Tylko operacja ocali Dominikę od kalectwa! Bez niej wszystko przepadnie...

II ETAP OPERACJI, KTÓRA UCHRONI DOMINIKĘ PRZED KALECTWEM
Zakończenie: 17 Stycznia 2019
Opis zbiórki
Dlaczego moje dziecko tak cierpi? To pytanie zadawałam Bogu każdego dnia... Błędne diagnozy lekarzy oraz nieudane operacje biodra doprowadziły do sytuacji, w której moja Dominika miała być już zawsze skazana na straszny ból i wózek inwalidzki... Wtedy przyszło szczęście - dzięki Waszej pomocy lekarze z Niemiec zoperowali chore biodro Dominiki! Nie ukrywają jednak, że to będzie na nic, jeśli i drugie biodro nie zostanie naprawione… Musimy się spieszyć, bo gdy dojdzie do zwichnięcia, będzie już za późno! Prosimy, pomóż nam jeszcze raz, by Domi mogła chodzić...
Gdy nie było już nadziei, przyszliście Wy. Dominika była taka szczęśliwa, gdy okazało się, że są środki na naprawę jej biodra! Dzięki temu 1 marca mogła przejść operację. Ta była trudna i skomplikowana, trwała aż 5 godzin… Z drżeniem serca czekaliśmy na wiadomość od lekarzy i gdy okazało się, że lekarze naprawili staw biodrowy, poczuliśmy ogrom szczęścia
Powrót do zdrowia był długi i bolesny, ale Dominika dzielnie go znosiła. Dzisiaj jest już tak blisko upragnionej sprawności... Profesor Hopf, który operował Dominikę, wyraźnie zaznaczył, że pierwsza operacja nie przyniesie efektu, jeżeli nie wykonamy naprawy lewego stawu biodrowego. Już za ok. 5 miesięcy córeczka ponownie musi trafić do kliniki, by cały ten ból nie poszedł na marne. Jeśli zoperowany staw ulegnie ponownemu zwichnięciu, wszystko będzie na nic…
Swoją odwagą i determinacją Dominika zdobyła serca personelu kliniki. Drugi zabieg początkowo szacowany był na kwotę 50 tysięcy euro, lecz ku naszemu zaskoczeniu klinika w Niemczech wysłała kosztorys na kwotę 16 tysiecy euro! To nadal ogromna suma, nadal nie mamy takich pieniędzy, ale to dla nas światełko nadziei, że się uda! Dlatego ponownie bardzo prosimy o pomoc w zebraniu potrzebnej kwoty. Coś, co kiedyś wydawało się być nieosiągalne – dziś może być realne. Zdrowe nogi naszej córki, nie wózek i kalectwo – to nasze i Dominiki największe marzenie. Ona wycierpiała już tak wiele, by je spełnić...
Dominika urodziła się prawie 18 lat temu jako zdrowe dziecko - przynajmniej tak nam powiedziano. Wszystko skończyło się, gdy córeczka skończyła dwa lata. Wtedy dużo osób zaczęło zwracać uwagę na to, że dziwnie chodzi, utyka na nóżkę. Zaniepokoiłam się, poszliśmy do lekarza, ale ten stwierdził, że wszystko jest w porządku i Dominisia szybko wyrośnie z tego utykania. Ale tak się nie stało. Z upływem czasu było już tylko gorzej. Po raz kolejny udaliśmy się do lekarza, który skierował Dominikę na badanie RTG. Po odebraniu wyników i zgłoszeniu się na kontrolę usłyszeliśmy druzgocącą prawdę: „Jest już za późno na jakąkolwiek inną metodę leczenia. Pani córkę czeka operacja…”
Szok, niedowierzanie, poczucie niesprawiedliwości. Jak to się stało, że nikt nie stwierdził u mojego dziecka wrodzonego zwichnięcia stawu biodrowego?! Dominika całe swoje krótkie życie cierpiała, a zwichnięcie zdążyło już wyrządzić tak wiele szkód... Czekaliśmy na termin przyjęcia do szpitala, wtedy Dominika miała już 4 lata. 4 długie lata cierpienia, którego nie zauważył żaden ze specjalistów…
Pierwsza operacja przewiercenia kolan była prawdziwym koszmarem. Córka krzyczała i wyła z bólu, a ja nie mogłam jej pomóc. Pękało mi serce... Po upływie traumatycznych dwóch miesięcy ściągnięto wyciąg operacyjny i założono panewkę w stawie biodrowym. Wypisano nas do domu.
Teraz miało być już lepiej, miało nie boleć… Niestety. Na wizycie kontrolnej okazało się, że całe cierpienie mojego dziecka poszło na marne! Wszystko, co dotychczas zrobili lekarze, nie przyniosło żadnej poprawy. Postanowiono po raz kolejny założyć ten sam wyciąg na nóżki Dominisi, który w późniejszym czasie również okazał się nieskuteczny. Byliśmy załamani, zmęczeni i bezsilni… Z powodu ciągłych hospitalizacji byłam zmuszona zrezygnować z pracy. Nasze życie zamieniło się w piekło. Kolejne miesiące, w których towarzyszył ból, cierpienie i łzy ciągnęły się w nieskończoność.
Ponownym pomysłem lekarzy na wyleczenie stawu było zespolenie zewnętrzne stawu biodrowego. Zespolenie to przypominało mechanizm do torturowania ludzi. Najgorszy było to, że sama musiałam przekręcać ten klucz, każdego dnia naciągając kość Dominiki i sprawiać jej niewyobrażalny ból… Oczywiście i ten pomysł okazał się nieskuteczny. W pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę z tego, że nasza córka jest królikiem doświadczalnym w rękach lekarzy. Próbowali, testowali, ale nie wiedzieli, jak leczyć. Ostatnim etapem leczenia w kraju było założenie gipsu i operacyjne przecięcie miednicy. Nic nie pomogło.
Byliśmy zrozpaczeni, bo drugie biodro, dzięki któremu Dominisia w ogóle mogła chodzić, również uległo zwichnięciu. Nie wytrzymało przeciążenia. Wyrok zapadł, a niespełna 18-letniej dziewczynie u progu życia tak trudno się pogodzić z tym, że teraz czeka ją tylko wózek inwalidzki! W Polsce lekarze powiedzieli, że już nic nie da się zrobić, ale wtedy ratunek przyszedł z Niemiec, z kliniki w Kolonii.
Choć przypadek Domi był ekstremalnie trudny, lekarze podjęli się operacji, a my mogliśmy za nią zapłacić właśnie dzięki Wam! Już wtedy wiedzieliśmy, że potrzebna będzie minimum jeszcze jedna operacja, by naprawić drugie biodro, zanim to zoperowane znowu się zwichnie. Ścigamy się z czasem, by zdążyć, by uciec przed wyrokiem, który zapadł w kraju. Dzisiaj wiemy, że Dominika może być sprawna, że można naprawić to wszystko, co zostało zniszczone! Życie bez bólu jest na wyciągnięcie ręki. Proszę, pomóżcie Dominisi po nie sięgnąć, by po dzieciństwie pełnym cierpienia wkroczyła w dorosłość jako zdrowa dziewczyna...
Gabrysia, mama Dominiki