Rak płuc nie boli – świadomość, że umiera się na oczach dzieci, to ból nie do opisania

lek Nivolumab, wlewy z Artesunatu oraz tlenoterapia
Zakończenie: 1 Listopada 2018
Opis zbiórki
Był dzień taki sam jak inne, ale kończył się inaczej. Płakali wszyscy – ja, bo umierałem, żona, bo paraliżował ją strach i dzieci, które płakały, bo nigdy nie widziały nas w takim stanie. Mówi się, że rak zabija całą rodzinę, a u nas potwierdziło się to pierwszego dnia. Rak płuc, cichy podstępny zabójca, a w tle praca, rodzina – dwójka małych dzieci. Ludzie w moim wieku najczęściej giną w wypadkach, a ja widziałem się oczami wyobraźni na obskurnym łóżku ponurego hospicjum, do których nikt nie zabierze nawet moich dzieci.
34 lata i ściana – wielki mur nie do przeskoczenia. Mieliśmy planować wakacje, a nie zastanawiać się, jakie leczenie da mi jeszcze kilka kolejnych tygodni życia. Jestem młody, a młodzi z rakiem walczą i nigdy się nie poddają. Ok, mam raka na płucu, ale przecież reszta jest sprawna, wciąż żyję, wciąż funkcjonuję.
Skoro mur jest za wysoki, by go przeskoczyć, musiałem zacząć drążyć w nim tunel. Taka ucieczka z celi śmierci, poprzez znalezienie dla siebie szansy, skorzystania z niej i wrócenia do dawnego życia – najlepszego, jakie miałem…
Niwolumab (BMS) – jest pierwszym lekiem immunokompetentnym dopuszczonym do obrotu w Europie, który wydłuża przeżycia w 20-letnim okresie obserwacji u pacjentów z niedrobnokomórkowym rakiem płuca.
Niestety refundowany jest tylko w przypadku leczenia czerniaka. Pacjenci z rakiem płuca muszą jeszcze sobie poczekać… tylko że jeśli ja poczekam, to za kilka miesięcy żona z dziećmi, będzie odwiedzała mnie na cmentarzu…
Chciałbym cofnąć czas, chciałbym być zdrowy i martwić się tym wszystkim, czym martwi się zdrowy człowiek. Tamtego dnia los uszykował dla mnie zasadzkę, w którą wpadłem i teraz wszystkimi siłami staram się z niej wydostać. Na badania okresowe w pracy szedłem jak każdy z Was – bez szczególnych emocji. 34 lata – młody facet, co może pójść nie tak?
Wyszła zmiana na lewym płucu, ruszyła machina, pobyty w szpitalach badania, pierwszą diagnozą była gruźlica – książkowy przykład, tak mi mówiono. Po 3 miesiącach leczenia bardzo silnymi antybiotykami miały zostać zmienione leki, byłem bardzo szczęśliwy, że tak jest, że niedługo będę zdrowy. Niestety po kontrolnym tomografie stwierdzono, że zmiana urosła, pani doktor stwierdziła, że coś jest nie tak, powiedziała mi, że ona obstawia przerzut. Pamiętam jak dziś, jak wracaliśmy z żoną ze szpitala. Byłem przybity załamany – wracaliśmy do domu w milczeniu, nie byliśmy w stanie o tym rozmawiać. Kolejne prześwietlenia kolejne badania, wykonano dwukrotnie bronchoskopie, nieskutecznie. Zmiana była schowana za aortą. A więc pozostała tylko operacja…
Uspokajano mnie, że o raku nie ma raczej mowy, a sama operacja miała trwać krótko… Na stole spędziłem 8 godzin, a to, co przekazano mojej żonie, było nie do udźwignięcia. Mnie zszywano po operacji, a ona już wiedziała – rak, którego w dodatku nie dało się usunąć. Pozostały nacieki na tętnicy głównej. Żona dostała cios w samo serce, z którym została tego dnia zupełnie sama. Nie mogła mi powiedzieć zaraz po operacji, że wszystko na nic, że nowotwór wciąż tam jest. Prawdę usłyszałem kilka dni później, z ust chirurga.
Czuliśmy gniew, na to, że to wszystko tyle trwało, że zmarnowaliśmy tyle cennego czasu. Byłem przekonany, że gdyby operacja odbyła się wcześniej, nie byłoby tego przeklętego nacieku.
Co to zmienia? Nerwy nie pomagały, a życie biegło dalej. Pamiętam miny dzieci, bo przecież musieliśmy im powiedzieć. Pytanie, które bolało najbardziej – “Tatusiu, będziesz żył?”
Nie przestanę o to życie walczyć – dla nich! Zrobiłem badania w Niemczech, sprawdziłem podatność moich komórek nowotworowych na różne typy leczenia. Pierwszy sukces, małe światełko w tunelu, szansa na życie – 100% wrażliwości komórek nowotworowych na leczenie. Próbowałem dostać się do programu badań klinicznych, zasady są wprost kosmiczne, jak dla mnie szarego człowieczka. Jakbym miał przerzuty odległe, to bym się zakwalifikował. Nie wiem, czy się cieszyć, czy martwić, bo paradoks tej sytuacji przekracza wszystko.
Nie poddam się nie tak łatwo, muszę zawalczyć o lek sam, dlatego zwracam się z ogromną prośbą o pomoc. Każdy grosz, każda złotówka pomoże osiągnąć cel. Walczę dla nas, dla naszych dzieci, one są całym moim światem, światem, który nie może zniknąć, tylko dlatego, że w naszym kraju nie ma dostępu do wspaniałych leków. Leków, które leczą. Błagam, pomóżcie wygrać nam tę wojnę.