Umarł na kilka minut, dzisiaj jest więźniem własnego ciała - pomóż Adamowi wrócić do rodziny!

Fizjoterapia i rehabilitacja
Zakończenie: 25 Kwietnia 2019
Opis zbiórki
Pamiętam, że mijały mnie karetki i straż pożarna na sygnale. Pamiętam mojego męża, leżącego bez życia i lekarza, który ze zrezygnowaniem kręcił głową. Pamiętam mój krzyk, żeby nie przestawali, żeby ratowali Adasia. Pamietam przerażony wzrok synów i ich słowa: tata wpadł do basenu, nie mogliśmy odłączyć prądu… Potem była ciemność. Dzisiaj… dzisiaj Adam żyje, chociaż uwięziony we własnym ciele. Codziennie dziękujemy Bogu, że jest z nami i robimy wszystko, by wrócił. Prosimy, pomóżcie nam walczyć o Adasia. On jest jeszcze taki młody, nie może odejść…
7 czerwca 2016 roku - tego dnia zatrzymał się nasz świat. Do tego czasu żyliśmy szczęśliwym, spokojnym, rodzinnym życiem. A potem już nic nie było jak dawniej… Tamtego strasznego dnia, mój mąż Adam postanowił sprawić synkowi prezent na urodziny - chciał wyczyścić przydomowy basen. Podłączył pompę elektryczną, zabrał się do pracy. Nie zauważył, że doszło do przebicia prądu akurat wtedy, gdy stał przy metalowej drabinie… Wpadł do basenu. Zdążył tylko krzyknąć do syna, by jak najszybciej odłączył prąd… Wtedy nie było nikogo dorosłego w pobliżu, syn nie był sam w stanie wyciągnąć ojca z basenu, pobiegł po sąsiada. Mijały cenne minuty...
Akurat wracałam do domu z zakupów. Musiałam zjechać na bok, bo mijały mnie karetki na sygnale. Pomyślałam, że musiało stać się coś strasznego, jechały tak szybko. Gdy dojechałam do domu, poczułam się jak w filmie, w najgorszym koszmarze… Obok basenu leżał mój mąż, syn krzyczał, że żyje, ale mina lekarza mówiła co innego. I potem się okazało, że umarł, umarł na kilka długich minut… Krzyczałam, płakałam, żeby nie przestawali reanimować, że Adaś musi żyć!
Kolejne trzy miesiące były prawdziwym koszmarem dla naszej rodziny. Dostałam silnej depresji, towarzyszyły mi lęki. Syn, który był przy wypadku, obwiniał siebie, że nie dał rady pomóc ojcu. Ja leżałam w łóżku, bałam się własnego cienia. Najmłodszy syn, Maciej ucierpiał na tym najbardziej - nie miał ojca, matki ani brata, został całkowicie sam...
W szpitalu dowiedziałam się, że chociaż przywrócili funkcje życiowe, to mam przygotować się na śmierć męża. Mózg obumarł, nie jest w stanie nawet sam oddychać… Nie dochodziły do mnie te słowa, nie chciałam ich słyszeć. Lekarze stwierdzili uszkodzenie neurologiczne, przekonywali, że już więcej nie da się zrobić. Powiedziałam, że jeśli tak się stanie, jeśli mój mąż umrze, zgodzę się na pobranie narządów. Chciałam, żeby mógł żyć chociaż w innych osobach. Jednak mijały godziny i dni, a Adaś żył! Po trzech tygodniach powtórzyli tomografię, a ta… wykazała poprawę! Odzyskałam nadzieję, siłę do walki i wiarę, że Adam wróci!
W końcu odłączono męża od respiratora, umiał już samodzielnie oddychać. To był ogromny postęp, bo chociaż lekarze określili jego stan jako wegetatywny, chociaż inne funkcje życiowe nadal podtrzymywała szpitalna aparatura, to rozpoczęła się walka - mieliśmy w końcu szansę na odniesienie małych zwycięstw! Niestety, napotkaliśmy pierwsze kłody, które los, a raczej służba zdrowia, rzucała pod nasze nogi… Żaden publiczny szpital nie zgodził się przyjąć męża, została prywatna placówka - kosztowna, ale nie mieliśmy innego wyjścia. Niestety, po kilku miesiącach stan Adasia nie tylko nie uległ poprawie, ale widoczne ślady zaniedbania odcisnęły bolesne piętno na jego ciele. Postanowiliśmy sami zadbać o męża, zabraliśmy go do domu.
Od tego czasu rehabilitujemy, leczymy, mówimy do niego, czytamy mu, puszczamy muzykę. Jesteśmy z nim, a on z nami - teraz wiemy to na pewno! Widzimy, że Adaś reaguje na ból, gdy opowiadam mu o synkach, z jego oczu często lecą łzy. Niedawno odwiedził nas neurolog, który ostatni raz widział męża przed rokiem. Był pod wrażeniem postępów! Jest zdania, że z dużym prawdopodobieństwem Adaś tu jest, ale jego własne ciało go więzi. Jak dużo rozumie? Tego nie wiemy. Jedno jest pewne - muszę zrobić wszystko, co w mojej mocy, żeby mój ukochany mąż dostał jak najlepszą szansę!
Opieka nad Adamem wymaga czasu, odwagi i mnóstwa sił. Codziennymi obowiązkami są kąpiel, odsysanie górnych dróg oddechowych, karmienie przez peg, pampersowanie, przekładanie co 3 godziny, by nie powstały odleżyny. Czasami brak poprostu sił... Adaś miewa silne napady padaczki, jego mięśnie spinaja się - wtedy przygryza usta, ksztusi się własna śliną i krwią. Jednak gdy jest lepiej, odzyskuję siły, by znowu wstać i dalej walczyć.
Dzisiaj cieszymy się po prostu z tego, że tu jest. Reaguje, na obecność dzieci, Maciek i Kuba cieszą się, że mają ojca, że przeżył, chociaż już był tak blisko śmierci. Tylko czasami, gdy myślimy o tym, jak było kiedyś, nasze twarze zalewają łzy. O dniu wypadku staram się w ogóle nie myśleć, bo mam wrażenie, że moje serca pęka. Dzisiaj mamy tylko jeden cel - walczyć o mojego męża, najwspanialszego ojca dla naszych synów. Żyjemy bardzo skromnie, ponieważ wszystko, co mamy, oddajemy na potrzeby Adasia.
Dlatego postanowiłam poprosić o pomoc dla mojego męża… Kiedyś, gdy był zdrowy, nigdy nikomu nie odmawiał pomocy. Głęboko wierzę w to, że dobro do niego powróci właśnie teraz, gdy tego najbardziej potrzebuje. Mimo trudu, nieprzespanych nocy, nie wyobrażamy sobie życia bez niego. Nie potrafię pogodzić się z tym, co się wydarzyło i wierzę, że jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi...
Dziękuję wszystkim, którzy zechcą nam pomóc, a tych, którzy nie są w stanie wesprzeć zbiórki, z całego serca proszę o modlitwę...
Dorota, Maciek i Kuba