Zabija mnie nowotwór - w tej walce nie chodzi już o mnie, chodzi o moje dzieci!

zakup leków do walki z guzem mózgu na 18 miesięcy wraz z rehabilitacją
Zakończenie: 4 Listopada 2018
Opis zbiórki
Nie mam już siły, wstaję z łóżka jeszcze tylko dla nich. Nie myślę już o sobie, tylko o tym, co z nimi będzie, gdy mnie zabraknie? Czworo przerażonych par oczu liczy na mnie. Co mam im powiedzieć, że to już koniec, że będą wychowywać się bez mamy? Nie mogę – walczę więc, nie dla siebie, ale dla nich…
Wiktor ma 6 lat, Nadia 5, najmniejsza jest Lenka – dopiero niedawno obchodziła czwarte urodziny… Nie odstępują mnie na krok. Jest jeszcze Piotrek, ma 18 lat… Formalnie dorosły, dla mnie wciąż dziecko. To moje cztery skarby, cztery fundamenty mojego świata, który dzisiaj rozsypuje się w pył. Choroba zawsze była z naszą rodziną, zawsze żyliśmy w jej cieniu, w jej przekleństwie. Trojgu moich dzieci Bóg oszczędził daru zdrowia… Wiktor jest dzieckiem autystycznym, ma całościowe zaburzenie rozwoju… Wymaga opieki przez cały czas. Podobnie Lenka, która niedosłyszy. Chory jest też Piotr, niedowidzi, ma padaczkę. Przez całe życie walczyłam o zdrowie moich dzieci. To był mój cel istnienia, jego sens. Nigdy nie sądziłam, że przyjdzie mi walczyć o własne. Przez wiele lat oszczędzała mnie choroba. Nie sądziłam, że gdy zaatakuje, to zrobi to w jednym celu – by mnie zabić.
To, co miało być zwykłym bólem głowy, spowodowanym przez przemęczenie i stres, okazało się guzem mózgu. Nowotwór – to słowo padło w 2016, zabrało wszystko, zniszczyło wszystko. Najpierw było podejrzenie. Nie wierzyłam. Czekałam na badanie, starając się żyć normalnie, pełna nadziei, nie strachu. Przy czwórce dzieci nie można usiąść i się załamać, nie ma na to czasu. Musiałam być mamą, która nie tylko przytula, odgania smutki, zaplata włosy, kładzie do snu, ale też zabiera na rehabilitację, pomaga ćwiczyć, pilnuje podawania leków. Nie było miejsca na chwile zwątpienia i łzy.
Wtedy byłam silna, dziś już nie jestem. Badanie potwierdziło najgorsze podejrzenia lekarzy. Co więcej, okazało się, że guz zlokalizowany jest w bardzo trudnym miejscu, rośnie w zastraszającym tempie i ma charakter glejowy – bardzo śmiertelny, bardzo niebezpieczny. Z mamy czwórki dzieci, w tym trójki chorych, stałam się mamą, która umiera na nowotwór… Mamą z łysą głową, słaniająca się na nogach, która nie ma siły wstać, jeść, nawet wymiotować.
Przeszłam udar mózgu, z którego wyszłam chyba cudem… Przeszłam też wyniszczające leczenie chemią. Przeszłam operację na mózgu. Poszukiwanie neurochirurga, który podjąłby się usunięcia guza, trwało wiele miesięcy… Nikt nie chciał się zdecydować. Każdy się bał. Operacja była obciążona ogromnym ryzykiem. Nie pozostawiono mi złudzeń – najmniejszy błąd będzie oznaczać jedno: śmierć. Operacja mogła mnie zabić, ale brak operacji zabiłby mnie na pewno… Pozostawienie guza, który miałam w głowie, było równoznaczne z wyrokiem. 2, może 3 lata życia… A potem koniec.
Gdy jechałam na salę operacyjną, myślałam tylko o twarzach moich dzieci, o ich oczach, uściskach, śmiechu. To była jedyna szansa, bym mogła z nimi być, bym dożyła ich kolejnych urodzin, by nie zostały same… Przeżyłam. Nie udało się jednak. Przegrałam… Guz odrasta. Rak jest silniejszy od umiejętności lekarzy i od mojej woli życia… Póki co, nikt nie podejmie się kolejnej operacji. Minęło zbyt mało czasu… Wyniszczony chemią organizm zaczyna się sypać – mam problemy z sercem, arytmię, migotanie przedsionków, czeka mnie kolejna operacja… Wiem, że walczę o życie. I bardzo się boję. Rokowanie nie są już złe, one są praktycznie żadne…
Po operacji jestem niepełnosprawna, mam niedowład lewej ręki, lewej nogi, padaczkę. Chwilami zapominam, co robię i gdzie jestem, mam zaniki świadomości. Nie mogę zostać sama z dziećmi, staram się, jak mogę, ale czasem sama wymagam opieki jak dziecko. Mąż zrezygnował z pracy, by opiekować się mną i dzieciakami. Nie było wyjścia, ale jest ciężko, bardzo, ledwo wiążemy koniec z końcem. Potrzebuję leków i rehabilitacji, ale mam troje chorych dzieci, które wymagają tego samego… W kolejce w aptece często muszę wybrać – czy zapłacić za leki dla nich, czy dla siebie? Gdy mam wybierać między swoim zdrowiem a ich, wybór jest oczywisty… One mają jeszcze przed sobą całe życie. Ja nie.
Gdy moje dzieci zasypiają, wtedy dopiero przychodzi rozpacz… Poddałabym się, ale wciąż walczę – dla nich. Gdy myślę o tym, że nie zobaczę, jak Nadia idzie do szkoły, jak Wiktorek otwiera się w końcu na innych, jak Lenka dorasta, nie umiem powstrzymać łez. Nieważne, jak cierpię, ważne jest tylko to, że po moim odejściu to oni będą cierpieć… Dlatego proszę o pomoc, bo nie chcę umierać, chcę żyć – dla nich… Błagam już nie ze względu na siebie, ale na moje dzieci – pomóż mi.