Proszę, uratujcie Naszą rodzinę

Zbiórka środków na roczny pobyt w ośrodku
Zakończenie: 15 Stycznia 2014
Opis zbiórki
Gdy byłam młodą dziewczyną mogłam dbać tylko o siebie. Ktoś by powiedział, że cudowne są te lata, kiedy możemy być egoistami. Spełniać swoje marzenia, zachcianki Mieć swoje plany. Moim marzeniem była zawsze wielka miłość. No i chyba sobie ją wyprosiłam. Spadła na mnie, jak grom z jasnego nieba.
Moja koleżanka miała chłopaka amerykanina, a on kolegę. W ramach szlifu języka i z czystej ciekawości pozwoliłam umówić się z nim na rozmowę przez internet. Wymiana kilku suchych zdań. Nic wielkiego. Pochłonięta sprawami życia codziennego zapomniałam o całym zdarzeniu. Cztery lata później koleżanka zaprosiła mnie na kawę. Jak się okazało jej chłopak z kolegą przyjechali odwiedzić Polskę. Tak poznałam Deana. Przyjechał na chwilę i został ze mną na zawsze. Moja wielka miłość.
Dean zarabiał jako native speaker – uczył języka angielskiego. Na Świecie pojawiło się naszych dwóch synków. Wzięliśmy ślub. Gdy najmłodszy synek miał trzy miesiące rozmawiałam z mamą przez telefon. Spytałam, czy to normalne, że ludzie są tacy szcześliwi. Czułam, że coś nad nami wisi, że to szczęście nie będzie trwało wiecznie. Mimo, że było bardzo późno nie mogłam spać. Razem doszłyśmy do wniosku, że pewnie panikuję. Małe dzieciątko wprowadziło zmiany w naszym domu i do tego to przemęczenie... Usłyszałam jednak że Dean, który był w łazience, bardzo ciężko kaszle. Mój mąż to astmatyk. Różne napady kaszlu się zdarzały. Jednak kierowana złymi przeczuciami chwyciłam za słuchawkę telefonu i zadzwoniłam na pogotowie. Gdy się odwróciłam, Dean stał za mną. Cały purpurowy. Nie mógł oddychać. Fakt, że zachowałam trzeźwość umysłu i trafiłam na dystrybutorkę, która mówiła mi, co mam robić. Dean przeżył. Karetka jechała do nas 50 min. Następnego dnia usłyszałam, że nie ma szans i nic już nie da się zrobić...I jak tu nie wierzyć w przeczucia?
Mój mąż pomimo słów lekarzy wybudził się świadomy i logiczny. Było to dla wszystkich wielkim, pozytywnym zaskoczeniem. Nasz idealny Świat jednak nie wrócił do normy. Niedotlenienie pozostawiło po sobie ślady. Wprowadzone tymczasowe rozwiązania zostały z nami po dzisiejszy dzień rozdzielając nas i dzieci.
Jestem jedyną osobą, która pracuje. Dean przebywa w ośrodku rehabilitacyjnym. Nie może być ze mną w domu, ponieważ sam nie zrobi sobie nawet herbaty, nie przeniesie się z fotela na wózek. A ja do pracy iść muszę. W obliczu choroby człowiek bardzo szybko biednieje. Dzieci mieszkają u dziadków, ponieważ teraz nie stać mnie na ich utrzymanie. Są 400 km. od nas. Nasze dwa maluchy, które potrzebują nas tak samo, jak my ich. A ja jestem dojeżdżającą żoną i mamą. Raz u męża, raz u dzieci. Część Świąt tu, cześć tam.
Szukałam pomocy w stronach męża. Cudowna Ameryka. Wysłałam list do uniwersytetu, jaki kończył Dean. Nic. Zero odpowiedzi. Pozostaje mi prosić o pomoc Was. Gdyby udało mi się zebrać środki na roczny pobyt Deana w ośrodku, dzieci mogłyby wrócić do domu. To nasze największe marzenie, żeby mogły z nami być. Odwiedzać i wspierać tatę. Być przy mnie, żebym mogła przytulić je i ucałować zawsze na dobranoc. Wierzę, że przez ten rok wszystko się odmieniło, że Dean wydobrzeje na tyle, że potem damy juz sobie radę sami. Zawsze naszą największą siłą była miłość i rodzina. Proszę, pomóżcie nam ją odzyskać.