą o refundację mojego leczenia. Dostałam odpowiedź, że to terapie eksperymentalne, więc Ministerstwo ich nie zrefunduje. Mam więc czekać na śmierć…? Muszę pójść inną drogą i próbować, walczyć… Jak inaczej mogłabym spojrzeć moim dzieciom w oczy?
Nigdy nie sądziłam, że to ja będę potrzebować pomocy, że będę musiała pokonać wstyd i wyjść do innych ze swoją chorobą… Zawsze to ja pomagałam, uczestniczyłam w zbiórkach i kwestach na rzecz innych… Niestety koszty związane z moim leczenie przerastają możliwości naszej rodziny… Do czerwca byłam na zwolnieniu, teraz mam, jako nauczycielka, urlop dla poratowania zdrowia… Mąż pracuje na stacji paliw, na utrzymaniu mamy trójkę dzieci…
Chcę żyć, bo mam dla kogo i mam jeszcze dużo do zrobienia. Chcę podjąć pracę w kierunku, w którym teraz się kształcę. Chcę pracować z dziećmi niepełnosprawnymi. Za kilka lat chciałabym móc zobaczyć swojego wnuczka lub wnuczkę... Z całego serca bardzo proszę o pomoc.