Chcę tylko mieć nogę...

Zbiórka pieniędzy na protezę
Zakończenie: 31 Grudnia 2013
Opis zbiórki
Jestem Iwona,
żona, mama, mam 31 lat.
Dzień przed moimi osiemnastymi urodzinami, usłyszałam: nowotwór złośliwy tkanek miękkich, mięsak, sarcoma synoviale, umiejscowiony w prawej stopie od dobrych kilku miesięcy. Po diagnozie był płacz, pytania dlaczego ja, dlaczego teraz... Ale łzy trzeba było otrzeć, żyć dalej, walczyć. Dzielnie znosiłam chemioterapię oraz kilka prób usunięcia guza. W międzyczasie zdałam maturę, rozpoczęłam studia i leczyłam się: operacje, radioterapie, chemia...
Z płaczem goliłam głowę, gdy po raz czwarty odrośnięty „jeżyk” na głowie zaczął wypadać. Nie poddawałam się i dzielnie walczyłam z nowotworem. Moja siłą była miłość. Pomagał mi w chłopak (z którym zaczęłam spotykać się 2 m-ce przed wykryciem nowotworu) oraz rodzice.
Wiosną 2002 roku zakończono leczenie. Miesiąc później (i jak tu nie wierzyć w cuda) zaszłam w ciążę i w styczniu 2003 roku urodziłam śliczną i zdrową córeczkę, najpiękniejszy prezent od życia. Mój organizm się regenerował, ja – systematycznie jeździłam 400km na kontrole do Centrum Onkologii w stolicy.
Życie toczyło się dalej, jednak okazało się, że mój organizm jest słaby i nie licząc operacji chorej stopy – przez kolejnych 10 lat przeszłam ok. 10 zabiegów/operacji typu: usunięcie woreczka żółciowego, operacje przykurczu Dupuytrena, koagulacja ognisk endometriozy itp. W 2008 roku okazało się również, iż wskutek przebytych chemioterapii mam uszkodzone kanaliki nerkowe. Mimo tych wszystkich chorób i operacji cieszyłam się życiem, wspólnie z mężem wychowywaliśmy córeczkę i bardzo pragnęliśmy powiększyć naszą rodzinę. W związku z powyższym 14 sierpnia 2012 roku urodziłam pięknego i zdrowego synka. Wychodząc z maleństwem ze szpitala pomyślałam, że teraz naprawdę jestem szczęśliwa.
Niestety – moje szczęście nie trwało długo. Dwa miesiące po porodzie, na mojej kilkakrotnie operowanej stopie wyczułam kilkumilimetrowe zgrubienie. Pomyślałam: nie, to nie może być prawdą; to nie może być kolejna wznowa – przecież urodziłam dziecko, a maluszek potrzebuje mamy. A jednak, po 11 latach od operacji i 10 i pół roku po zakończeniu leczenia rak ponownie zaatakował. Ego było za duzo, nawet jak na mnie. Zamknęłam się w sobie, załamałam. Na szczęście mąż wyciągnął mnie z tego, wytłumaczył: że tak nie można, że muszę walczyć i nie wolno mi się poddawać, że muszę to zrobić dla niego i dzieci; że przecież za kilka lat muszę żyć, gdy synek w przedszkolu będzie mówił wierszyk z okazji Dnia Mamy; bo nikt nie zastąpi im mnie – mamy i żony...
Piątego listopada 2012 roku pojechałam więc z mężem do Centrum Onkologii w Warszawie i profesor Rutkowski potwierdził moją diagnozę. Zostawiłam wynik tomografii komputerowej, zrobiłam RTG klatki piersiowej i czekałam na wyrok... Po dwóch dniach otrzymałam telefon z wiadomością, której nigdy nie chciałam usłyszeć.. „Dzień dobry Pani Iwono, mówi Piotr Rutkowski... Jest wynik RTG klatki – przerzutów nie ma, ale niestety po skonsultowaniu się z lekarzami stwierdziliśmy, iż jedyną metodą leczenia Pani jest amputacja, amputacja w podudziu...”. Telefon odebrałam niczego nieświadoma, trzymając dziecko na rękach i zamarłam. To była najgorsza wiadomość jaką w moim trzydziestoletnim życiu usłyszałam. Był to kolejny cios, którego następstwem była ogromna rozpacz, bezsilność...
Postanowiłam walczyć i żyć. Nie ważne, czy z nogą czy bez niej, ale żyć. Szóstego grudnia 2012 roku mąż dostarczył mnie do CO, a następnego dnia amputowano mi nogę. Nie załamałam się, nie płakałam z tego powodu. Uczyłam się chodzić o kulach, bandażować kikut, pokonywać wiele przeszkód architektonicznych typu schody... Zewsząd słyszę, że jestem dzielna, że walczę i się nie poddaję, że potrafię się uśmiechać i w miarę możliwości uczestniczę w wychowywaniu moich dzieci.
Nie uważam, że jestem jakaś wyjątkowa. Ja po prostu cieszę się: że żyję; że mogę przytulać i całować moje dzieci; że mogę uczestniczyć w życiu rodzinnym, wytłumaczyć córce niezrozumiałe zadania z matematyki :); czuć że mąż mnie nadal mocno kocha (może nawet mocniej?)...
Do szczęścia w życiu brakuje mi tylko nogi. Nie, nie mojej – tej, która od 12 lat mnie bolała. Brakuje mi protezy, bym mogła po prostu chodzić i jeździć na rowerze. Chciałabym wziąć synka za rączkę i iść z nim na spacer (aktualnie brakuje mi spacerów, tęsknię za tym gdy mogłam włożyć synka do wózka i iść...). Na razie walczę z bólem, rana powoli się goi (wymaz z rany wykazał gronkowca, no ale przecież ja mam całe życie pod górę i nogi potrzebuję, żeby pod nia podejść. Niedługo pojadę do protezowni obejrzeć te cuda – protezy. Nie chcę być osobą niepełnosprawną, gdyż mam silny organizm i silną psychikę.
Z całego serca pragnę, by Państwo pomogli mi uzyskać środki na protezę i co za tym idzie pomogli mi wrócić do normalności. Kocham życie mimo wielu kłód rzucanych mi pod nogi, chciałabym tylko mieć nogę...