Nowotwór zabił nam mamę, teraz chce zabrać też tatę... Na pomoc!

jedyna szansa na ratowanie życia - immunoterapia w klinice w Kolonii
Zakończenie: 11 Września 2019
Rezultat zbiórki
Jest 20 stycznia, przed chwilą rozmawialiśmy z żoną pana Janka, panią Beatą... Niestety kilka tygodni temu pan Janek zmarł. Immunoterapia pomogła, ale nie na długo... Niestety glejak okazał się wyrokiem.
Dziękujemy wszystkim za pomoc. Rodzinie pana Janka składamy ogromne wyrazy współczucia.
[*]
_______
Janek jest już po immunoterapii!
Choć nie udało się uzbierać kwoty potrzebnej na 4-tygodniowy pobyt w Kolonii, szpital zdecydował się przyjąć go na 2-tygodniowy cykl. Leczenie rozpoczęło się w połowie września, Jankowi zostały podane przeciwciała oraz cykl zabiegów z zakresu leczenia wspomagającego - kroplówki i wlewy z witaminy C.
Dziś Janek jest już w domu, czuje się dobrze, jego stan jest stabilny. Janek stara się żyć normalnie mimo choroby. Nie może zbyt długo chodzić, ale stara się normalnie funkcjonować.
Trzymamy kciuki za powodzenia leczenie! Dziękujemy Wam wszystkim za pomoc, dzięki której walka o życie Janka trwa!
Dziękujemy z całego serca w imieniu Janka i jego rodziny.
Opis zbiórki
Trzy lata temu moje dzieci straciły mamę. Zgasła w ciągu miesiąca… Rak piersi. Ogromny guz, przerzuty w wątrobie, potem już wszędzie… Płakaliśmy razem. Dziś to ja stoję oko w oko ze śmiercią. Nowotwór mózgu, w najgorszym stopniu zaawansowania… Nie poddam się jednak – obiecałem córkom, że będę żyć! W Polsce nie dają mi szans, leczenie w Niemczech to moja ostatnia nadzieja. Proszę o pomoc, powinienem jechać tam już teraz, zaraz…
Mam 46 lat. Myślałem, że jestem dopiero na półmetku życia… Że czeka mnie jeszcze wiele lat, w których będę mógł jeszcze cieszyć się każdym dniem i być oparciem dla bliskich. Mam dwie córki – Darię i Izę. Iza jest mamą Filipka, a teraz spodziewa się też drugiego dziecka…
Nie wyobrażam sobie, że miałbym nie poznać mojego wnusia.
Nagły atak padaczki – to on był pierwszym sygnałem, ostrzegającym mnie, że w mojej głowie dzieje się coś dziwnego, coś złego… Na chwilę straciłem przytomność. Gdy atak zdarzył się ponownie, zacząłem się niepokoić. Wiem, co się stało, tylko z opowieści córki. Siedziałem na krześle, rozmawiałem przez telefon… A potem nagle zrobiłem się siny, sztywny, upadłem. Odpłynąłem.
W grudniu poszedłem na rezonans. Tam usłyszałem diagnozę, która dla wielu jest wyrokiem śmierci… Guz mózgu. To było tuż przed Świętami Bożego Narodzenia. Tuż przed trzecią rocznicą śmierci mamy moich córek, która zmarła w Sylwestra…
To nie były radosne Święta. Nikt nie życzył sobie spełnienia marzeń, liczyło się tylko jedno – bym wyzdrowiał. Wszyscy się bali. Ja też. Nie wiedziałem, co mnie czeka… Ani przez chwilę jednak nie dopuszczałem do siebie myśli, że to może być nasze ostatnie Boże Narodzenie. Mam takie piękne życie… Chcę żyć! Wiedziałem, że będę walczyć do samego końca.
Lekarze dali mi dwa wyjścia – operacja, obarczona ogromnym ryzykiem – paraliż, zgon – albo pewna śmierć… Dla mnie to nie był żaden wybór. Nie zamierzałem umierać. Nie zostawię córek. Straciły mamę, ledwo pozbierały się po jej śmierci, choć tęsknić będą zawsze. Nie pozwolę, by straciły też mnie!
Świat skurczył się do szpitalnych ścian… Mijały dni, w końcu nadszedł ten najważniejszy. Zamknąłem oczy, poddając się narkozie, nie wiedząc, co będzie dalej. Otworzyłem oczy – pierwsza myśl: żyję! Udało się! Niestety, chwilę potem przyszedł kolejny cios – nowotwór w mojej głowie to glejak wielopostaciowy. To jeden z najbardziej złośliwych nowotworów… Najbardziej śmiertelnych. Szybko zabija, często wraca. U mnie jest w IV stopniu zaawansowania, tym najgorszym. To wyrok śmierci, odroczony w czasie o kilka miesięcy…
Lekarze wycięli jednak guza w całości, dając nadzieję, że czeka mnie jeszcze wiele lat życia, zanim nowotwór wróci. Wyszedłem do domu, dochodziłem do siebie, gdy zaczęła boleć mnie głowa. Myślałem, że to normalne po operacji… Tak samo myśleli lekarze. Uznali, że to niemożliwe, że guz w ciągu kilku tygodni wrócił. A jednak... Zasnąłem i już się nie obudziłem, nie ruszałem się, nie było ze mną kontaktu. Nic nie pamiętam – wiem tylko, że lekarze kazali mojej rodzinie się żegnać. Powiedzieli, że nie ma nadziei, że umrę… Pomylili się – to nadzieja umiera ostatnia. Otworzyłem oczy, wróciłem. Z dnia na dzień czuję się coraz lepiej… Choć nie widzę, choć wciąż mało chodzę, to wróciła mi mowa, normalnie rozmawiam i wszystko rozumiem. Lekarze uznają to za mały cud.
Niestety w naszym kraju medycyna jest już bezradna… Mam tylko leżeć i czekać na śmierć, ale ja nie zamierzam umierać! Jestem uparty – chcę żyć i będę! Chemia i radioterapia nie zniszczą glejaka… Nowy guz jest nieoperacyjny. Jest jednak inne leczenie, z powodzeniem stosowane w Niemczech. To immunoterapia, nagrodzona nagrodą Nobla w dziedzinie medycyny. Do kliniki w Kolonii moje córki wysłały moje wyniki i szybko otrzymaliśmy kosztorys leczenia – jest to jednak ogromna kwota! Cena za moje życie… To jednak ostatnia szansa, w Polsce nie ma już nadziei.
Obiecałem córkom, że nie zostaną same. Nie poddam się śmierci… Nie wyobrażam sobie, że Daria i Izka zostają sierotami. Chcę zobaczyć, jak Filipek dorasta. Chcę poznać wnuka…
Nie mam czasu, ale mam ogromną wolę walki, dlatego proszę o Twoją pomoc.