Tragedia, która zmieniła życie... Proszę o pomoc dla mojego męża. Jarek nie stracił nadziei!

3 turnusy rehabilitacyjne
Zakończenie: 14 Sierpnia 2019
Opis zbiórki
“Ala, to już jest koniec…” - powiedział mi mąż na szpitalnym oddziale ratunkowym. Kilkadziesiąt minut wcześniej spadł z rusztowania, ani na chwilę nie stracił przytomności. Nie czuł nic od szyi w dół. Wiedział już, że jest źle, zanim jeszcze powiedzieli to lekarze… Jarek chciał tylko pomóc sąsiadowi w budowie. Wystarczyła chwila, by stała się tragedia, która zmieniła całe nasze życie…mąż pojechał mu pomóc. Gdy zadzwonił telefon, byłam w pracy. Usłyszałam:
“Jarek spadł z rusztowania, jest przytomny, ale się nie rusza. Wezwaliśmy karetkę, jedziemy do szpitala.”
Nie mogłam uwierzyć, że to słyszę. W pierwszej chwili sądziłam, że to pomyłka, albo jakiś ponury żart. Za chwilę jednak byłam w drodze do szpitala. Jarek leżał bez ruchu… Ten widok śni mi się do dzisiaj. Nie miał czucia w rękach, nogach. Jak to możliwe? Przecież rano jeszcze wszystko było jak zawsze… Lekarze szukali szpitala, w którym mogliby operować Jarka jak najszybciej. Miał złamany kręgosłup…
Przyleciał helikopter, zabrali męża do szpitala we Wrocławiu. Nie byłam w stanie prowadzić, jechałam z bratem, by jak najszybciej dotrzeć do Jarka. Te 150 kilometrów dłużyło się w nieskończoność. Byłam roztrzęsiona, zszokowana. Plątały mi się myśli, przełykałam łzy. Nie da się tego opisać…
Dopiero po rozmowie z lekarzem, już po operacji męża, dotarł do mnie cały tragizm sytuacji. Przy upadku z 2,5 metra doszło do złamania kręgów C3 i C4 - na wysokości klatki piersiowej. Lekarz powiedział nam, że szans właściwie nie ma - do końca jego dni za Jarka będzie oddychał respirator…
Jak uwierzyć w to, że jeszcze młody, wysportowany i aktywny mężczyzna w jednej chwili stanie się “warzywem”, nie mogącym nawet oddychać samodzielnie! Nie chcieliśmy się z tym pogodzić, nawet wtedy, gdy po tygodniu od operacji kazali nam zabrać Jarka do domu. Byliśmy nieprzygotowani, jeszcze nie wyszliśmy z szoku, nie mówiąc o umiejętności opiekowania się niepełnosprawnym człowiekiem pod respiratorem - najważniejszym człowiekiem w naszym życiu!
Na szczęście Jarka przyjął szpital w Zgorzelcu, gdzie trafił na OIOM. Tam już pierwszego dnia przyszedł do nas lekarz i powiedział do mężą: “Chcesz oddychać? To się nie poddawaj!”
Walczyli o niego dzielnie, a po kolejnych dwóch tygodniach Jarek wziął pierwszy samodzielny oddech! To pozwoliło nam wierzyć, że lekarze nie są nieomylni, a Jarek osiągnie jeszcze wiele! Rozpoczęła się intensywna rehabilitacja. Dzięki pomocy ludzi o dobrych sercach Jarek przez rok był intensywnie rehabilitowany. Niestety, środki się kończą, a przecież terapii nie można przerwać…
Od dnia wypadku mąż nie czuje nic od mostka w dół - jest tetraplegikiem. Nie ma władzy nad ciałem, nie rusza rękoma i nogami. Jest całkowicie zależny od innych. Opiekujemy się nim z synem na zmianę, jednak ja muszę pracować, bo nasza sytuacja jest bardzo trudna. Bartek ma dopiero 20 lat, studiuje i pracuje, by jak najbardziej nam pomóc. Jesteśmy z niego dumni, choć mam świadomość, że zupełnie inaczej wyobrażał sobie pierwsze lata swojej dorosłości - jak my wszyscy...
Minął już ponad rok i na pewno minie jeszcze wiele lat, nim będzie lepiej. Wierzymy, jednak, że będzie! Jarek się nie poddał i czasami myślę, że ja bym tak nie dała rady, nie miałabym tyle wewnętrznej siły, co on - mój mąż.
Rehabilitacja to jedyna droga, którą musimy kroczyć, by odnosić kolejne maleńkie sukcesy. Bez niej nie będzie już żadnej nadziei… Bardzo prosimy, całą rodziną - pomóż nam walczyć o zdrowię Jarka! Dzisiaj już wiemy, że tragedia może wydarzyć się w jednej chwili, każdemu z nas. A wtedy bez pomocy innych jesteśmy zupełnie bezbronni...
Ala, Jarek i Bartek