Pilne❗ Wystarczy nam czasu, by uratować babcię Anię?

Zakup elektrod do zabiegu nanoknife
Zakończenie: 29 Października 2018
Opis zbiórki
Babci Ani zostało tylko kilka dni na ratunek! Jeśli się spóźnimy, choroby nie uda się już zatrzymać!
Zaczęło się w styczniu 2018. W ciągu pół roku babcia schudła 17 kg, straciła apetyt. Lekarz rodzinny nie znajdował w badaniach wyjaśnienia. Mimo złego samopoczucia babcia wybrała się na wakacyjną wyprawę w swoje ukochane góry. Gdy powrocie po raz kolejny lekarz rodziny nie potrafił powiedzieć, dlaczego babcia Ania źle się czuje, skierował ja na tomografię. Wynik zwalił nas z nóg – guz trzustki na 100%, ale by mieć pewność, wykonano rezonans. Ten nie pozostawił miejsca na nadzieję.
Każdy, kto usłyszał słowa „rak trzustki” w kontekście swojego bliskiego, zna to uczucie.
Szok, niedowierzanie, strach, bezsilność. Babcia jednak znów okazała się najsilniejsza z nas. Psychicznie. Bo fizycznie słabła z dnia na dzień. Pojawiła się żółtaczka mechaniczna. Pilna operacja jeszcze łudziła nas nadzieją. Ale choć żółtaczkę opanowano, położenie guza trzustki wykluczyło możliwość jego usunięcia. Pobrano wycinek, potem czekanie na wynik badania histopatologicznego i wyrok – gruczolakora. Nowotwór złośliwy…
Najcudowniejsza z istot na świecie. Ktoś powie, że każdy mówi tak o swojej babci. Tak, bo każda babcia jest kimś wyjątkowym. Kilkadziesiąt lat pracowała na Oddziale Pediatrii Szpitala w krakowskim Prokocimiu. Ale nie przestawała myśleć o swoich pacjentach wraz z zakończeniem dyżuru. Bo praca pielęgniarki była dla niej misją życia. Opowiadała o swoich pacjentach z taką czułością, że czasem byliśmy nawet zazdrośni. Nawiązywała z dziećmi przyjacielskie relacje, w szczególności kierując się tym, że dzieciom potrzebna była nie tylko pomoc medyczna, ale także uśmiech i dobre słowo drugiego człowieka.
Gdy przeszła na emeryturę, oddała się swojej pasji – podróżom. Ale emerytura pielęgniarki pozwalała jej na – jak sama mówiła, podróżowanie palcem po mapie, jednak literatura i wyobraźnia rekompensowała jej wszystko, co z tą pasją było związane. Książki podróżnicze, czasopisma, programy telewizyjne pozwalały jej na namiastkę marzeń. Nas rozpieszczała, jak potrafiła. Zawsze mogliśmy do niej przybiec, przytulić się, pożalić na świat, a ona znajdowała rady na nasze problemy, które znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Często przemycała jakiś smakołyk w tajemnicy przed rodzicami, jak trzeba było, łagodziła ich złość. Jak to babcia…
Mimo wieku nie bała się nowoczesnego świata. Nauczyła się obsługi komputera i telefonu komórkowego, zawsze jest na bieżąco z nowinkami, bo twierdzi, że dzięki temu nie tylko świat stoi przed nią nadal otworem, a i nas dzięki nim ma jakby cały czas przy sobie.
Nie chcemy się poddać, nie mogliśmy pozwolić, by poddała się ona. Znaleźliśmy szanse w Warszawie, u profesora, który rozpalił nadzieję na nowo. Powiedział jedno słowo – Nanoknife. Metoda dająca naszej babci szansę, by mogła wyrwać chorobie czas. Metoda nierefundowana, kosztowna jak na nasze możliwości – ponad 37.000 zł – suma, która dzieli nas i babcię Anię od szansy, jaką jej dano. I czas – nie można zwlekać, zabieg zaplanowano na koniec paźdiernika.
Całe życie niosła pomoc innym – nam, ale także pacjentom, tym małym, przerażonym, bezbronnym. Tuliła niejedno przerażone dziecko na oddziale, głaskała po główce, chcąc być namiastką ciepłej dłoni rodzica, szeptała na nocnych dyżurach bajki do uszu maluchów, które nie mogły zasnąć z tęsknoty za mamą i tatą. Dziś marzy, by doczekać jeszcze jednej Wigilii, przygotować święconkę wielkanocną… Ona wie, z kim przyszło jej walczyć. My wiemy, że jest szansa. Nasze małe wielkie marzenie – dać babci Ani tę szansę. Ale nie podołamy jego realizacji bez innych, wrażliwych ludzi. Każda, najmniejsza nawet pomoc będzie dla nas największym z darów. Bo Bóg nie może być wszędzie, dlatego stworzył babcie...